Wywiady
fot. Jan Bebel

WEGE: basista to-talny

Marek Romański


Od ponad 30 lat jego kontrabas wspiera największych liderów polskiego jazzu z Tomaszem Stańką, Zbigniewem Namysłowskim i Zbigniewem Seifertem na czele. Sam nagrał tylko trzy autorskie płyty – „Sake” (1984), „Wege” (2005) i „Tota” (2007). Każda z nich stanowi odrębną artystyczną jakość.
    Na spotkanie w warszawskiej kawiarni przyszedł człowiek skromny, pełen szacunku dla swoich dawnych i dzisiejszych mistrzów. Muzyk, który woli mówić o innych, niż podkreślać własne zasługi i umiejętności. To rzadka i piękna cecha, której w dzisiejszym świecie zdominowanym przez agresywną autopromocję ze świecą szukać. To też cecha prawdziwych artystów pełnych siły i wiary we własne umiejętności, i w muzykę, która sama się obroni.

    ZBIGNIEW WEGEHAUPT: Wywodzę się z ruchu amatorskiego. Na początku grałem na czym popadło. W domu były akordeon i gitara, więc to na nich uczyłem się grać. Grałem na akademiach w szkole podstawowej. Później była szkoła muzyczna, próbowałem się dostać na akordeon, ale nie zostałem przyjęty. Nauczyciel stwierdził, że jestem zbyt zmanierowany. To był dla mnie dramat. Dyrektor szkoły zadecydował – kontrabas! Nie powiem, żebym był tym zachwycony. Dopiero gdy mój przyjaciel ze szkoły muzycznej, znakomity pianista Daniel Ruttar, puścił mi nagranie La Fiesta Return to Forever Chicka Corei z genialnym solem na basie Stanleya Clarke’a, zrozumiałem, że na tym instrumencie też można tworzyć wspaniałe rzeczy. To przeważyło szalę, zacząłem się intensywnie uczyć. Oczywiście uczyłem się wtedy utworów klasycznych.
    Później zostałem przyjęty do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, na Wydział Instrumentalny w klasie kontrabasu. Do jazzu doszedłem za pośrednictwem rocka. Grywałem w różnych zespołach, jak to się wtedy mówiło, big-beatowych. Mieliśmy występy w Domach Kultury – to były takie ówczesne dyskoteki. Dzięki temu mogłem zarobić parę groszy i oswoić się z publicznością. Stopniowo zaczęły mnie pociągać coraz bardziej skomplikowane formy muzyczne i tak pokochałem jazz. Chodziłem do dwóch szkół średnich – Technikum Mechanicznego w Chorzowie i mojej ukochanej popołudniowej szkoły im. Mieczysława Karłowicza w Katowicach. To z niej wyniosłem najwięcej, jeśli chodzi o moją muzyczną edukację. Ostatnim z moich rockowych zespołów była formacja Trampy, w której grałem na organach.
    W szkole muzycznej dyrektor dość niechętnie patrzył na te moje pozaszkolne „wyskoki” muzyczne, na szczęście mój nauczyciel, Bazyli Matysiak, dla mnie największy mistrz kontrabasu, był tolerancyjny – pod warunkiem że wywiązywałem się z obowiązków. Dzięki temu mogliśmy sobie ćwiczyć w szkole.
    Momentem, który przesądził o tym, że postanowiłem poświęcić się muzyce jazzowej, był ostatni koncert Kwintetu Tomasza Stańki, z Bronisławem Suchankiem na kontrabasie, podczas Jazz Jamboree 73. To było coś niesamowitego, ogromne przeżycie! Wtedy wiedziałem już, że ja też chcę podążać tą drogą. Podobnie silne wrażenie wywarł na mnie album Mieczysława Kosza, na którym również grał Suchanek.
    JF: Kto był wówczas Twoją inspiracją?
    ZW: No właśnie Bronek Suchanek, a także Roman „Gucio” Dyląg. Wspomniany Stanley Clarke. Wielu basistów starszego pokolenia – oczywiście Ray Brown, Charlie Mingus, któremu zadedykowałem jeden z utworów na najnowszej płycie, genialny Scott LaFaro, Rufus Reid.  Z młodszej generacji: Marc Johnson, John Patitucci.
Cenię szkołę skandynawską, do której należą wielki mistrz Niels-Henning Oersted Pedersen, Palle Danielsson, Arild Andersen i Anders Jormin, no i naszych braci Czechów – George’a Mraza i Miroslava Vitousa.
    JF: Twój profesjonalny debiut nastąpił w roku 1976, w Kwartecie Wojciecha Gogolewskiego.
    ZW: Na arenie ogólnopolskiej tak. Wcześniej jednak graliśmy z Danielem Ruttarem. W tym składzie zdobyliśmy II miejsce w kategorii uczniów średnich szkół muzycznych na wojewódzkim konkursie improwizacji. Później rzeczywiście Kwartet Wojtka Gogolewskiego, który wspominam bardzo miło. Z nim wystąpiliśmy na Jazzie nad Odrą, tam zdobyłem wyróżnienie indywidualne, a sam zespół drugie miejsce. Dodatkowo zdobyłem wówczas nagrodę ufundowaną przez pana Andrzeja Rabendę, zwycięzcę telewizyjnej Wielkiej Gry z jakiegoś jazzowego tematu. Nagroda była dla najmłodszego, wyróżniającego się uczestnika – no i traf chciał, że byłem nim właśnie ja. Miałem wówczas 22 lata...

Marek Romański

Pełny tekst wywiadu w JAZZ FORUM 3/2008


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu