Koncerty
Steve Howe, Jon Davison i Chris Squire

Artykuł został opublikowany w numerze 9/2014 Jazz Forum.

Yes

Marek Romański


Jeden z najsłynniejszych i najpopularniejszych zespołów progresywnego rocka wystąpił 2 czerwca w warszawskiej Sali Kongresowej. Warto jednak w tym miejscu przypomnieć, że w ostatnich latach ta formacja przeżywała spore zawirowania personalne. Z jego członków-założycieli, którzy nagrali w 1969 r. debiutancki album „Yes” pozostał tylko basista Chris Squire. Od 2012 r. za mikrofonem stoi amerykański wokalista i gitarzysta Jon Davison – frontman zespołu Glass Hammer.

Za baterią instrumentów klawiszowych stanął Brytyjczyk Geoff Downes – były klawiszowiec popowego zespołu The Buggles, a także supergrupy Asia.

Reszta obecnego składu to już weterani, oprócz wspomnianego Squire’a wystąpili: gitarzysta Steve Howe (w zespole, z przerwami, od 1970) i perkusista Alan White (od 1972).

Z niewielkim opóźnieniem muzycy zajęli swoje miejsca za instrumentami, na wielkim, zawieszonym nad sceną telebimie pojawiły się zdjęcia muzyków z całej niemal, długiej kariery grupy. Nie sposób było pozbyć się uczucia, że bierzemy udział w rodzaju sentymentalnej podróży w czasie. Nic w tym dziwnego – przecież Yes miał odegrać w całości trzy swoje klasyczne albumy „The Yes Album” (1971), „Close To The Edge” (1972) i „Going For The One” (1977).

Zaczęli od razu z grubej rury – po obowiązkowym intro z Ognistego ptaka Strawińskiego zabrzmiała tytułowa suita z bodaj najsłynniejszej swojej płyty „Close To The Edge”. Z narastających śpiewów ptaków wyłonił się drapieżny riff gitary na tle rozpędzonej sekcji rytmicznej. Dla mnie zawsze podstawą brzmienia Yes był potężny, dudniący bas Chrisa Squire’a, nie inaczej było i podczas tego koncertu. To właśnie on i brylujący na gitarach Howe byli głównymi bohaterami występu. Pozytywnym zaskoczeniem był także Davison, który – jeśli zapomnieć o drobnych nieczystościach – poradził sobie z trudnymi i forsownymi dla głosu partiami wokalnymi. Downes często upraszczał oryginalne partie klawiszowe, brzmiał trochę plastikowo, a w niektórych momentach (jak np. w majestatycznym wejściu organów w części I Get Up, I Get Down) brakowało mu odpowiedniego rozmachu (choć to ostatnie wynikało raczej z nieodpowiedniego nagłośnienia).

Po uroczej kompozycji And You and I ubarwionej precyzyjnymi harmoniami wokalnymi (w chórkach udzielali się obaj gitarzyści) ostry, wręcz jazzrockowy riff wprowadził w Siberian Khatru. W tym dynamicznymi utworze wreszcie Downes mógł popisać się klasycyzującymi solowymi pasażami, a końcówka stała się pretekstem do zespołowej improwizacji.

Going for the One rozpoczęła pływająca introdukcja Howe’a na lap steel guitar, co dało temu utworowi lekko bluesowy posmak. Wyraźnie ożywił się perkusista, czuło się, że partie, które sam kiedyś wymyślił, gra mu się lepiej. Zyskało na tym też i brzmienie całej grupy. Subtelna ballada Turn of the Century rozpoczęła się od pięknego wstępu na gitarze akustycznej, po którym po raz kolejny zespół zaprezentował swój kunszt w tworzeniu harmonii wokalnych. Publiczność poderwała się z miejsc po pierwszych dźwiękach przebojowego Wonderous Stories. Jednak kulminacją pierwszej części koncertu, a może i nawet całego występu było wspaniałe, pełne szlachetnego patosu wykonanie Awaken – bodaj ostatniej wielkiej suity w dorobku Yes. Majestatyczne akordy syntezatorów, przebierający po swojej trzygryfowej gitarze Squire, natchniony wokal Davisona, a wreszcie cudowne, mieniące się barwami wielu instrumentów interludium klawiszowe i podniosły finał – na to wyczekiwała wypełniona niemal po brzegi Kongresowa.

Po mniej więcej 20-minutowej przerwie zabrzmiał materiał z „The Yes Album” – bardziej rockowy, oszczędniej i surowiej zaaranżowany, ale także nieodparcie przebojowy. Tutaj już królowali bez reszty Howe ze swoją rozgadaną gitarą i Squire z dosadnymi, męskimi liniami basu. Pierwsza wielka suita grupy Starship Trooper to nie tylko nienaganna praca sekcji, ale także oszałamiające sola gitary i basu, Davison zaś śpiewał i wspierał kolegów gitarą akustyczną. Lekcję wokalnej harmonii dostaliśmy za sprawą hitu I’ve Seen All Good People. W Yours Is No Disgrace Howe zagrał przy użyciu efektu wah wah niczym Hendrix, a na mnie największe wrażenie wywarły improwizowane pojedynki gitary i basu w Perpetual Change.

Na bis otrzymaliśmy porywającą wersję Round­about z albumu „Fragile” (1971). Ten trzygodzinny wieczór z Yes zakończyła długa owacja na stojąco tysięcy fanów legendy progresywnego rocka. Koncert zorganizowała agencja Live Nation.



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu