Festiwale
Dee Dee Bridgewater
fot. Marek Piechnat

Arykuł opublikowany
w Jazz Forum 10-11/2012

Ystad Sweden Jazz Festival

Marek Piechnat


Ystad, niewielkie miasteczko położone na południowym wybrzeżu Szwecji, jeszcze do niedawna mogło się kojarzyć przede wszystkim z promami do Polski oraz miejscem pracy komisarza Wallandera, bohatera popularnych kryminałów Henninga Mankella. Sytuacja zmieniła się całkowicie przed dwoma laty, kiedy to Jan Lundgren, wybitny szwedzki pianista, wpadł na pomysł zorganizowania w Ystad festiwalu jazzowego. Całe szczęście, że nie tylko na samym pomyśle nie poprzestał, ale też nie spoczął, zanim nie wprowadził go w życie. Jak to zrobił, jak znalazł sponsorów i jak udało mu się zarazić entuzjazmem niemalże wszystkich mieszkańców Ystad, niech pozostanie jego słodką tajemnicą.

Najważniejsze jest to, że narodził się nowy festiwal o bardzo ciekawej, stricte jazzowej formule oraz zupełnie niepowtarzalnej atmosferze. W przeciwieństwie bowiem do obowiazującej, nie tylko w Szwecji, regule nakazującej budżetowe dziury festiwali jazzowych łatać przy pomocy gwiazd pop i rocka, festiwal w Ystad do takich rozwiązań jak do tej pory się nie uciekał.

Gościem honorowym tegorocznego festiwalu był legendarny kompozytor, aranżer i producent Quincy Jones, którego obecność odcisnęła się mocnym piętnem na całej imprezie.

O tym jednak za chwilę. Teraz przejdźmy do muzyki prezentowanej w Ystad. Zgodnie z koncepcją organizatorów artyści występujący na festiwalu mają tworzyć swoistą mieszankę zarówno wiekową, jak i gatunkową. Z jednej strony mają to być muzycy stojący u progu kariery, z drugiej strony gwiazdy o ugruntowanej renomie. To, co ma łączyć te dwie grupy, to pasja do tego, co nazywamy jazzem oraz immanentna chęć rozwijania tej formy muzycznej.

Młodzi

Tę kategorię wypełniają już tradycyjnie grupy ze Skandynawii. Grający na harmonijce ustnej Filip Jers zaprezentował ze swoim kwartetem program inspirowany muzyką słynnego belgijskiego wirtuoza tego instrumentu Tootsa Thielemansa. Lovisa Lindkvist oraz Hannah Svensson to dwie młode wokalistki, o których już wkrótce będzie głośno i to nie tylko w Szwecji. Obie śpiewały głównie standardy i obie nie bojąc się wykraczania poza utarte szablony starały się nadać wykonywanym utworom osobisty touch. Warto tutaj wspomnieć, że Hannah Svensson wystąpiła w duecie ze swoim ojcem – znanym z współpracy ze Zbigniewem Namysłowskim, gitarzystą Ewanem Svenssonem.

 

Znani i uznani

Próżno byłoby szukać wolnego miejsca na koncercie duetu fortepianowego Bengt Hallberg-Jan Lundgren w Teatrze Miejskim. Bilety na ten koncert, podobnie zresztą jak na wiele innych, zostały bowiem sprzedane na długo przed rozpoczęciem festiwalu. Kończący w tym roku 80 lat Hallberg to chodząca historia szwedzkiego jazzu. Wśród długiej listy nagranych przez niego płyt, z których część, co warto zaznaczyć, to jeszcze stare krążki na 78-obrotów, znaleźć można m.in. nagrania z Cliffordem Brownem i Stanem Getzem.

Duet Hallberg-Lundgren powstał ponad rok temu, kiedy to obaj pianiści spotkali się żeby nagrać płytę „Back To Back”, na którą złożyły się amerykańskie i szwedzkie standardy przeplatane kompozycjami własnymi obu muzyków. Płyta okazała się dużym sukcesem i od tego czasu duet podróżuje z tym programem, spotykając się wszędzie z bardzo gorącym przyjęciem. Nie inaczej było i tym razem w Ystad. Już po pierwszych tonach Autumn Leaves czuło sie, że temperatura na sali podniosła się o kilka stopni. Trudno ten koncert oceniać inaczej niż w kategoriach hołdu złożonego nestorowi szwedzkiej pianistyki jazzowej, a w jego osobie także całemu szwedzkiemu jazzowi. Bo przecież nie da się ukryć, że to Bengt Hallberg był głównym bohaterem tego wieczoru.

Nocny koncert Tomasza Stańki zapowiadany był jako jedno z większych wydarzeń tegorocznego festiwalu i niewątpliwie takim był. Powrót do formuły kwartetu z fortepianem (lider - tp; Alexi Tuomarila - p; Sławomir Kurkiewicz - b; Olavi Louhivuori - dr) był bardzo udanym posunięciem. Muzyka stała się bardziej skondensowana i intensywna. W końcu, jak twierdzi sam mistrz, najbardziej lubi grać w kwartecie. W programie koncertu znalazły się, obok kompozycji znanych z płyty „Dark Eyes” (Amsterdam Avenue, The Dark Eyes of Martha Hirsch, Terminal 7), także starsze utwory, takie jak Litania czy Euforila. Na bis, chyba już tradycyjnie, zespół zagrał Szarą kolędę Komedy. Ponieważ uważam, że o Stańce i jego muzyce napisano już chyba wszystko, ograniczę się tylko do dwóch uwag. Po pierwsze pianista Alexi Tuomarila – jakże wspaniale rozwinęła się jego pianistyka od czasu pierwszych występów w Kwartecie. Improwizacje nabrały przestrzeni, a porozumienie z liderem stało się po prostu telepatyczne. Po drugie – sam Stańko. Doprawdy chciałbym wiedzieć, z kim podpisał cyrograf gwarantujący mu wieczną młodość. Pomimo późnej pory (koncert zakończył się grubo po północy) licznie zgromadzona publiczność zgotowała muzykom gorącą owację.

O ile o występie kwartetu Stańki można powiedzieć, że był niezwykle dynamiczny, to muzyka występującego na tej samej scenie dzień później tria Jan Lundgren-Paolo Fresu-Richard Galliano była dokładnym tego przeciwieństwem. Projekt „Mare Nostrum” (Nasze Morze – termin używany przez Rzymian na określenie Morza Śródziemnego) to bowiem muzyka smutku i nostalgii. Pianistyka Lundgrena zdradza jego ogromne zamiłowanie do francuskiej muzyki filmowej (Legrand), bandoneon Gallianiego wciąga nas w zaułki Marsylii, a liryczna gra na flugelhornie Paola Fresu sprawia, że czujemy się jak w filmie Felliniego. Niestety po pewnym czasie zaczynamy odczuwać, że niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z kompozycjami członków tria, muzyką ludową pochodzącą z regionu Morza Śródziemnego, czy też kompozycjami Jobima i Ravela nastrój jest dokładnie taki sam. Brak zróżnicowania sprawia, że ta muzyka, pełna wszak niekwestionowanego uroku, staje się przy dłuższym słuchaniu trochę nużąca.

Z ciekawym programem, poświęconym twórczości Thada Jonesa, wystąpił Monday Night Big Band z Malmö. Kompozycje Jonesa jak Fingers, Quietude, czy Greetengs and Salutations są do tej pory big bandowymi klasykami. Bardzo dobrą grę całego big bandu psuły trochę, zdecydowanie słabsze, solowe partie niektórych solistów. Naprawdę interesująco zrobiło się jednak dopiero wtedy, gdy do orkiestry dołączyła wokalistka Vivian Buczek, która wykonała program złożony m.in. z takich utworów jak pochodzący z repertuaru Moniki Zetterlund Waltz for Debbie Evansa, Georgia on My Mind Raya Charlesa, czy wykonany na bis Yeh! Yeh! z repertuaru Georgie’ego Fame’a. Wokalistykę Vivian cechuje subtelne frazowanie w balladach oraz brawurowy scat w utworach utrzymanych w szybkim tempie. Jeżeli jeszcze dodamy do tego wrodzony wdzięk i urodę wokalistki, to trudno oprzeć się wrażeniu, że droga do wielkiej kariery stoi przed nią otworem. Warto tutaj wspomnieć, że Vivian jest córką małżeństwa polskich muzyków osiadłych od wielu lat w Szwecji i doskonale mówi po polsku.

Również z big bandem wystąpiła inna wokalistka (o sławie już ugruntowanej) Dee Dee Bridgewater. Dee Dee przyjechała do Ystad z dobrze znanym programem „To Billie With Love From Dee Dee”, a towarzyszył jej szwedzki Norrbotten Big Band. Słyszałem już ten program w tym wykonaniu i ani wtedy, ani tym razem nie uważałem tego pomysłu za udany. Dee Dee przekrzykująca big band w subtelnych utworach Lady Day sprawia nieodmiennie wrażenie, delikatnie mówiąc, osobliwe.

Niewątpliwie lepiej wypadła pochodząca z Kansas City Deborah Brown. Dysponującej niskim, ciemnym głosem, przywołującym na myśl Sarah Vaughan, wokalistce towarzyszył doborowy skład z gitarzystą Andreasem Petterssonem i kolejnym weteranem, amerykańskim perku-sistą od wielu lat zamieszkałym w Szwecji Ronnie’m Gardinerem na czele.

Tradycyjnie pianiści są najliczniej reprezentowaną grupą na Ystad Jazz Festival. Głośno było w kuluarach festiwalowych przed solowym występem japońskiej pianistki Hiromi zapowiadanej niemal jako „nowy Jarrett”. Salę Teatru Miejskiego wypełniła tym razem młoda publiczość znająca najwyraźniej pianistkę z filmów publikowanych na Youtube. Hiromi jest niezwykle biegłą technicznie pianistką. Problem polega na tym, że w jej przypadku na technice się wszystko kończy. Epatowanie ekwilibrystycznymi popisami w Tiger Rag czy I Got Rhythm może imponować pewnej grupie odbiorców, ale mnie pozostawiło obojętnym i nawet cienia „nowego Jarretta” nie udało mi się zobaczyć.

W ciągu czterech dni festiwalowych miało miejsce ok. 30 koncertów. Nie sposób omówić tu wszystkich. Warto jednak wspomnieć o udanym występie amerykańskiego gitarzysty Kurta Rosenwinkela, Swedish Tenor Kings z udziałem Bernta Rosengrena czy norweskiego duetu Terje Rypdal-Ketil Bjornstad. Na koncert Eliane Elias niestety nie zdążyłem, występowała ona bowiem dzień przed moim przyjazdem do Ystad.

Quincy

Jak już wspomniałem na początku tej relacji, tegoroczny festiwal stał pod znakiem Quincy’ego Jonesa, który został zaproszony w roli gościa honorowego festiwalu dzięki usilnym staraniom szwedzkiego kompozytora, aranżera i trębacza Bengt-Arne Wallina. Jonesa podejmowano podczas całego festiwalu z wielkimi honorami. Spotkania z prasą, hearing poprowadzony przez Douga Ramseya („JazzTimes”, „Down Beat”), honorowa loża w Teatrze Miejskim, a w końcu uroczysta gala na zakończenie festiwalu. Ktoś niezorientowany mógłby być zdziwiony aż tak wielką admiracją. Żeby to zrozumieć, należałoby się cofnąć do lat 50. ubiegłego wieku, a konkretnie do roku 1953, kiedy to 19-letni wówczas Quincy Jones, będąc trębaczem w orkiestrze Lionela Hamptona, wysiadł z pociągu na Dworcu Centralnym w Sztokholmie. Komitet powitalny składał się z młodych muzyków, którzy później mieli stanowić elitę szwedzkiego jazzu. Przyjaźnie wtedy nawiązane przetrwały dziesięciolecia. Kiedy zatem Quincy Jones mówi „Szwecja znaczy dla mnie wszystko” i nazywa Bengt-Arne Wallina „bratem”, jest w tym tylko niewielka przesada. Finałowa gala na cześć Quincy’ego przygotowana została w iście amerykańskim stylu. Honorowy gość siedzący w fotelu na scenie, a przed nim plejada szwedzkich artystów wykonujących bliskie mu utwory (Soul Bossa Nova, Give Me the Night, Walking in Space i wiele innych). Wśród wykonawców Nils Landgren, Viktoria Tolstoy, Caecilie Norby, Jan Lundgren Trio oraz Bohuslän Big Band pod dyrekcją Bengt-Arne Wallina. W końcu Quincy Jones poderwał się z fotela, żeby poprowadzić orkiestrę we własnej kompozycji Stockholm Sweetnin’, a uroczystą galę i cały festiwal zakończyło wspólne odśpiewanie We Are the World. Trudno sobie wyobrazić większy hołd zlożony przez przyjaciół.

Wyjeżdżając z Ystad zastanawiałem się, co stanowi o wyjątkowości tego festiwalu. Spróbujcie sobie wyobrazić niewielkie, może trochę senne, nadmorskie miasteczko z zabytkowymi budynkami z XVI wieku, franciszkańskim klasztorem i kościołem z XIII wieku, kilkoma urokliwymi uliczkami, a także luksusowym kąpieliskiem morskim. A następnie pomyślcie, że to samo miasteczko przez cztery dni żyje wyłącznie jazzem. Wyobraźcie sobie dziesiątki wolontariuszy biegających pomiędzy różnymi salami koncertowymi oraz to, że co drugi mieszkaniec tego mia-steczka jest bezpośrednio albo pośrednio zaangażowany w festiwal. Teraz już chyba rozumiecie, że Ystad Sweden Jazz Festival to impreza zupełnie wyjątkowa.

Marek Piechnat


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu