Wytwórnia: Sony LC 00162/8887 5173862

Black Star;
’Tis a Pity She Was a Whore;
Lazarus;
Sue (Or in a Season of Crime);
Girl Loves Me;
Dollar Days;
I Can’t Give Everything Away

Muzycy: David Bowie, śpiew, gitara akustyczna, gitara Fendera; Donny McCaslin, saksofon tenorowy i sopranowy, flet; Jason Lindner, fortepian, instr. klawiszowe, organy Wurlitzera; Ben Monder, gitara; Tim Lefebvre, bas; Mark Guiliana, perkusja

Recenzję opublikowano w numerze 1-2/2016 Jazz Forum.

★(Blackstar)

David Bowie

  • Ocena - 5

Artysty totalnego płyta pożegnalna. David Bowie przez całe życie czerpał radość z bycia Pinokiem, który pozostając w centrum uwagi, nie mieścił się w żadnej szufladzie, zewsząd wyłaził, przemieszczał. Łypiąc różnym rozstawem źrenic słynnych oczu, kameleon sztuk ze swoim odbiorcą zawsze grał. Trochę jak wyalienowany kosmita (Ziggy Stardust). Tutaj, jak zawsze tajemniczy, wpuszczając nas na drugą stronę lustra, w surrealny busz wszeteczny – niczego nie wyjaśnia. Prowokuje. Porywa. Nawet w tej ostatniej chwili zapala myśli. Nie komentuje, nie patrzy na ciebie, tylko przez ciebie. Czysta Sztuka. Skończony Geniusz. Nie odtwarza, nie powtarza. Stwarza. To zarazem testament i przedśmiertny lament. Requiem, które skomponował sobie na pożegnanie, nam na pożarcie.

Tak najłatwiej odczytać „★”. Gdyby nie śmierć można snuć – jak wcześniej – wielowątkowe podteksty. Płyta jest monolitem, domknięta, dopowiedziana. Trzymając od pierwszych akordów, zasiewa nasiąkający w kolejnych utworach hipnotyzujący niepokój. Lazarus wyrasta na podsumowującą życie pieśń rozstania – jeszcze mocniej niż w słowach w przejmującym nastroju (najmocniej w obrazie klipu). Ból i bezsilność. 18-miesięczna walka z rakiem. Bowie gra tutaj na Fenderze frazy przywołujące tunelowe brzmienia zimnej fali lat 80. Nie będę komentował kolejnych utworów. Każdy jest świeży, zaskakujący, a koniec płyty nieuchronnie bliski. Urwany jak życie (41’19’’).

Wzorem poprzednich płyt Bowie dobrał doskonałych muzyków. Dzięki saksofonom Donny’ego McCaslina i gitarze Bena Mondera nuty „★” wchodzą w jazzowy drive. Pierwszy z nich grywał m.in. z takimi muzykami jak John Medeski, Antonio Sanchez, Uri Caine i Dave Douglas. Drugi, z feelingiem omijającym klasyfikacje, m.in. u boku Lee Konitza i Marii Schneider. Korzenie jazzowe ma pianista Jason Lindner, w mniejszym stopniu pozostali muzycy. Mają je niemal wszyscy, nie wyłączając Bowie’ego, który jazzowe inklinacje zdradzał nie raz, a jego pierwszym instrumentem był saksofon. Jeśli dorzucić sugestie jego nadwornego producenta Tony’ego Viscontiego (znakomita robota!), aby brzmienia poszły w duchu nagrań rapera Kendricka Lamara, to mamy orzeźwiające uszy plądrowanie po szufladach. I najmniej tu rock’n’rolla.

25 album Davida Bowie’ego jest jego ostatnim. Płyta trafiła do moich rąk kilka godzin po śmierci artysty, trzy dni po dacie premiery, którą on sam ustawił na ósmego stycznia, w dniu swoich 69. urodzin. Jest piękna, świetna. Śmierć dodaje więcej blasku, nawet jeśli to czarna ★.


Autor: Marek Tomalik

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm