Wytwórnia: SJ Records 047
Opening
Chapter B
First Steps
North
Before the Beauty
Hudson River
Sleepless Dream
Think Fast
Muzycy: Tomasz Wendt, saksofon tenorowy;Mateusz Smoczyński, skrzypce, elektronika; Jan Smoczyński, instr. klawiszowe; Paweł Dobrowolski, perkusja
Recenzja opublikowana w Jazz Forum 1-2/2020
Choć, drugi (jak tytuł wskazuje) album wrocławskiego (z wyboru) saksofonisty Tomasza Wendta najprościej określić jako „fusion” (tenor, mocne bębny i whole lotta electronics), to kiedy posłuchać tej muzyki niezbyt głośno, najlepiej w porządnych słuchawkach, okaże się propozycją dla uwrażliwionych na szczegóły koneserów. Daleko tej płycie – na szczęście! – do czułostkowej „muzyki ciszy” (choć taką skłonność mogłoby sugerować nastrojowe Opening), daleko do tuzinkowego jazz-rocka oraz jeszcze dalej do ogranego na setkach wydawnictw i tysiącach koncertów akustycznego mainstreamu, co prowadzi nas na krawędź konstatacji, że „Chapter B” to dzieło oryginalne zarówno pod względem treści (wyłącznie kompozycje lidera), jak i stylu (nowatorskie wykorzystanie powszechnie stosowanego instrumentarium).
O wirtuozerskich kwalifikacjach Tomasza, syna Adama,
nie ma nawet co pisać, są bezdyskusyjne i dają o sobie znać
gdziekolwiek młody Wendt się pokazuje (a pokazuje się, biorąc pod uwagę
jego talent, zdecydowanie za rzadko). Przyjrzyjmy się zatem gwardii zaciężnej:
skrzypek Mateusz Smoczyński jest jednym z czterech atomowych muszkieterów;
perkusista Paweł Dobrowolski to, prawdopodobnie, najbardziej zajęty sideman
w Polsce, biegły w każdej konwencji i zaznajomiony
z warunkami pracy w największych salach koncertowych; klawiszowiec
Jan Smoczyński jest szarą eminencją, lekko licząc, 10 procent popowych
i jazzowych produkcji w RP. Czy te oczy mogą kłamać? Czy te ręce mogą
źle improwizować?
„Chapter B” jest alternatywą dla tych, którzy z różnych powodów nie
kibicują generacyjnym sporom w polskim jazzie. Nie ma tu wtórnego (choć
czasem przecież uroczego) imitowania amerykańskiego swingu, post-swingu, bopu
i post-bopu, nie ma tu swojskiej melancholii (trochę freeplustrochę
Komedy), nie ma w końcu młodzieńczej zapalczywości, która każe łączyć
wszystko z wszystkim, a całość podawać z etykietą „fajnie buja”.
Jest za to solidny fundament kompozytorski (czasem aż nadto wykoncypowany i wielopoziomowy, vide funkowy Hudson River, gdzie skrzypce Smoczyńskiego robią za hendriksowską gitarę), jest naturalna skłonność do melodii, które może i nie osiadają natychmiast na dnie czaszki, ale na pewno nie ulatują od razu w kosmos, jest wreszcie – i to chyba największa zaleta oraz dystynkcja tej muzyki – popis zbiorowej wyobraźni w doborze barw i efektów dźwiękowych. A skoro nie od dziś wiadomo, że o poziomie mistrzostwa w jazzie świadczy to, jak się gra ballady, nagroda Złotego Całusa za „North” nie będzie dla Wendta przesadą.
Autor: Adam Domagała