Jonah;
Slow Motion;
When The Light Of Imagination Goes Out;
Never Give Up,
Sometimes Let Go;
After Catastrophe

Muzycy: Piotr Schmidt, trąbka; Kęstutis Vaiginis, saksofon tenorowy i sopranowy; David Dorůžka, gitara; Harish Raghavan, Michał Barański, kontrabas; Jonathan Barber, Sebastian Kuchczyński, perkusja

Utwory 1, 3, 5 – pochodzą z albumu „Komeda Unknown 1967” (SJ Records Czerwiec 2022); 2, 4 – z albumu „Never Give Up, Sometimes Let Go” (SJ Records Kwiecień 2023)


Chosen Pieces

Piotr Schmidt

Pisze Michał Wilczyński:

Twórczość Krzysztofa Komedy wciąż jest źródłem, jakie napędza wszelakie rejony polskiego jazzu (mimo tego, że minęło ponad pół wieku od śmierci artysty). Więcej – to źródło wcale nie wysycha. Za sprawą takich projektów jak „Komeda Unknown 1967” wciąż wzbiera, zaskakuje i porywa. Najlepszy dowód? Koncert premierowy nowego albumu Piotra Schmidta i jego międzynarodowego sekstetu w warszawskim klubie Jassmine wyprzedał się do ostatniego miejsca.

Koncert wyprzedał się dwa tygodnie przed czasem – podkreśla Piotr Schmidt. To było wspaniałe wydarzenie: zapowiadał Piotr Metz, pierwszy raz zagraliśmy z Krzysztofem Herdzinem, przyszło sporo dziennikarzy, zrobiliśmy licytację obrazu Tomasza Olszewskiego. Przyjechali ludzie z całej Polski, w tym dużo moich przyjaciół i znajomych ze Śląska. To była bardzo udana premiera. Jassmine to piękne miejsce do takich występów. Na pewno będę tam wracał i organizował, co jakiś czas, koncerty.

Publiczność po dwuletnim poście wydaje się być teraz mocno wygłodniała koncertowych doznań. Piotrowi też brakowało występów na żywo. Jak wszystkim – potwierdza. Najgorzej było w pierwszy lockdown, kiedy to odwołano mi trzydzieści koncertów. Potem też nie było, jak kiedyś. Lockdowny i propagowanie strachu mocno niektórym weszło pod skórę. Mam wrażenie, że niektórzy już nigdy nie odzyskają radości życia i radości płynącej z kontaktów międzyludzkich, spotykania się na koncertach ze znajomymi i zwykłej radości z aktywności społecznej. Ale nawet jeśli powrót do normalności już jest niemożliwy, to zawsze warto próbować. Piotr robi to na wielu frontach, działając bardzo intensywnie.

Świat jazzu jest całkowicie odporny na wykluczenia z racji wieku wykonawcy. To powoduje, że muzycy o pokaźnym już dorobku – jak Piotr – wciąż są uznawani za młode twarze. Zresztą on cały czas działa z iście młodzieńczą werwą, co wyraźnie potwierdzają ostatnie lata w jego twórczości: obfite wydawniczo, pełne coraz to nowych pomysłów na samego siebie. I to pomysłów, które umiejętnie unikają wpadania w sztampę i banał.

Obie części „Saxesful” nie tylko prezentują plejadę polskich saksofonistów, ale utrwalają też umiejętności tych, których niestety już zabrakło (jak Zbigniew Namysłowski).

Wydany jesienią 2020 roku „Dark Forecast”, nagrany przez kwartet Schmidta z gościnnym udziałem saksofonisty Waltera Smitha III i gitarzysty Matthew Stevensa, udanie balansuje pomiędzy tym, co najlepsze w jazzowym mainstreamie, a jego specyficznym, europejskim odczytaniem. Na tym albumie Piotr Schmidt sięgnął także do dorobku Krzysztofa Komedy, prezentując swoje odczytanie ballady Ballad for Bernt, z filmu „Nóż w wodzie”. Jak się miało okazać – na projekt w pełni poświęcony twórczości Komedy nie musieliśmy czekać zbyt długo. I znowu jest on daleki od typowych hołdów składanych przez jazzmanów legendzie polskiego jazzu.

Jedyny ślad

Historia „Komeda Unknown” rozpoczyna się w obszernych zbiorach Biblioteki Narodowej, która zaczęła pewien czas temu budowę Archiwum Polskiego Jazzu. Jego zalążkiem i jednocześnie jedną z najważniejszych części jest zbiór rękopisów i pamiątek po Krzysztofie Komedzie, przekazany w 2011 roku przez Irenę Orłowską i Tomasza Lacha, spadkobierców artysty. To właśnie tam udało się odkryć nieznane dotąd kompozycje, będące fragmentem projektu „Meine Süsse Europäische Heimat” („Moja słodka europejska ojczyzna”).

Płyta, łącząca jazzową muzykę z tekstami najwybitniejszych polskich poetów (przetłumaczonymi na język niemiecki), do dziś pozostaje jednym z najważniejszych dokonań Komedy. Jak się okazało – w czasie sesji do płyty, zrealizowanej z inicjatywy Joachima Ernsta-Berendta w październiku 1967 roku w Baden-Baden, powstało więcej nagrań niż finalnie trafiło na czarny krążek. „Moja słodka europejska ojczyzna” ukazała się, gdy Komeda przebywał już w Hollywood i pracował nad muzyką do „Rosemary’s Baby” Romana Polańskiego – tłumaczy Piotr Schmidt. W liście do Berendta Komeda prosił go, aby ten zamienił niektóre kompozycje na płycie. Producent jednak odmówił – jego zdaniem pewne wiersze bardziej podkreślały europejski charakter płyty. I to był jedyny ślad istnienia tych dodatkowych kompozycji.

Dla Krzysztofa Balkiewicza, prezesa Stowarzyszenia Opieki nad spuścizną Krzysztofa Komedy i niestrudzonego badacza dorobku kompozytora, był to wystarczający sygnał do rozpoczęcia szerszych poszukiwań. Szczegółowa kwerenda w zbiorach Biblioteki Narodowej, przeprowadzona z pomocą Justyny Raczkowskiej, pozwoliła odnaleźć sześć niepublikowanych wcześniej kompozycji Krzysztofa Komedy. Kompozycji, które – choć powstały z myślą o „Mojej słodkiej europejskiej ojczyźnie” – to nigdy finalnie do jej programu nie weszły.

Wielki sukces

Nie pamiętam swojego pierwszego kontaktu z muzyką Komedy – przyznaje Piotr Schmidt. Chyba właśnie powinienem nie pamiętać – to musiało być bardzo wcześnie. Tata (Andrzej Schmidt – jeden z najwybitniejszych historyków jazzu w Polsce – przyp. aut.) zawsze puszczał jazz w domu, więc na pewno słuchałem Komedy w domu, nie będąc tego jeszcze świadomym. Potem, już świadomie, jeszcze przed studiami, słuchałem wszystkich jego płyt, jakie tata miał na półce. Trochę tego było.

Patrząc na ostatnie lata w twórczości Piotra („Saxesful”, „Tribute To Tomasz Stańko”) zastanawiam się głośno, jak bardzo ta polska tradycja jazzowa wpłynęła na jego postrzeganie muzyki i jak ważna jest w tym, co obecnie robi. Czy często zdarza mu się spoglądać za siebie? Większość swoich umiejętności i estetykę zbudowałem na spoglądaniu w tył. Gdy zacząłem słuchać muzyki bardziej świadomie, jako nastolatek, słuchałem głównie historycznych nagrań. Tak samo na studiach. Ale dziś jest odwrotnie. Prawie wcale nie wracam do nagrań starszych. Słucham głównie nowej muzyki tworzonej przez najciekawszych, głównie zagranicznych artystów. To oczywiście nie znaczy, że nie lubię wracać do tradycji, ale kiedyś już ją przerobiłem w całości. Przynajmniej jeśli chodzi o słuchanie.

Co innego mierzenie się z tradycją jako muzyk – szczególnie, gdy to tradycja odkryta po latach. Balkiewicz po odnalezieniu nieznanych rękopisów Komedy długo rozważał, komu je oddać do opracowania i przedstawienia światu. Chodziło o wykonawcę, który zachowa należny szacunek do charakteru muzyki Komedy i będzie potrafił go trafnie oddać we współczesnej interpretacji. Z pomocą przyszła płyta zrealizowana w 2018 roku, „Tribute To Tomasz Stańko”. Krzysztof Balkiewicz zachwycił się tym albumem – wspomina Piotr – i skontaktował się ze mną, powierzając mi opracowanie odnalezionych utworów. Pierwotnie mieliśmy je tylko wykonać na żywo podczas Love Polish Jazz Festival w Tomaszowie Mazowieckim, którego Balkiewicz jest dyrektorem artystycznym. Z powodu lockdownu projekt został przesunięty o rok, na wrzesień 2021 roku.

Koncert okazał się wielkim sukcesem. Jak pisał na niniejszych łamach Marek Romański:

To z jednej strony kapsuła czasu, która przeniosła nas do roku 1967 i do umysłu naszego przedwcześnie zmarłego giganta jazzu. A z drugiej – najzupełniej współczesne odczytanie jego kompozycji przefiltrowane przez wrażliwość i estetykę muzyków jazzowych, którzy z racji wieku nie mogą pamiętać ani Komedy, ani jego czasów. Nic dziwnego, że po entuzjastycznym przyjęciu projektu na żywo pojawiła się myśl, by materiał przenieść do studia nagraniowego.

Punkt wyjścia

Schmidt wszedł do studia w międzynarodowym towarzystwie, rozbudowując nieco skład, który wystąpił w Tomaszowie Mazowieckim. Paweł Tomaszewski na fortepianie, Michał Barański na kontrabasie oraz Sebastian Kuchczyński na perkusji to mój nowy kwartet – wymienia Piotr. Zacząłem z nimi grać właśnie podczas Love Polish Jazz Festival, a potem też na festiwalu Era Jazzu w Poznaniu, gdzie odnieśliśmy wielki sukces łącząc nowy materiał z utworami z moich poprzednich płyt. Koncert w Tomaszowie Mazowieckim odbył się w poszerzonym składzie o dwóch wybitnych artystów z zagranicy: z Pragi przyjechał gitarzysta David Dorůžka, a którego grę absolutnie uwielbiam i zawsze chciałem z nim zrobić jakiś wspólny projekt. Z Wilna przyjechał, saksofonista Kęstutis Vaiginis, z którym miałem ogromną przyjemność współpracować już wcześniej. We wrześniu 2019 roku zagraliśmy nawet razem trasę koncertową promującą winylową edycję „Tribute to Tomasz Stańko”.

Do sesji nagraniowej doszło dopiero w marcu tego roku. Termin nie był przypadkowy. Celowo wyznaczyłem nagrania na moment, gdy zespół Waltera Smitha III i Matthew Stevensa koncertował w środkowej Europie. Obu artystów gościłem już na swojej płycie „Dark Forecast” z 2020 roku, więc tym razem zaprosiłem ich sekcję rytmiczną. Dlatego obok Barańskiego i Kuchczyńskiego w wybranych utworach znaleźli się Harish Raghavan na kontrabasie oraz Jonathan Barber na perkusji. To wybitni, nowojorscy muzycy i bardzo się cieszę, że udało mi się zaprosić ich do studia. Dzięki nim, nie tylko mam prawdziwie międzynarodowy projekt, ale też – we współpracy z naszym niemieckim partnerem wydawniczym O-Tone Music – większą promocję i dystrybucję na zachodzie. To sukces, na który na pewno te utwory Komedy zasługują.

Powstał materiał, który nie tylko oddał ducha twórczości Komedy, ale też pozwolił Piotrowi zaznaczyć wyraźnie swoją artystyczną tożsamość. Dla mnie punktem wyjścia zawsze jest muzyka. Najpierw chciałem nuta w nutę nagrać te utwory tak, jak one były z zespołem, żebym wiedział jak to brzmi. W rękopisach, które otrzymałem do opracowania, były zarówno partytury na zespół jazzowy, jak i rozpisane poszczególne partie dla różnych instrumentów. To był materiał wyjściowy. Potem – na bazie tego, co się zachowało – musiałem zabrać się za aranżację. Czasami to były większe zabiegi, niekiedy mniejsze.

Trzeba pamiętać o tym, że muzyka Komedy do „Mojej słodkiej europejskiej ojczyzny” pisana była z myślą o ilustrowaniu dźwiękiem recytacji.  Przedstawienie jej jako dzieła całkowicie autonomicznego wymagało większej ingerencji w materiał. Musiałem dopisać dodatkowe części, by utwory stały się pełniejsze – przyznaje Piotr. Kierowałem też aranżacje w stronę takiej muzyki, jaką teraz czuję i chcę grać w swojej działalności artystycznej. To trochę myślenie w oderwaniu od estetyki Komedy, ale przecież każdy może ten sam materiał opracowywać po swojemu. Dlatego finalny efekt to nie jest odzwierciedlenie tego, jak Komeda zrobiłby to w 1967 roku. Zamiast tego pokazuję, jak ja słyszę tę muzykę teraz i jak chcę ją grać na koncertach. W ten sposób Komeda stał się dla mnie ważnym punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Wydaje mi się, że udało mi się zachować ducha Komedy – jest tam też trochę części, gdzie odczytujemy ten materiał bardzo dosłownie.

Uzupełnieniem kompozycji nieznanych jest jedna dobrze znana Po katastrofie, która już w latach 60. egzystowała w wykonaniach Komedy jako utwór autonomiczny, pozbawiony recytowanego tekstu. Dlaczego akurat on? To pomysł Krzysztofa Balkiewicza, na który chętnie się zgodziłem. Na koncercie w Tomaszowie Mazowieckim zagraliśmy jeszcze „Lament dla Europy”, który ze względu na swój charakter wypadł z finalnego programu płyty. Te „znane” utwory miały w jakiś sposób odnosić się do tego, co teraz dzieje się w Europie, czy nawet szerzej na całym świecie. Do fatalnych decyzji polityków, do katastrofalnych skutków tych decyzji… Zresztą ten polityczno-pandemiczny teatr trwa i jeszcze „po katastrofie” nie jesteśmy. Raczej w trakcie. Ale to inny temat.

Zbyt komfortowo

„Komeda Unknown 1967” ukazuje się nakładem firmy SJRecords, będącej autorskim przedsięwzięciem Piotra. Zastanawiam się, czy praca „na swoim” pomaga czy raczej generuje więcej obowiązków i problemów. Zawsze chciałem prowadzić swoją firmę i być niezależnym – twierdzi Piotr. Bardzo nie lubię, jak ktoś mi mówi co mogę, a czego nie mogę robić. Nigdy nie mógłbym pracować w czyjejś firmie. Wyjątkiem jest moja współpraca z wydziałem jazzu w Nysie, ale tam jeżdżę raz w tygodniu i wszystko robię po swojemu – dla dobra i ku uciesze studentów. Poza tym pamiętam, gdy ponad dekadę temu dzwoniłem po dużych wytwórniach – takich jak Warner, Universal czy Sony – i pytałem, co mogą dla mnie zrobić pod względem promocji, jeśli zdecyduje się wydać u nich materiał muzyczny. Okazało się, że to, co mi proponowali potrafiłem zrobić sam. Wiadomo, że obecność na rozpoznawalnym labelu też jest przydatna, ale ja działam niezależnie od 2011 roku i tak mi dobrze. Poza tym lubię mieć świadomość, że moje życie i droga artystyczna zależą po prostu ode mnie.

Nowy album sekstetu Piotra to już 62. pozycja w katalogu wydawniczym firmy. Tym samym SJRecords stanowi nie tylko wehikuł do prezentacji autorskich pomysłów, ale jest także jednym z ciekawszych, dobrze rozpoznawalnych labeli poświęconych współczesnej scenie okołojazzowej w Polsce. Katalog jest coraz szerszy i kolorowy. Jak przyznaje Schmidt, o wszystkim decyduje sama muzyka. Płyta musi być już nagrana i zmiksowana. Wtedy ja lub Marek Różycki słuchamy tych nagrań i oceniamy, czy po prostu nam się podobają. Czy pasują do szerokiej dość, ale jednak jazzowej stylistyki naszego wydawnictwa. Ostatnio spoglądamy też na to, czy zespół jest w pewnym stopniu znany – a jeśli nie, to czy ma budżet i pomysł na promowanie siebie. My niestety nie dysponujemy zbyt dużymi zasobami w tym zakresie – szczególnie, że mocna promocja debiutantów rzadko kiedy się zwraca. Dlatego pojawiają się dofinansowania, sponsorzy – by do takich albumów nie dokładać. Dziś płyty jazzowe wydaje się nie dla pieniędzy. Sami artyści i wydawcy, tacy jak my, to po prostu pasjonaci.

Jeszcze jednym aspektem tej wydawniczej pasji jest zamiłowanie do nośników fizycznych. To ważne, że w dobie ekspansji cyfrowych mediów i możliwości dostępu do kultury, wciąż pamięta się o tych, którzy sięgają po płyty CD, a także o tych, którzy preferują płyty winylowe. Ta moda trwa od kilku lat i z czasem dostawałem coraz więcej zapytań o moje albumy w tej formie. Dlatego zaczęliśmy je produkować. Robiąc winylową edycję „Dark Forecast”, dowiedzieliśmy się najwięcej o tym, jak tworzyć fantastycznie brzmiące płyty, w najlepszej jakości. To szczególnie trudne przy tym nośniku. Zawsze, na każdym etapie pracy – czy mówimy o aranżowaniu, nagrywaniu, miksowaniu czy właśnie produkcji – chcę iść w najlepszą z możliwych jakości. Celować w sam szczyt. Niesamowicie cieszę się, że razem z SJRecords udało nam się to osiągnąć także na polu winyli – z pomocą firmy X-Disc, która je dla nas tłoczy. Jak długo ludzie będą chcieli słuchać płyt winylowych, tak długo będziemy je produkowali. Sam zresztą uległem tej modzie. Mam bardzo dobry gramofon w domu. Dzięki kolegom z elinsAudio, także świetny high-endowy sprzęt, do którego ten gramofon mogę podłączyć. I wiele winylowych płyt – w tym całą kolekcję po ojcu.

Najnowsze wydawnictwo Piotra Schmidta oczywiście także ukaże się na winylu, choć na jego premierę trzeba będzie poczekać do jesieni. Przy obecnych terminach w tłoczniach – to i tak bardzo szybko i dobrze. Te miesiące nie będą dla Piotra wypełnione jedynie oczekiwaniem na winylowe krążki. On dalej się nie zatrzymuje i pędzi do przodu, wypełniając swój kalendarz kolejnymi pomysłami. Najważniejszym jest nowy album z autorskimi kompozycjami artysty, który ukaże się około marca 2023 roku. Nagraliśmy te utwory w czasie tej samej sesji co kompozycje Komedy. Rzecz jest gotowa, zmiksowana i czeka na właściwy moment. W międzyczasie ukaże się też album Tria Włodzimierza Nahornego (z Piotrem Biskupskim i Mariuszem Bogdanowiczem), w którego sesji gościnnie wziąłem udział. To było dla mnie wielkie wyróżnienie, że po naszym wspólnym listopadowym koncercie mistrz fortepianu, nasz jazzowy Chopin, zaprosił mnie do studia. Ten album pojawi się we wrześniu na CD i w dystrybucji cyfrowej, a około grudnia na winylu. To autorskie kompozycje Nahornego – i stare, i nowe – a także parę kolektywnych improwizacji, do których namówiłem Mistrza spontanicznie podczas sesji w studiu.

Przyszłość rysuje się więc w jasnych barwach – a „Komeda Unknown 1967” stanowi ważny i smakowity, ale tylko jeden z – miejmy nadzieję – bardzo licznych przystanków na artystycznej drodze Piotra Schmidta, zręcznie zawieszonej między tym, co w polskim jazzie ważne i historyczne, a tym co nowe i absolutnie świeże. Czekamy na ciąg dalszy. Niecierpliwie.

Michał Wilczyński


  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm