Wytwórnia: Dave Stewart Ent. 0885150340615 (dystrybucja Fonografika)
Pointless Rebellion; Broken Heart Strings; Dried Out Lies; Leave Her Be; Lovers’ Game; Revelation; Old Friend; Confession; Man of Few Words; My Own Tears; Sunday Morning; Breathlessly
Muzycy: Hollie
Stephenson, śpiew; Dave Stewart, Waddy Wachtel, gitara; Paul Clark, saksofon;
Sean Billings, trąbka; Brimsley Ambursley, Jason Borger, Matt Rollings, Peter
Couch, Ron Avant, instr. klawiszowe; Andrew Thompson, Blair Sinta, Sterling
Laws, perkusja
Recenzję opublikowano w numerze 10-11/2016 Jazz Forum.
Okrzyknięta już „nową Amy Winehouse” 18-letnia wokalistka wydała w ubiegłym roku swój debiutancki album. Nie można mieć złudzeń, że za rozpropagowaniem takiego hasła stoją specjaliści od marketingu, a nie krytycy, ale Hollie Stephenson od pierwszych taktów daje nam jasno znać, że chce podążać śladami wielkiej koleżanki.
Dziś, w czasach, gdy osoby o nietuzinkowych głosach pojawiają się niemal codziennie – na ulicy, w talent-showach na całym świecie, ale przede wszystkim za sprawą Internetu i zamieszczanych tam filmów – naśladownictwo budzi z miejsca wątpliwości. Bo typową dla Winehouse „niechlujną” manierę i artykulację Hollie opanowała znakomicie. Na szczęście na zatytułowanej imieniem i nazwiskiem wokalistki płycie znajdzie się garść dobrze napisanych piosenek, zgrabnie zagranych w towarzystwie większego zespołu (oprócz wymienionych muzyków są również chórki oraz sekcja smyczkowa i dęta). Kilka z nich ciekawie zaaranżowano w stylu jamajskich nurtów ska, rocksteady i reggae. Pointless Rebellion, Dried Out Lies, czy Broken Heartstrings zapadają w pamięć i momentami przyjemnie zaskakują. I, niestety, na paru hitach i ogólnie sympatycznym wdzięku płyty, zalety się kończą.
Można by mnożyć przykłady udowadniające, że nie mamy do
czynienia z nową Winehouse i porównywać jej debiutanckiego „Franka”
z omawianą płytą. Ale zostawmy na chwilę natrętne skojarzenia
i brzemię
dorastania do wielkiej gwiazdy ostatniego 15-lecia. Album, pomimo zróżnicowanych
utworów, pozostaje jednorodny i ostrożny. Nie ma tu wyciskającej
autentyczne łzy ballady. Nie ma zabawy formą. Nie ma bluesowo-narkotycznego
„brudu”. Doceniam, że Holly nie próbuje na siłę udawać wyklętej wokalistki, ale
nawet w jej czystym, pełnym pozytywnej energii świecie brakuje czegoś więcej.
Przede wszystkim autentycznego stylu, który zapamiętamy zamiast kilku
chwytliwych refrenów. Kwestia młodego wieku? A może raczej narzuconego
przez starszych kolegów brzmienia? Chętnie posłucham, co będzie grała i śpiewała
za parę lat.
Autor: Barnaba Siegel