Wytwórnia: Concord CJA-33363-02

Can’t We Be Friends
Eleanor Rigby
Chaga de Saudade
Time Remembered
Hot House
Strange Meadow Lark
Light Blue
Once I Loved
My Ship
Mozart Goes Dancing


Muzycy:
Chick Corea, fortepian;
Gary Burton, wibrafon;
(10) Harlem String Quartet: Ilmar Gavilán, Melissa White,
skrzypce; Juan Miguel Hernandez,
altówka; Paul Wiancko, wiolonczela

 


Recenzje opublikowano w numerze Jazz Forum 3/2013

Hot House

Chick Corea & Gary Burton

  • Ocena - 5

Miło pisać o płycie, w wypadku której nic już nie trzeba udowadniać. Dwie nagrody Grammy (za najlepszą jazzową improwizację solową w utworze tytułowym i za finałową kompozycję Mozart Goes Dancing), miejsce w rankingu najlepiej sprzedających się płyt serwisu Amazon, znakomite recenzje w fachowej prasie mówią wszystko. Ale czemu się dziwić, wszak wszystko czego dotkną się mistrzowie, trafia w dziesiątkę.

Oni nie wymyślają – odwołując się do przysłowia – prochu. Grają w sposób, do jakiego przyzwyczaili nas na przestrzeni 41 lat wspólnego muzykowania (wierzyć się nie chce, ale pierwszy raz w tandemie zagrali w 1972 roku na festiwalu w Niemczech).
Najlepiej klimat i ewolucję ich dzieła streszcza sam Chick Corea: „Kiedyś myślałem, że pewnego dnia zabraknie nam pomysłów i granie w duecie nas znudzi. Kiedy przekroczyliśmy 20 lat współpracy, sądziłem, że kres tego grania niebawem nadejdzie. Po latach trzydziestu, wiedziałem, że nasza muzyczna, twórcza przyjaźń przetrwa wszystko. Teraz, po kolejnej dekadzie zdaję sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy ciągle podekscytowani, jak istotnym jest to, że na pierwszym planie zawsze jest muzyka, i jak wiele radości mamy z tego na scenie, każdego wieczoru, kiedy wspólnie koncertujemy”.

I w tym upatruję sedna sukcesu, głównego motoru, który napędza tę twórczą przyjaźń. Oni już nic nie muszą udowadniać, czerpiąc z własnych wcześniejszych (autorskich i wspólnych) dokonań, idą dawno wytyczoną drogą. Z jednej strony opartą na wrażliwości i wielkiej wiedzy tajemnej o jazzie. Z drugiej zaś podpartej fenomenalną techniką instrumentalną.

To sprawia, że swobodnie bawią się Bea­tlesowskim Eleanor Rigby, czy interpretują zjawiskowo Coreańskie klasyki, jak choćby My Ship (w bogatszej wersji od tej, którą znamy z solowego albumu Corei z 1994 roku), czy Alice Falling przywołującym klimaty „The Mad Hatter” sprzed blisko czterech dekad. Dopełniony kwartetem smyczkowym Mozart Goes Dancing to niemal echo niegdysiejszych nagrań z albumu „Lyric Suite For Sextet” (ECM, 1982). Zdumiewa tylko tytularna dedykacja Mozartowi, gdy finałowe ósemki do złudzenia przypominają skrzypcowe koncerty podwójne Vivaldiego (a-moll) i Bacha (d-moll).

„Zasłuchań” jest tutaj więcej. Kilka kompozycji Corei i Burtona zdaje się być niemal kontynuacją Armando’s Rumby, a kto był choć raz na ich koncercie, ten wie, że najfajniejsze zaczyna się dopiero tam, gdzie kończą się skrzętnie zapisane w nutach aranże duetu. O ponadczasowym kunszcie zaświadczają też Jobimowskie standardy Chega de Saudade oraz Once I Loved, w których jak zwykle mistrzowie logicznie, melodyjnie budują improwizacje bez silenia się na ekstrawagancje. Melodyjne granie idealnie wpisuje się w oczekiwania masowego, a przy tym wymagającego, jazzowego odbiorcy.

Jednak albumy jak ten byłyby „w całkiem innym miejscu”, gdyby nie wieloletnia koncertowa znajomość obu muzyków i setki zagranych wspólnie koncertów. Cały nagrany tutaj materiał został wcześniej „przetestowany” na słuchaczach w rozmaitych realiach – od klubów po wielkie sale, czy jak choćby w Bielsku-Białej, tamtejszej świątyni.

Dzisiaj można się mądrzyć, że to znakomity album, wart laurów itp. Rzecz w tym, że tak jest. Corea i Burton urzekają muzyką i przenoszą na nas radość tego artystycznego aktu.

Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm