Inner Spaces

Inner Spaces

Ze ŠTĚPÁNKĄ BALCAROVĄ rozmawia Monika Okrój

Inner Spaces to kwintet łączący polsko-czeskie siły młodych muzyków studiujących w katowickim Instytucie Jazzu. Zespół w składzie: Štěpánka Balcarová - tp, Luboš Soukup - ss, ts; Vít Křišťan - p, Max Mucha - b i Grzegorz Masłowski - dr dał się poznać jury na wielu jazzowych konkursach w Polsce, m.in. Krokus Jazz Festival, Jazz nad Odrą, Jazz Juniors. Owocem ich młodzieńczego zapału i przyjacielskiej współpracy jest płyta „Inner Spaces”, która została dołączona do tego numeru JAZZ FORUM (w nakładzie dla prenumeratorów). Z przedstawicielką „piękniejszej” części zespołu rozmawia Monika Okrój.

JAZZ FORUM: Trąbka robi wrażenie w rękach kobiety. Jak to się stało, że wybrałaś ten instrument?

ŠTĚPÁNKA BALCAROVÁ: To był przypadek. Po prostu idąc do szkoły muzycznej, chciałam grać na jakimś instrumencie, a najbardziej na flecie – bo byłam jeszcze mała. Niestety jedyne miejsce znalazło się w klasie trąbki. Pomyślałam – dlaczego nie? Zaczęłam więc grać, ale dopiero po kilku latach mnie to wciągnęło, słuchałam więcej muzyki, więcej ćwiczyłam. Potem już myślałam, że będzie to moją profesją.

JF: Czy jako kobieta-trębaczka potrzebujesz jakichś szczególnych cech, aby przetrwać na arenie zdominowanej przez mężczyzn?

ŠP: Nigdy o tym nie myślałam, nie porównywałam. Nie mam pojęcia jak się czuje mężczyzna grający na trąbce – ja po prostu gram.

JF: A twoja przygoda z jazzem?

ŠP: Mój pierwszy nauczyciel to František Kučera, jeden ze znanych czeskich trębaczy. Był bardzo otwarty, improwizował i to właśnie on pomógł mi stawiać pierwsze kroki w tej muzyce.

JF: W Polsce jest bardzo dużo letnich warsztatów jazzowych. Czy ty też uczestniczyłaś w takich u siebie?

ŠP: Tak, wiele lat temu na Prague Summer Jazz Workshop, gdzie pierwszy raz spotkałam się z Piotrem Wojtasikem, moim obecnym nauczycielem. Raz byłam też w Lesznie na warsztatach, ale poza tym w ramach moich studiów często odbywają się takie spotkania i klasy mistrzowskie.

JF: Jest parę kobiet na scenie jazzowej grających na trąbce. Holenderka Saskia Laroo, Kanadyjka…

ŠP: …Ingrid Jensen. Słyszałam ją w Pradze – jest niesamowita! Gra świetnie, idzie z niej moc!

JF: A pozostali twoi faworyci?

ŠP: O takich postaciach jak Miles Davis, Chet Baker, Freddie Hubbard nie muszę chyba mówić, to jasna sprawa. Obecnie słucham nowoczesnego jazzu, uwielbiam takich trębaczy jak Ron Miles i Paolo Fresu – od razu rozpoznam ich po brzmieniu. Fresu dodatkowo eksperymentuje z elektroniką, a to jest to, czym ja się ostatnio zajmuję z myślą o nowym zespole. 

JF: Jak trafiłaś do Polski, do Katowic?

ŠP: Byłam najpierw rok we Wrocławiu, bo tam Piotr Wojtasik uczy, potem zdałam egzamin do Katowic i mija już czwarty rok, kiedy jestem w Polsce.

JF: Inner Spaces istnieje od 2009 roku. Jak powstał i jak osiągnął obecny „kształt”?

ŠP: Inner Spaces był najpierw kwartetem, który założyłam z pianistą Vítkiem Křištanem jeszcze w Pradze. Stawialiśmy wtedy  pierwsze kroki w graniu w zespołowym. Jak pojechałam do Wrocławia, a Vítek do Katowic zespół się rozpadł, ale kiedy dołączyłam do uczelni w Katowicach, postanowiliśmy się reaktywować. Dołączył czeski  saksofonista Luboš i polska sekcja rytmiczna – najpierw byli to Sebastian Kuchczyński na perkusji i Michał Kapczuk na kontrabasie, których teraz zastąpili Grzegorz Masłowski i Max Mucha.

JF: Studiujecie razem.

ŠP: Tak. Ja jestem na 4. Roku razem z Vitkiem, który chwilowo jest w Odense na Erasmusie. Luboš  jest w Kopenhadze, a chłopaki w Katowicach, więc jesteśmy trochę porozrzucani.

JF: Jak działa wasz zespół?

ŠP: Od początku graliśmy własne kompozycje – moje, Vitka i Luboša, nie mieliśmy żadnych wzorców w innych zespołach. Od początku szukaliśmy takiego brzmienia zespołu, który pasowałby do naszych kompozycji. Mając już zespół trzeci rok, dopiero teraz uważamy, że brzmi jak należy i naprawdę fajnie działa. Chwilowo mamy utrudnione warunki do prób, ponieważ wszyscy są gdzie indziej, ale już się cieszę na spotkanie z chłopakami, bo poza tym, że będziemy grać, to też po prostu ze sobą pobędziemy.

JF: Kto trzyma zespół w ryzach?

ŠP: No niestety ja… tak wyszło.

JF: Odpowiedzialna rola, ale może właśnie kobieca ręka wprowadza odpowiedni porządek.

ŠP: Oj tam. (śmiech) Ta rola zazwyczaj spada na dęciaków.

JF: Jakie są korzyści i niekorzyści współpracy polsko-czeskiej?

ŠP: Dzięki temu, że jest to międzynarodowy zespół, zawsze znajdzie się coś oryginalnego i ciekawego w tym połączeniu, a to przyciąga. Nam udaje się korzystać z pomocy różnych instytucji, dzięki którym np. graliśmy w Bułgarii, mieliśmy fundusze na projekty, transport. Trudności z reguły wiążą się z odległościami, bo zawsze ktoś musi dojechać na miejsce. Ja np. mieszkam w Pilźnie, skąd jest 10 godzin pociągiem do Katowic.

JF: To chyba nie tak źle jeśli brać pod uwagę kolej…

ŠP: W Czechach trochę inaczej pociągi chodzą, bo w 10 godzin przejedzie się od granicy do granicy.

JF: Poznałaś muzyków polskich, tych ze sceny, z uczelni. Czujesz jakąś różnicę – mentalną, kulturową w podejściu do nauczania, do jazzu?

ŠP: W Polsce ogólnie zwraca się większą uwagę na jazzową tradycję, uczymy się bebopu i takiego naprawdę jazzowego grania. Myślę, że w Czechach ludzie w większości nie mają takich podstaw, bo nikt tu tego nie uczy na takim  poziomie jak w Polsce. To jest też jeden z głównych powodów, dla których przyjechałam do Polski, czując braki w swoim graniu. Natomiast Czesi są trochę bardziej kreatywni, nie boją się pomysłów i nowych wyzwań.

JF: Odwaga twórcza.

ŠP: Właśnie tak. Kiedy przyjechałam do Polski byłam zaskoczona tym, że w samych Katowicach nie istnieje tyle zespołów, które by działały tak aktywnie. Jest kwartet Jarka Bothura, Jasia Malechy, Biotone – raptem kilka zespołów w całej Akademii, gdzie jest przecież dużo muzyków! W Pradze aż się roi od zespołów, wszyscy grają ze wszystkimi, może nawet kiepsko im wychodzi, ale próbują szukać siebie.

JF: Przecież granie w zespole jest podstawą, weryfikuje umiejętności radzenia sobie w grupie, to trochę jak pójście dziecka do przedszkola. Kolejny etap to sprawdzenie się i wyjście na większą arenę. Na jazzowych konkursach twój zespół  celował wysoko. Czy jest to już zamknięty etap?

ŠP: Mam nadzieję, że tak. Chciałam pojeździć po tych konkursach, żeby łatwiej było zdobywać koncerty, żeby ludzie usłyszeli naszą muzykę i nas poznali. Wiem, że w Polsce tak wszyscy robią i wszyscy, którzy dziś są na jakimś poziomie przez to przechodzili. Ale już trochę było dosyć. Wysłałam jeszcze aplikację do Getxo w Hiszpanii, gdzie gra się godzinny koncert, uczestniczy w całym festiwalu, który jest na pewno wyjątkowym przeżyciem i nie trzeba się martwić o wszelkie koszty, wszystko zapewniają organizatorzy. To jest właśnie kiepskie na konkursach, że czasem jedzie się gdzieś daleko, żeby zagrać zaledwie 20 minut – nie ma czasu na „pokazanie się”, nie ma prawdziwej atmosfery, nie ma radości i energii z zagranego koncertu.

JF: Za to jest stres.

ŠP: Troszkę tak. Dobrze wspominam Klucz do Kariery w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie gra się w ramach konkursu godzinny koncert i Jelenią Górę, gdzie była fajna impreza, jam session, spotkanie z jury, muzykami, wspólne granie. 

JF: To był Krokus Jazz Festival, udało się wam zdobyć pierwszą nagrodę w 2009 roku. W konkursie na indywidualność jazzową podczas Jazz nad Odrą w 2010 roku dostałaś nagrodę za „wizję twórczą” – brzmi dobrze. Co to dla ciebie znaczy?

ŠP: Ucieszyłam się z tej nagrody. Osobiście bardziej czuję się artystką niż trębaczką. Tak samo ważne jest dla mnie komponowanie jak granie i tyle samo czasu poświęcam jednemu i drugiemu. Jeśli miałam zostać nagrodzona, to ta nagroda pasuje do tego, co robię.

JF: Wasze utwory zdają się być po prostu kompozycjami, pełnymi, konsekwentnymi. To jest ta wizja twórcza?

ŠP: W każdą kompozycję wkładam emocje, staram się coś przekazać, jakąś atmosferę...

JF: Vzpomínka na Moravu (śmiech)

ŠP: Na przykład. Próbuję szukać brzmienia w tym zespole i przekazać uczucia, które noszę w sobie.

JF: Ciekawe tytuły, kto jest ich autorem?

ŠP: Omnipresent Evil i Porte de Lilas są Luboša, On Her Birthday i Picture napisał Vitek, resztę ja, czyli Song for Paolo, The Silence of Snow i Vzpomínka na Moravu. Płyta powstała dość spontanicznie, nie mieliśmy zamiaru jej wydawać. Nagranie miało jedynie służyć do promocji. Po przesłuchaniu wszyscy uznaliśmy, że może warto byłoby je wydać. Podczas sesji dołączył właśnie Max, co uważam za traf w dziesiątkę. Podczas sesji był fajny klimat, dzięki czemu kompozycje brzmią świeżo, są grane z lekkością. Ten repertuar odłożyliśmy już na bok, bo mamy kolejne kompozycje przygotowane na koncerty. Więcej w nich wspólnej improwizacji, nowych połączeń instrumentalnych, trochę freejazzowe klimaty. Kompozycje z pewnym zamysłem, ale otwarte, przestrzenne, spokojne.

JF: Inner Spaces – wasze wewnętrzne przestrzenie – czego one dotyczą?

ŠP: Chyba wszystkiego, bo i muzyki i życia w ogóle. Na taką nazwę wpadł pierwszy perkusista z Pragi. Teraz im dłużej ze sobą gramy tym bardziej się z nią identyfikujemy.

Rozmawiała: Monika Okrój

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm