Wytwórnia: Warner 5052498501052

Ladies’ Jazz Album vol. 6

Różni Wykonawcy

  • Ocena - 3.5

The Puppini Sisters – Sway; Bebel Gilberto, Daniel Jobim – Bim Bom; Norah Jones – Chasing Pirates; Randy Crawford – Rainy Night in Geor¬gia; Nathalie Cole – Mona Lisa; The Manhattan Transfer – In a Mellow Tone; Monica Mancini – Something Tells Me; Brenda Boykin – Chocolate and Chilli; Candy Dulfer – Still I Love You; Dorota Jarema – I’ll Never Fall in Love Again; Lisa Ekdahl – I Don’t Miss You Anymore; Eartha Kitt – Lullaby of Birdland; Maia von Lekow – Oyster; Liisi Koikson – Palavik; Sara Lazarus – Morning; Nadeah – Arthurs Theme; Nancy Danino – Reality; Carmen Cuesta – Tormenta; Lizzy Loeb – No Surprises Left; Stacey Kent – So Nice; Marie So – Bahia

Nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego jak „Ladies’ Jazz”, czyli „Damski Jazz”. Jest jazz, albo nie ma jazzu – ale widać takie podziały potrzebne są publiczności, organizatorom festiwali albo wydawcom, żeby jakoś nazwać te kompilacje jazzowych utworów, i żeby dobierać je wedle jakiegoś klucza.

W wypadku serii płyt wydawanych od paru lat z inspiracji Piotra Łyszkiewicza, organizatora Ladies Jazz Festival w Gdyni, nazwa pasuje do klimatu kobiecego jazzu. Kobiecego, czyli raczej łagodnego, może zbyt ugrzecznionego, chwilami zbyt dalekiego od jazzu, ale jednak ciepłego i miłego dla ucha. Ja – osobiście – wolę bardziej agresywny jazz, czyli pewnie „męski”, ale i ten damski może być…

Na tej płycie podoba mi się to, co należy do klasyki jazzu, to, co nie jest nowe, choć, broń Boże, nie jestem przeciwnikiem nowości. Ale tu rzeczy starsze są lepsze niż nowsze. Starsze – czyli znane nazwiska, istniejące od lat, powtarzające się w różnych ankietach, mające swoje ustalone marki albo starsze utwory, klasyczne standardy czy evergreeny.

Te młode Panie mają może lepsze głosy, ich nagrania są doskonalsze od strony technicznej – natomiast te starsze potrafią odpowiednio frazować, głosem zaczarować, coś nim podkreślić, a przede wszystkim dobrze swingować.  Swingowanie to najtrudniejsza sztuka w jazzie, i ci, którzy tego nie znają, długo się będą musieli uczyć. Nie na darmo Duke dał jednemu ze swych utworów tytuł „It don’t mean a thing if it ain’t got that swing” czyli „g… warte jeśli na swingu nie oparte”.

Miarą oceny jest u mnie to, czy chciałbym posłuchać jakiegoś innego, kolejnego, następnego nagrania wykonawcy, którego oceniam. Stawiam sobie w myślach takie pytanie: „chłopie, czy jeszcze jedno nagranie, bo to było niezłe, czy już dość?”. Jeśli dość, to minus, jeśli chcę słuchać dalej to plus.Te plusy, słuchając damskiego jazzu, postawiłem koło nazwisk: Norah Jones, Puppini Sisters, Randy Crawford, Nathalie Cole, The Manhattan Transfer, Sara Lazarus, Stacey Kent. To nie są debiutantki – choć obok starszych Pań znajdują się tu młode laski. 

O tym jak bardzo zmieniają się człowiekowi gusta świadczy to, co przydarzyło mi się podczas słuchania Earthy Kitt. Kiedyś podobało mi się, gdy Pan Lucjan (Kydryński) nadawał jej utwory w każdej niemal „Rewii piosenek”, gdy słuchałem jej zmysłowego śpiewania, gdy w tajemniczy świat wprowadzał mnie jej seksowny głos z lekką chrypką. Dziś już Eartha Kitt jest nie do słuchania ze swym mizdrzeniem się i sztucznością, a może seks nie jest już taką tajemnicą jak wtedy.

No i pod koniec tej recenzji dobrnęliśmy do wniosku, że różnica między „ladies’ jazz” a „gentlememen’s jazz” leży po prostu w seksie, tej drobnej różnicy, jaka dzieli kobietę od mężczyzny.

Autor: Marek Gaszyński

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm