Wytwórnia: ECM 2392 (dystrybucja Universal)

Chant;
Jack 5;
This;
Museum of Time;
Leave Don’t Go Away;
Ten Minutes

Muzycy: Jack DeJohnette, perkusja; Muhal Richard Abrams, fortepian; Roscoe Mitchell, saksofony sopranino, sopranowy i altowy, flet, rejestrator basowy; Henry Threadgill, saksofon altowy, flet basowy; Larry Gray, kontrabas, wiolonczela

Recenzję opublikowano w numerze 3/2015 Jazz Forum.


Made In Chicago

Jack DeJohnette

  • Ocena - 5

Niniejsza płyta dokumentuje spotkanie na szczycie pięciu wybitnych postaci sceny chicagowskiej progresywnego jazzu. Zarejestrowany owoc tego spotkania, które miało miejsce dwa lata temu na festiwalu w Chicago, a którego inicjatorem był Jack DeJohnette, zostanie z pewnością uznany jako jedno z ważniejszych wydarzeń freejazzowych w ostatnim czasie. Inicjatorowi tego przedsięwzięcia łatwiej byłoby wymienić, w jakim stylu się jeszcze nie wypowiadał i z kim z wielkich jeszcze nie grał, bo nadal pozostaje aktywnym gigantem perkusyjnej maestrii. Mógł więc sobie śmiało pozwolić na skompletowanie z tej okazji supergrupy składającej się z samych najbardziej popularnych jazzmanów, on jednak nie poszedł na łatwiznę.

To był wspaniały gest ze strony DeJohnette’a, że gdy dostał propozycję i wolną rękę w zorganizowaniu koncertu z okazji swych siedemdziesiątych urodzin, sięgnął do korzeni i zaprosił na występ trzech muzyków, z którymi rozpoczynał kiedyś jazzową przygodę. Abrams (założyciel), Mitchell, Threadgill oraz DeJohnette muzykowali razem i stali się równo pół wieku temu członkami słynnego związku Association for the Advancement of Creative Musicans. Potem każdy poszedł własną drogą, choć z pewnością przez swój uniwersalizm i otwartość na różne formy najbardziej wziętym muzykiem stał się DeJohnette.

Choć Abrams, Mitchell i Threadgill wnieśli niemało do rozwoju freejazzowego idiomu, żaden z nich nie zachłysnął się wybuchową manierą wypowiedzi a la „fire music”, gdzie niekiedy palce wydają się biec szybciej niż tok muzycznego myślenia. Całą tę trójkę bardziej interesowało kreowanie nowych form pokrewnych kameralistyce muzyki poważnej, o pewnym ładzie estetycznym, częściowo zaaranżowanych i nie gardzących interwałami. Tak też się sprawy mają na niniejszym koncercie, gdzie każdy z mistrzów (w tym lider) przedstawił własny utwór. Najmłodszy, Larry Gray, który ma olbrzymie doświadczenie sesyjne w najrozmaitszych konfiguracjach stylistycznych i dysponuje pięknym brzmieniem kontrabasu, doskonale się w tym kontekście odnalazł.

Przedstawiony program wymaga od słuchaczy skupienia, co jak słychać, przyszło całkiem łatwo rozentuzjazmowanej publiczności. Koncert otwiera kompozycja Chant Mitchella osadzona na ostinatowym motywie chóru saksofonów. Po dość wyważonej solówce altu nastąpił rześki popis fortepianu z gustownie dobranymi kaskadami nut, a zwieńczył całość duet ognistego sopranu na tle gęstego podkładu perkusyjnego. W utworze Jack 5 Abramsa podziwiamy zespołowe rozwijanie lirycznego wątku, a pełne przestrzeni popisy solowe na tle statycznego kroczenia kontrabasu wnoszą silny ładunek napięcia; to bodaj najciekawszy utwór będący jakby echem dawnych albumów „Sorcery” i „Cosmic Chicken” DeJohnette’a.

W tonie lirycznym utrzymany jest również kolejny temat Mitchella This z partiami improwizowanymi rozwijanymi w klimacie abstrakcyjnej kameralistyki. Museum of Time DeJohnette’a z niepokojącym wstępem przechodzi dalej liczne metamorfozy nastroju ocierając się o powłóczystego bluesa kreślonego tęskną partią saksofonów z dramatycznym fortepianowym akompaniamentem, dynamiczne solo fortepianu kontrastujące z łagodną partią fletu w niespiesznym metrum i już całkiem wyzwolony finał. Najbardziej złożone harmonie towarzyszą kompozycji Threadgilla Leave Don’t Go Away z długimi popisami nieskrępowanego formą fortepianu i owianego powiewem Wschodu saksofonu sopranowego. Występ zamknął zespołowy temat ad hoc Ten Minutes, w którym wszyscy dali spontaniczny upust nagromadzonych emocji.

Autor: Cezary Gumiński

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm