Dangerous Thoughts
Little Rude Girl
Night Walks
Real Life
Unloved Girl
Ready to Go

Muzycy: Jarek Bothur, saksofon tenorowy; Michał Jaros, kontrabas; Krzysztof Dziedzic, perkusja


Night Walks

Jarek Bothur Trio

JAREK BOTHUR

Night Walks

Marek Romański

W tym roku mija 10 lat od autorskiego debiutu tenorzysty Jarka Bothura – „Lilla Chezquiz”. To moment, który on sam przyjmuje jako początek swojej profesjonalnej kariery. Właściwie jeszcze od czasu studiów na katowickiej Akademii Muzycznej był uważany za wielki talent i przyszłość naszego jazzu, jego kwartet zgarnął nagrody najważniejszych polskich konkursów. Mimo współpracy z wieloma znakomitymi muzykami (ostatnio m.in. z popularnym Jazz Bandem Młynarski-Masecki), mimo doskonałej opinii w środowisku wciąż, jest jednak ukrytym skarbem naszej sceny. Być może tę sytuację zmieni jego najnowszy album „Night Walks”, który otrzymują wraz z nowym numerem nasi prenumeratorzy.

Muzykoterapia

Moje pierwsze nagranie wiązało się z debiutem grupy Muzykoterapia w 2006 r. To był okres, kiedy uczyłem się w Warszawie, w szkole przy Bednarskiej. Ta szkoła stanowiła wówczas istny tygiel personalny i gatunkowy. Przewijało się tam mnóstwo muzyków, bywali Michał Urbaniak, Jan Ptaszyn Wróblewski i wielu innych. Te spotkania były dla nas fascynujące.

Wśród uczniów była wokalistka Iza Kowalewska oraz Dominik Trębski, którzy współtworzyli Muzykoterapię. I to właśnie Iza zaproponowała mi zagranie sola do jednego z ich utworów, bo podobały jej się moje improwizacje. A w szczególności to, że nie są sztampowe tak, jak u wielu innych uczniów. Nagrywaliśmy na Saskiej Kępie i pamiętam, że miałem tylko jedno podejście – bo wszyscy strasznie się spieszyli i nie było czasu na powtórki. Utwór miał tytuł Winobranie i został do niego nakręcony klip wideo – skądinąd świetny. Jakiś czas temu, gdzieś w hotelu, w nocy, w telewizji, znów zobaczyłem ten klip i uważam, że ta muzyka nic nie straciła na swojej świeżości. Ten miks gatunkowy jazzu z popem, muzyką klubową i innymi gatunkami nadal dobrze brzmi. Uświadomiłem sobie też, że myśl przewodnia mojej improwizacji nic się przez te wszystkie lata nie zmieniła. Oczywiście technicznie jestem już na zupełnie innym etapie, ale miałem już wtedy pełną świadomość tego, co chcę wyrazić grając.

Lilla Chezquiz

Skończyłem Bednarską i dostałem się na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Na początku nauki w tej uczelni – nie pamiętam już, czy to był pierwszy, czy drugi rok – założyłem swój Kwartet. Znaleźli się w nim: Kuba Płużek na fortepianie, Max Mucha na basie i Grzegorz Masłowski na perkusji. Łączyła nas nie tylko nauka w Katowicach, ale też czas spędzony w Piwnicy u Muniaka. Janusz Muniak był naszym wielkim mentorem, zagraliśmy z nim kilka koncertów z repertuarem złożonym ze standardów.

W moim kwartecie graliśmy moje kompozycje i braliśmy udział w polskich konkursach jazzowych. Taka jest naturalna droga młodych muzyków – studenci, którzy chcą świadomie korzystać ze zdobywanej wiedzy, powinni jeździć na festiwale i konkursy. Powinni być aktywni – zakładać zespoły i brać sprawy w swoje ręce. Ja trafiłem na świetnych partnerów, więc nasza współpraca była owocna, dobrze się muzycznie dogadywaliśmy. Doceniły to też kapituły kilku konkursów – m.in. Jazz Juniors, Jazzu nad Odrą czy Tarnów International Jazz Contest. Dziś uważam, że ten etap konkursowy jest swego rodzaju koniecznością dla młodych muzyków. To okazja do zaprezentowania się przed publicznością, jurorami (najczęściej znanymi muzykami). Nie należy podchodzić do tego jako do weryfikacji swojej wartości, najlepiej po prostu czerpać z tego radość. Ewentualna wygrana jest rodzajem bonusu, a brak wygranej nie powinien obniżać samooceny muzyków. To staram się teraz przekazać moim studentom.

Po blisko trzech latach wspólnej gry postanowiliśmy w 2010 r. wydać płytę „Lilla Chezquiz”, która została dodana do JAZZ FORUM w wersji dla prenumeratorów. Odtąd liczę moją prawdziwą karierę – czyli w tym roku świętuję 10 lat profesjonalnego grania jazzu! Dzięki tej płycie mogliśmy wykonywać swój materiał na koncertach – zagraliśmy ich wtedy bardzo dużo w Polsce i za granicą.


fot. Dorota Koperska


Mój blues

Dwa lata później ukazała się płyta tria Bothur/Skolik/Kowalewski „Ramblin”. Świa­domie nie mówię tu „mojego” tria, bo Arek Skolik i Adam Kowalewski grali w nim rolę równorzędną. Tym razem nagraliśmy głównie standardy i była to nasza wyraźna deklaracja o szacunku i przywiązaniu do jazzowej tradycji. Ja byłem wtedy pod wielkim wpływem Joe’ego Lovano – starałem się szukać tego samego brzmienia, podobnych środków ekspresji, których on używał. Tu mała dygresja – muzycy często są pod czyimś wpływem i jest to naturalny etap ich rozwoju. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że w pewnym momencie spod tego wpływu uciekną. Trzeba wtedy próbować odnaleźć własny głos – albo zafascynować się kimś innym. Dłuższe pozostawanie pod czyimś wpływem jest niebezpieczne dla artystycznej indywidualności. Ramblin’ to utwór Ornette’a Colemana – a jego muzyka, choć nadal postrzegana jako awangarda jest już takim samym elementem tradycji, jak bebop czy hard bop. Z Arkiem Skolikiem rozmawialiśmy wtedy dużo o muzyce, mieliśmy wspólne inspiracje, takie jak Duke Ellington i Ornette, które zresztą pokrywały się też z inspiracjami Lovano.

Jestem zakochany w epoce bebopu. Jeżeli chcesz być muzykiem jazzowym, to musisz poznać wszelkie formy jazzowego języka od początku aż do współczesności, to jest baza, z której później korzystasz przy budowie własnego języka. Kiedyś tkwiłem bardzo głęboko w mainstreamie, ale teraz, gdyby ktoś zaproponował mi nagranie standardów, to zastanowiłbym się, jaką nową wartość to wniesie, co mogę dodać do tylu wspaniałych wersji tych utworów stworzonych przez wielkich muzyków. Może lepiej zagrać coś własnego, innego niż wszystko, co do tej pory stworzono? Najważniejsza jest twoja własna myśl, ważniejsza od techniki – bo tę można z czasem wypracować. Jeśli tej myśli nie masz, to nie powinieneś się zajmować muzyką improwizowaną.

Po kolejnych dwóch latach, w 2017 zagrałem na płycie Skolika „Play Mingus”. Zawsze uwielbiałem muzykę Charlesa Mingusa i bardzo się ucieszyłem, że Arek zaprosił mnie do tego projektu. Fascynuje mnie w niej duch bluesowy, który w ogóle jest bardzo ważny w jazzie. Nie wszyscy jazzmani byli jednocześnie bluesmanami, ale ci, którzy wykorzystywali bluesa, tacy jak Charlie Parker czy Satchmo, mieli w swoim graniu coś wyjątkowego. U Mingusa ten blues jest nie tylko w kompozycjach, ale także w sposobie grania i narracji jego zespołów. Był tak silnym liderem, że potrafił swoich muzyków odpowiednio dobrać, a później zarazić ich swoją koncepcją do tego stopnia, że później brzmiało to jak jedna myśl jednego człowieka. Była w tym odrobina szaleństwa, a także wszechobecna wolność.

To, że nagraliśmy te kompozycje w trio z Arkiem i Michałem Jarosem, było bardzo odważną decyzją. Mingus grał w trio tylko z fortepianem, bo bez instrumentu harmonicznego tę muzykę gra się bardzo trudno. Pamiętam, że miałem wielką frajdę z gry tych utworów. Z jednej strony są to bowiem standardy jazzowe, które mamy w real booku. Z drugiej – to jest muzyka, która wciąż żyje, można w niej przekazać coś swojego.

Jazz Band Młynarski-Masecki

Marcina Maseckiego poznałem jeszcze w czasach szkoły przy Bednarskiej, czyli znamy się już od 15 lat. To, co robimy wspólnie z nim i Janem Młynarskim, może dziwić tych, którzy znają moją muzykę. Dla mnie to jednak jest zupełnie naturalne.

Pierwsze płyty jazzowe, których słuchałem jeszcze nim poszedłem do szkoły, to byli Lester Young i Orkiestra Counta Basie’ego. Wtedy wydawało mi się, że to jest całkiem nowoczesny jazz. Próbowałem kopiować linie melodyczne Lestera Younga, słuchałem tych płyt tak długo, że potrafiłem jego partie zaśpiewać, a później grałem razem z nim – czyli robiłem transkrypcje nie wiedząc nawet, że to się tak nazywa. Wywarło to na mnie bardzo mocny wpływ i wyłapał to właśnie Marcin, który jeszcze w szkole stwierdził, że jestem jedynym saksofonistą w okolicy, który potrafi zagrać „po staremu”. Zagraliśmy nawet koncert muzyki stylizowanej na lata 30. Później Marcin powiększał swój skład i postarzał repertuar – stworzył kwintet, w którym graliśmy muzykę swingową, czy może bardziej w stylu chicagowskim. W dalszej kolejności zaprosił do współpracy swojego przyjaciela Jana Młynarskiego – wielkiego znawcę polskiej muzyki okresu międzywojennego. Siłą rzeczy repertuar przestawił się na te stare polskie utwory – a wtedy Marcin zaproponował mi stałą współpracę wiedząc, że będę w stanie wykonywać tę muzykę stylowo. Zaczął od tego, że skłonił mnie do znalezienia saksofonu C-melody, na którym w dzisiejszych czasach mało kto gra, a w latach 20. prawie wyłącznie na nim grano. Tenor i alt wtedy były mało popularne, grało się właśnie na C-melody, na saksofonach basowym i barytonowym. Stąd to podniecające brzmienie muzyki z tamtego okresu – bo brzmi ona wyjątkowo sexy.

Nie było łatwo się wdrożyć do tego repertuaru – tej stylistyki nikt nie uczy. Ja miałem o tyle ułatwione zadanie, że od Lestera Younga wbrew pozorom nie jest już daleko do jazzowej Polski lat międzywojennych. Mam wielką frajdę z gry w tym projekcie, a dodatkowo satysfakcję z tego, że uświadamiamy ludziom, że jazz w naszym kraju istniał już przed wojną.


fot. Dorota Koperska 


Night Walks

Ta płyta zaczęła powstawać w mojej głowie już ponad trzy lata temu. Wiedziałem już, jak ma to brzmieć i zacząłem szukać muzyków, którzy mogliby stworzyć ten sound z moich myśli. Idealni okazali się Michał Jaros i Krzysztof Dziedzic. Pierwszy z utworów na nową płytę powstał około roku temu, później zacząłem pisać kolejne – już na ten skład, na tych konkretnych muzyków.

W grudniu 2018 roku odwiedziłem Stany Zjednoczone i nocne spacery po Los Angeles – mieście niebezpiecznym, dynamicznym, ekscytującym przesądziły o kształcie albumu „Night Walks”. Przed nagraniem zagraliśmy dwa koncerty z tym repertuarem. Mając jednak do dyspozycji takich muzyków wiedziałem, że wszystko odpali idealnie.

Muzyka na tej płycie tryska energią. To niesamowite – ale tak właśnie działa to trio. Wzajemnie się inspirujemy, motywujemy. Jesteśmy trzema silnymi charakterami i to powoduje powstawanie tego napięcia. Dobierając muzyków do zespołu kierowałem się nie tylko ich umiejętnościami i brzmieniem, ale też tym, jakimi są ludźmi.

W tym składzie bardzo ważna jest perkusja. Inspiracje do utworów czerpałem słuchając hip-hopu, grunge’u, punk rocka – czyli gatunków opierających się na rytmie. Pisząc kolejne kompozycje wiedziałem, że chodzi mi o rytm. Powiedziałem o tym Krzyśkowi i dałem mu wolną rękę w realizacji warstwy rytmicznej, wiedziałem, że zrobi to wybitnie. Podczas realizacji tego materiału w studiu nasz realizator Paweł Amadeusz Łosik w pewnym momencie powiedział mi: „Pracujemy już od dwóch dni nad brzmieniem perkusji – a kiedy zajmiemy się saksofonem?”. (śmiech) To pokazuje, jak ważny dla mnie był ten element muzyki. Chciałem też zaprzeczyć temu, że lider będzie dbał tylko o swoje partie. Nie, to ma być zespół, w którym każdy element jest ważny.

Album jest dość krótki – to było zamierzone. Nawiązuję tu do płyt ery bebopu, a zarazem do albumów punkowych – w obu przypadkach skumulowana w czasie energia działa na słuchacza.

Krążek otwiera Dangerous Thoughts – dynamiczny, bardzo miejski. Twoje skojarzenia z M-Base są o tyle uprawnione, że mieliśmy podobne inspiracje, ale mi ten nurt zawsze wydawał się nieco zbyt erudycyjny, przeintelektualizowany, ja potrzebuję emocji. W pewnym momencie postprodukcyjnie nałożono na saksofon pogłos – wprowadza to lekko psychodeliczną, odrealnioną atmosferę.

Little Rude Girl – to wyraz mojej fascynacji bluesem. W tym utworze udało mi się połączyć dwie rzeczy – z jednej strony blue notes, charakterystyczną dla bluesa barwę, a z drugiej – modulację do czterech różnych tonacji. W pewnym momencie nawet pojawiają się Coltrane changes. Wszystko jest podporządkowane bluesowej melodii, którą wyobrażam sobie, że mogłaby zagrać gitara elektryczna. Ten utwór jest dedykacją dla mojej wymarzonej dziewczyny, takiej, o której marzy każdy rockandrollowiec.

Najistotniejszym elementem Night Walks jest linia basu inspirowana amerykańskimi groove’ami hip-hopowymi z lat 90. W tej muzyce beat jest równie ważny jak słowa, a czasem nawet ważniejszy. Jako dzieciak słuchałem tej muzyki i nie rozumiałem o czym oni rapują, a jednocześnie czułem feeling. W tym utworze też sam groove jest inspirujący, a na nim jest nieoczywista melodia, którą najpierw sobie śpiewałem, a później przełożyłem na instrument. Wszystko wymyśliłem podczas spaceru po Warszawie.

Inspiracją dla Real Life były zespoły punk rockowe i grunge’owe, czasem nawet takie mniej znane, jak 7 Year Bitch złożony z czterech kobiet. Ich muzyka charakteryzowała się wolnością i pewną zamierzoną niedoskonałością – obie te cechy wpłynęły na kształt mojego utworu. Pojawia się w nim riff, który na początku jest w bardzo prostej harmonii, a następnie moduluję go przez kolejne tonacje.

Unloved Girl to najstarsza kompozycja. W części A to klasyczna ballada jazzowa, a w części B odwołuje się do muzyki pop w stylu Prince’a. Każdy z utworów na tej płycie ma osobisty charakter i odwołuje się do moich przeżyć, a czasem konkretnych osób – ten jest dedykacją dla mojej przyjaciółki.

Ready to Go dałem dużą swobodę Michałowi Jarosowi – intro i sposób realizacji basu w utworze są efektem jego inwencji. Utwór ma dość mroczny charakter – kończy płytę, a równocześnie w pewien sposób otwiera nowy rozdział w życiu. Sygnalizuje gotowość do wyjścia i podjęcia walki o wolność i możliwość przemawiania własnym głosem.

Wszystko nagraliśmy w jeden dzień na Wydziale Jazzu w Katowicach w jednej z sal, której akustyka bardzo mi odpowiadała. Nie chciałem nagrywać w studiu, suche, typowo studyjne brzmienie nie pasowało mi do tej muzyki. Na koncertach te utwory rozbudowujemy, pojawiają się dłuższe i spontaniczne improwizacje. Dodatkowo zagramy dwie zupełnie nowe kompozycje, które nie znalazły się na płycie. Jak to wszystko zabrzmi, będzie można się przekonać już 12 marca podczas premiery „Night Walks” w klubie 12on14 w Warszawie.

Bardzo ważna część mojego życia to ostre koło – rower bez przerzutek i hamulców. Daje mi radość i energię, a co ważniejsze – wpisuje się idealnie w potrzebę i postulat wolności, o którą walczę jako człowiek i artysta.



Autor: Marek Romański

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm