Wytwórnia: Craft Recordings 888072158610

Sareen Jurer
Sugar Plum
The Two Lonely People
T. T. T. (Twelve Tone Tune)
Quiet Now
Up with the Lark
How Deep Is the Ocean
Blue Serge
Nardis


Muzycy:
Bill Evans - fortepian
Eddie Gómez - kontrabas
Eliot Zigmund - perkusja

Recenzja opublikowana w Jazz Forum 9/2021


On A Friday Evening

Bill Evans Trio

Piątek, 20 czerwca, 1975, kwartał i tydzień po dniu – też piątek! – kiedy się urodziłem. Przypadek? Tak sądzę.

Dla oddanych wielbicieli muzyki prawdopodobnie-najbardziej-wpływowego-pianisty-w-dziejach-jazzu to rzecz obowiązkowa, tym bardziej że można ten album kupić za rozsądne pieniądze jako autonomiczne wydawnictwo, a nie tylko jako część wariacko drogiej, ultraluksusowej retrospektywy „Everybody Still Digs Bill Evans”. Dla wszystkich pozostałych fanów jazzu to tylko kolejne „lost tapes”, na których upublicznieniu ktoś może zarobi parę dolarów, ale na pewno willi w Santa Barbara nie kupi.

Nie ma tu sensacyjnych – a przeoczonych przez historyków – przewrotów stylistycznych (choć to prawdopodobnie pierwsze zarejestrowane wspólne granie z perkusistą Eliotem Zigmundem; kontrabasista Eddie Gómez pracował już z Evansem od jakiegoś czasu). 46-letni pianista, nieustannie udręczony w życiu prywatnym, artystycznie jest – jak zwykle – w formie mistrzowskiej, a i jakość techniczna nagrania nie zostawia nic do życzenia.

Jeśli mam nadzieję, że znalezisko z dawno już nieistniejącego klubu Oil Can Harry’s w Vancouver obejdzie kogoś, kto świat jazzu dopiero zaczyna odkrywać, to dlatego, że sam wiele lat temu pokochałem muzykę Evansa nie dzięki któremuś z legendarnych albumów spod szyldu Riverside, Verve czy Warnera, a za sprawą pośmiertnego bootlega, o którym przeczytałem w latach 90. w JAZZ FORUM (dla ścisłości: „The Brilliant” z Markiem Johnsonem na kontrabasie i Joe’em LaBarberą na perkusji).  Za resztki studenckiego stypendium kupiłem sobie ten album na kasecie magnetofonowej z logo holenderskiej firmy Timeless Records i zajechałem taśmę do przeźroczystości. Gdyby nie różnice technologiczne (chwilę po premierze słuchałem w streamingu, a teraz już, jak należy, z płyty kompaktowej), z „On A Friday Evening” zrobiłbym dziś pewnie to samo, bo poezja Evansa nigdy się nie zestarzeje i nigdy nie będzie jej zbyt dużo.

Repertuar występu w Vancouver – jak każdego z koncertów, których Evans, niezależnie od stanu zdrowia, jakby były dla niego jedynym lekiem na całe zło, grywał bardzo dużo – jest przekrojowy, a nawet typowy dla ówczesnych poczynań pianisty. Oczywiście, można doszukiwać się różnic między tym, jak swoje zadania wypełnia, bynajmniej nie speszony, 30-letni Zigmund, a jak muzyczną narrację współtworzył z Evansem jego poprzednik Marty Morell, drummer skądinąd wybitny, ale nie będzie to miało wpływu na pozycję tego nagrania na, by tak rzec, historycznej osi jakości. Dość powiedzieć, że pianista zatrudnił nowego perkusistę nie bez powodu i nie bez korzyści: sekcja rytmiczna Zigmund-Gómez błyskawicznie okazała się jedną z najbardziej charakterystycznych spośród licznych mutacji tria, i jeśli ktoś lubi ten wyrazisty, wysoko śpiewający bas w połączeniu z lirycznym szuraniem miotełkami i cykaniem na czynelach, ten będzie szczęśliwy. A nade wszystko, uszczęśliwi go popis nieskończonej inwencji improwizatorskiej lidera, którego fraza – falująca, melodyjna, powściągliwa – jest jedną z najpiękniejszych fraz  grywanych przez jazzmanów na wynalazku pana Cristoforiego.

Autor: Adam Domagała

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm