Wytwórnia: Warner Records/Rhino WPCR-18258 (dystrybucja Warner)


Rubberband of Life (feat. Ledisi); This Is It; Paradise; So Emotional (feat. Lalah Hathaway); Give It Up; Maze; Carnival Time; I Love What We Make; See I See; Echoes in Time/The Wrinkle; Rubberband; W nagraniu wykorzystano sample: Ode to Bille Joe – Lou Donaldson (1) i Concert on the Runway Miles Davis & Michel Legrand (3)


Muzycy
: Miles Davis, trąbka, instrumenty klawiszowe, syntezatory; rozmaite składy złożone z muzyków sesyjnych


Recenzja opublikowana w Jazz Forum 10-11/2019


Rubberband

Miles Davis

  • Ocena - 4

Chyba nigdy nie było albumu owianego tyloma mitami, w dodatku jak kula śnieżna, oklejonego kolejnymi insynuacjami, jak wydany 34 lata po sesji nagraniowej i 28 lat po śmierci giganta jazzu Milesa Davisa krążek „Rub­berband”. Dla jednych to ocierające się o cud odkrycie, dla innych świetny zabieg marketingowy. A prawda jest taka, że materiał zarejestrowano w 1985 roku i wydawca (od kilku miesięcy Miles był związany nowym kontraktem z koncernem Warnera) zdecydował się na wstrzymanie dalszych prac i ostatecznie album nie ukazał się na rynku. Ponad trzy dekady później za sprawą siostrzeńca perkusisty Davisa, Vince’a Wilburna Jr oraz oryginalnych producentów Randy’ego Halla i Attali Zane Gilesa rozpoczęto prace nad ponownym miksem, a pierwotnie zarezerwowane partie wokalne dla Chaki Khan i Ala Jarreau, zarejestrowały Lalah Hathaway i Ledisi.

Wsłuchując się w zawartość krążka odnosi się wrażenie, że Miles Davis był na kolejnym zakręcie swojej muzycznej drogi. Dla kogoś, kto kilka razy wytyczał nowe kierunki, uczestnicząc w swoistych stylistycznych rewoltach jazzu, nagranie krążka wpisującego się w kontekst epoki supremacji r’n’b i tanecznego soulu był czymś oczywistym. Oczywiście musiało się to odbić nieprzychylnymi echami (np. chętnie cytowany zwrot „Sketches of Pain”czy radykalne osądy Wyntona Marsalisa), ale co z tego. Warto tu przytoczyć słowa samego Davisa z jednego z wywiadów zacytowane po latach przez Johna Fordhama w „Guardianie”: „Do kiedy gram, nigdy się nie skończyłem. Dzieło jest niedokończone. A ja lubię pojechać w inne miejsce, znaleźć to coś i to ukończyć. Zrobić to i wejść wyżej”.

Jak widać natura wiecznego poszukiwacza procentowała kolejnymi zwrotami akcji. Taneczne Paradise ze śpiewającą Mediną Johnson czy This Is It, powiewające klimatem albumów „Decoy” i „You’re Under Arrest”są znakomitymi wizytówkami kolejnej ścieżki, którą poszedł demiurg jazzu. I co tu ukrywać, to bardzo kolorowy i najbardziej zróżnicowany album Davisa. So Emotional z Lalah Hathaway na pierwszym planie to wzorzec solidnego soulu z West Coastu. Give It Up jest niemal kalką typowych fraz znanych nam z mającego się niebawem pojawić „Tutu” czy nagranego kilka miesięcy wcześniej „You’re Under Arrest”.

Rzecz w tym, że w tak krótkiej przestrzeni czasowej, która dzieliła kolejno pojawiające się krążki, w dodatku wydane w konkurencyjnych wytwórniach, mogły rodzić się nie tylko dywagacje co do celowości wydania kolejnej bardzo podobnej produkcji. Spece od marketingu nazywają to kanibalizacją produkcji, a prawnicy tylko na to czekają, aby udowodnić działanie na szkodę firmy. I być może dzięki temu po latach mamy takie smakołyki jak Maze, które śmiało mogłoby być ozdobą „Decoy” czy „The Man With The Horn”(ikoniczna brzmieniowo gra Boba Berga i Mike’a Sterna), dla mnie jedna z perełek na krążku. Podobnie jak Carnival Time, w którym przegląda się jak w lustrze to, co dali nam epigoni swego czasu terminujący u Milesa: Joe Zawinul i Chick Corea – znakomite pomieszanie klimatów Return to Forever i Weather Report z charakterystyczną trąbką szefa na pierwszym planie.

Po chwili lądujemy w I Love What We Make Together, najlepszym kawałku śpiewanym krążka, ze znakomitym wokalem Randy’ego Halla (nomen omen, on sam gra też na gitarach, zaprogramował bębny i zaaranżował partie wokalne), a gra Milesa w tym utworze jest znakomita – energetyczna i nienaganna technicznie! See I See zdaje się być profetyczne dla nieuchronnie nadciągającego „Tutu”. I tak powoli docieramy do końca krążka. Echoes in Time/The Wrinkle ma w sobie coś z eteryczności „Aury” i „Siesty”, sam The Wrinkle to niejako odbicie tego, co kochaliśmy w koncertowym Milesie lat 80. I wreszcie kompozycja tytułowa krążka z kolejnym popisem Sterna (szkoda, że tak filigranowym).

Abstrahując od samej muzyki, która wciąga, „Rubberband” pozostanie chyba na zawsze wielką tajemnicą. Wczytując się w płytową wkładkę nie otrzymujemy ostatecznej odpowiedzi, co spowodowała wstrzymanie wydania płyty. Z licznych prasowych informacji najbardziej wiarygodna jest ta, że Davis osobiście zawiesił prace nad albumem skupiając się nad „Tutu”. Natomiast jeśli trak­tować za dobrą monetę inną, że wydawcy nie byli zadowoleni z ostatecznego efektu, nasuwa mi się jedna refleksja: jak zdziadziała muzyka na przestrzeni lat, skoro coś, co trzy dekady wstecz (z okładem) budziło wątpliwości jakościowe, dzisiaj wręcz błyszczy na palecie wtórności. 


Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm