Wytwórnia: Gig Ant


Intoku
Be Water My Friend
Planetary Winds
Beyond the Stars
Flying Whales
Eleven Moons
Lost
Paradise Loneliness
Stream of Joy


Muzycy:
Mieko Miyazaki, koto; Loup Barrow, hang, cristal baschet; Bond (Radek Bednarz), kalimba,  gitara basowa, instrumenty perkusyjne, elektronika; Alfred Vogel, Samuel Rohrer perkusja; Igor Pietraszewski, shakuhachi; Sebastian Studnitzky, trąbka; Mood, śpiew 


Recenzja opublikowana w Jazz Forum 10-11/2019

Silent Witness

Silent Witness

  • Ocena - 5

Album zjawiskowej wprost urody, będący dziełem artysty, którego do tej pory można było podejrzewać o wszystko, ale nie o to, że nagra płytę w tak potocznym rozumieniu, tak po prostu… piękną. Piękną, kameralną i skromną.

Radosław „Bond” Bednarz to enfant terriblewrocławskiejsceny jazzowej i alternatywnej. Basista, producent, organizator, impresario. Lista wymyślonych i zaaranżowanych przez niego projektów jest długa (m.in. zespoły Mi­loopa, Hang Em High vel. Tres Testoterones, cykl/festiwal Eklektik Session), a operatywności mógłby się od niego uczyć niejeden biznesman.

„Silent Witness” to (typowa dla Bonda) kooperatywa międzynarodowa, polsko-francusko-japońska i, choć mamy tu do czynienia z muzyką modelowo wręcz eklektyczną, zaledwie 42-minutowy album uderza swoją jednorodnością: formy i nastroju. Oczywiście, to, co słuchacza uwodzi od razu, to egzotyka: japońskiego chordofonu koto, tajemniczych organów kryształowych (cristal batchet), kalimby, fletu shakuhachi,skal wyśpiewywanych przez zjawiskową wokalistkę o pseudonimie Mood.

Choć źródeł kompozycji (w większości samego Bonda) trzeba szukać w konkretnych kręgach kulturowych, nie jest to tzw. muzyka świata. Nie jest to także jazz (choć dużo tu swobodnej improwizacji), ani elektroniczny ambient (choć dużo tu wygenerowanych w komputerze abstrakcyjnych pejzaży i efektów perkusyjnych), ani „ambitny pop” (choć za taką piosenkę, jak Eleven Moons dała by się pewnie pociąć sama Björk). Wyobraźnia Bonda i jego przyjaciół podąża oryginalną ścieżką, co samo w sobie nie byłoby jeszcze specjalnym osiągnięciem, bo współczesna sce­na pełna jest uduchownionych oryginałów, gdyby nie efekt: otóż pomieszczenie, w którym rozbrzmiewa ta muzyka naprawdę rozświetla aura świętego spokoju.

Osobna sprawa to opakowanie: dobór zdjęcia na okładkę i pomysł, by całość włożyć dodatkowo w skórzane, luksusowe etui. Nie wiem, czy to skóra prawdziwa czy syntetyczna, ale pokuszenie się na taką ekstrawagancję w epoce streamingu zakrawa na ideologiczny manifest: prawdziwa muzyka ma swój ciężar i zapach!


Autor: Adam Domagała

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm