Wytwórnia: ECM 2282

 

Pres d’Hagondange; Dresseur de Nuages; La Disparition; A Road to Karaganda; A Migrant’s Day; Sources; Quai Sud Along the Niger; Outside of Maps; Sous Influences

 

 

Muzycy:
Louis Sclavis, klarnet, klarnet basowy;
Benjamin Moussay, fortepian, Fender Rhodes, instr. klawiszowe;
Gilles Coronado, gitara elektryczna

Sources

Louis Sclavis Atlas Trio

  • Ocena - 5

Każdy ambitny artysta musi od czasu do czasu przewartościowywać swój dorobek, zmieniać swoją muzykę, w pewnym sensie zaczynać od początku. Dotyczy to także francuskiego klarnecisty Louisa Sclavisa. Jeśli przeanalizujemy jego płyty z ostatnich kilku lat, łatwo dostrzeżemy, że przy wszystkich wariacjach stylistycznych i personalnych obraca się najczęściej w kręgu tych samych kilkunastu muzycznych partnerów. To oczywiście nie zarzut – porozumienie między muzykami często owocuje twórczością głębszą, oryginalniejszą, precyzyjniej opracowaną i z większym polotem wykonywaną.

Przychodzi jednak moment, kiedy zaczynamy się kręcić w kółko, kiedy osobowości kolegów narzucają nam charakter muzyki, a ilość możliwych kombinacji się wyczerpuje i trzeba za wszelką cenę wyjść z zaklętego kręgu.

Sclavis na „Sources” dokonał kroku radykalnego. Nie tylko dobrał sobie zupełnie nowych muzyków, ale także zrezygnował z basu i, tak ważnych zawsze w jego muzyce, instrumentów perkusyjnych.

Czy to jest zupełnie nowy Sclavis? I tak, i nie. Tak – bo świetny pianista Benjamin Moussay nadaje muzyce lidera bardziej impresjonistycznego charakteru niż kiedykolwiek dotąd. Z kolei rozgadana i elastyczna gitara Gillesa Coronado zbliża się już to do eterycznego stylu Billa Frisella, już to do ekspresyjnego, sonorystycznego szaleństwa.

Z drugiej jednak strony Louis Sclavis wciąż penetruje pachnące Orientem melodie, nadal stosuje perkusyjne efekty (szczególnie na klarnecie basowym) – tu bardzo istotne, ze względu na brak perkusji. Nieodmiennie też czaruje swoją maestrią i elokwencją wyrastającymi z doskonałego klasycznego przygotowania. Nie jest też wielką nowością wspomniany impresjonizm, bo jako francuski artysta ma on całotonowe Debussy’owskie skale niejako we krwi i słychać je było również na jego wcześniejszych płytach. Nigdy jednak w takim wymiarze, jak na najnowszej.

Na koniec wypada podsumować – jest to znakomity album, który słucha się jednym tchem, najlepszy od czasu „L’ Imparfait Des Langues” (2007 r.). Wpuszczenie świeżej krwi okazało się zbawienne...

Autor: Marek Romański

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm