Wytwórnia: Soliton SL370-2

Fusa; Why Not; Vivi; Sunshine of Your Love; Woopi; Sleeping Camel

Muzycy: Bernard Maseli, Mallet KAT; Michał Barański, bas elektryczny; Daniel „Dano” Soltis, perkusja

Recenzję opublikowano w numerze 9/2014 Jazz Forum.


Sunshine Of Your Love

Ma-Ba-So

  • Ocena - 4

Bardzo solidny album w konwencji fusion, dokument porywającego koncertu tria w katowickim Teatrze Old Timers Garage. Bezspornie jeden z najbardziej widowiskowych i zapracowanych naszych jazzmanów – Bernard Maseli, pokazuje nie tylko muzykalność, ale i totalne potraktowanie elektronicznego laboratorium dźwięku, sterowanego – upraszczając – elektrycznym wibrafonem, sterownikiem MIDI o aplikaturze i wyglądzie ksylofonu, tyle, że gumowymi płytkami osadzonymi w korpusie ramy. Praktyczne, milion razy poręczniejsze od tradycyjnego wibrafonu i marimby (coś o tym, jako praktyk tych instrumentów, wiem), w dodatku o możliwościach brzmieniowych ograniczonych wyłącznie wyobraźnią muzyka. A tę Maseli ma nieprzeciętną.

Można śmiało stwierdzić, że ten niegdysiejszy filar Walk Away, którego kariera toczy się spektakularnie i dynamicznie (m.in. stały członek formacji Deana Browna) przełamał stereotyp traktowania melodycznego instrumentu perkusyjnego – wibrafonu, zarówno poprzez jego elektroniczną inkarnację, jak i artykulację typową dla instrumentów klawiszowych. Artysta raz brzmi jak wielka instalacja Joe’ego Zawinula, z wiodącym głosem solowym á la Michael Brecker i jego EWI (Fusa), by za chwilę pomykać barwą Fendera Rhodesa z biegłością Chicka Corei (Why Not), czy stringów, jak soulowo-fusion-dyskotekowe kapele West Coastu (Vivi).

Co najważniejsze, wszystko jest stylowe. Gdy Maseli gra „Fenderem”, stosuje typowe dla tego instrumentu stylistyczne klisze. Oczywiście, nie jest to kopiowanie, ale skoro mamy grać Fenderem, to niech to brzmi jak Fender! W Vivi miesza jak barman elektryczne piano na modłę Wurlitzera z kalimbą.

Cóż, tu wszystko jest uzasadnione, ale gdy muzyka wymaga ciągłych przeprogramowań, zmian artykulacji, na przypadek pozostaje niewiele miejsca. Ot tyle, ile na improwizację solówki. Stąd niebagatelne wsparcie pozostałych muzyków. O ich pracy w sekcji nie wspominam, bo to fachowcy najwyższych lotów, ale gdy Barański gra intro do Sunshine of Your Love na myśl przychodzą tak uznane marki, jak Stanley Clarke! Serio. Późniejszy zgiełk podszyty sekwencją syntezatorową i solem bębnów wprowadza nas w świat niemal rockowej ekspresji. Ale czemu się dziwić, gdy mamy do czynienia z hitem Jacka Bruce’a i Erica Claptona – flagową kompozycją formacji Cream! Gdy całość przechodzi w klimaty osadzone w basenie Karaibów, jesteśmy pewni – Maseli, Barański i Soltis to koncertowe zwierzęta.

Koncertowy krążek w pełni zachowuje klimat występu. Można dyskutować, czy niezbyt „bliska” jest ostateczna wersja po finalnym miksie, może odrobina przestrzeni (pogłosu) uczyniłaby tę muzykę jeszcze bardziej atrakcyjną? Tak, atrakcyjną, bo siła tego grania tkwi w tym, że świetnie się tego słucha w domu, samochodzie, pracy. Album w zasadzie podlega ocenie wyłącznie w obrębie „lubię bądź nie taką konwencję”. Bo wykonawczo jest bez zarzutu.


Autor: Piotr Iwicki

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm