Wytwórnia: Unit Rec. UTR 4716
Boarding the Beat; Prelude; Poeme De Nuit; In Medias Res; Ode to the Sentimental Knowledge; Sheherazade; Pastorale; Ballet of the Monkeys
Muzycy: Michael Arbenz, fortepian; Thomas Lahns, kontrabas; Florian Arbenz, perkusja
Recenzję opublikowano w numerze 1-2/2017 Jazz Forum.
Szwajcarskie trio Vein gra ze sobą już ponad 10 lat. To słychać w ich grze – nie tylko błyskawicznie reagują na swoje pomysły, podobnie myślą o muzyce, tworzą perfekcyjnie funkcjonujący mechanizm. Sprzyjają temu rodzinne koneksje – pianista Michael i perkusista Florian Arbenz to bracia, basista Thomas Lahns jest ich wieloletnim przyjacielem, wszyscy związani są z zabytkową Bazyleą. O klasie tego zespołu niech świadczą nazwiska jazzmanów, którzy pojawiali się na jego płytach: Greg Osby, Dave Liebman, czy Glenn Ferris.
Vein wypracowało sobie własne brzmienie, w którym
centralną funkcję spełnia pianistyka umiejętnie łącząca jazzową i klasyczną
tradycję. Michael Arbenz brzmi
jak skrzyżowanie Keitha Jarretta z Paulem Bleyem, często stosuje również
impresjonistyczne skale całotonowe w stylu Debussy’ego. Perkusja Floriana
Arbenza precyzyjnie i z energią punktuje fortepianowe pasaże,
a kiedy trzeba potrafi też wypełniać przestrzeń gęstą siecią dźwięków.
Kontrabasista dzięki świetnemu poczuciu rytmu daje braciom komfort
i swobodę do indywidualnych popisów. Często też dostaje miejsce do własnej,
solowej inwencji. Ma przy tym piękne, ciepłe, „drewniane” brzmienie.
Album „The Chamber Music Effect” został nagrany jedynie w trio, dzięki temu eksponuje wszystkie zalety grupy. Kompozycje (autorstwa członków zespołu) brzmią oryginalnie i efektownie, wyraźnie też zostały napisane z myślą o możliwościach tych, a nie innych muzyków. Trudno mi sobie wyobrazić je w innym wykonaniu. Są skomplikowane, wielowątkowe, często mamy w nich do czynienia ze zmianami tempa, metrum, nastroju. Czasem mam wrażenie, że Szwajcarzy bawią się elementami muzycznej tradycji, podrzucając świadomemu słuchaczowi – a to bebopowy pochód akordowy, a to sekwencję klasterów w stylu Cecila Taylora, a to znów fragment czystej fortepianowej poezji w duchu Billa Evansa, trafia się nawet perkusyjne solo, którego nie powstydziłby się Gene Krupa. Zagrane to wszystko jest po prostu bajecznie – na najwyższych obrotach, z wyobraźnią, smakiem i precyzją szwajcarskiego zegarka.
Autor: Marek Romański