Just Friends
Lullaby of Rhythm
Take the „A” Train
Triste
Basin Street Blues
Perdido
All the Things You Are
Billies Bounce
Moonlight Serenade
Wojna domowa


Muzycy:
Joanna Świniarska, Katarzyna Mirowska, Małgorzata Biniek, Marcin Wawrzynowicz - śpiew; Bogusław Kaczmar, fortepian, Gabriel Niedziela, gitara; Dominik Mietła, trąbka, flugelhorn; Marcin Kaletka, saksofon tenorowy; Łukasz Rakalski, puzon; Michał Kapczuk, kontrabas; Przemysław Jarosz, perkusja


Recenzja opublikowana w Jazz Forum 12/2019


The Sound Pack

On Air

  • Ocena - 4.5

Nie wierzę własnym oczom! Oto trzymam w dłoniach album grupy wokalnej. Już za sam pomysł stworzenia formacji, gdzie „artystyczne ego” dzieli się na cztery, powinienem przyznać jedną gwiazdkę gratis. W dzisiejszych czasach bowiem karierę robi się wyłącznie solo. Odwracam album w poszukiwaniu listy utworów… i znowu zaskoczenie. Ktoś wreszcie nagrał płytę z „obciachowymi” standardami. Nici z ZAiKS-u! Należy się druga gwiazdka.

Włączam Just Friends. Słyszę odjazdowo brzmiący aranż. Zaraz, zaraz, co ja mówię?! Jest normalnie, jazzowo. Tak, jak być powinno – kolorowo i z „jajem”. Wchodzą „wokale”. Słychać klasycznie brzmiący kwartet. Żywa muzyka, solo kontrabasu. Czy to naprawdę album z XXI wieku? – pytam sam siebie. Znowu brzmią „wokale”. Tym razem wokaliści realizują special chorus. Ładnie, niebanalnie i jakoś tak… miło się robi na sercu. Teraz czas na kodę. Trzeba przyznać, fajne to!

Oby utwór otwierający album nie był jedynie „marchewką”, sztampowym „wabikiem”. Całe szczęście nie jest. Odtwarzacz zaczyna grać kolejny track – Lullaby of Rhythm – iznowu jest dobrze. Żywe ludzkie głosy splecione w pastelowo brzmiącą harmonię. Czegoś takiego dawno nie słyszałem. Zasłuchuję się w solo saksofonu tenorowego, któremu „harmoniczny dywanik” stylowo podkłada najprawdziwsza grupa wokalna.

Take the „A” Train. Metrum utworu zostało przearanżowane na „walczyka”. Całość rozpoczyna się ciekawym intro. Słychać „wokale”. No nie jest to łatwe śpiewanie. Ale dają radę, naprawdę! Słucham, czy brzmią jedynie jak przypadkowo dobrani dobrze śpiewający ludzie, czy jednak jak zespół. Słyszę świetne solo na gitarze. Kto to taki? Pośpiesznie odwracam w rękach opakowanie płyty. Aha! Chapeaux bas, Gabrielu. Teraz znowu słyszę zespół wokalny. Panie i panowie śpiewają special chorus. Bardzo dobra robota! Tuż za nim pojawia się temat, który tym razem podejmują „blachy”. W części „B” na powrót brylują „wokale”. Jak to mówią – klasyka klasyki!

Rozpoczyna się Triste. Płyną ładnie zestrojone ludzkie głosy. Oplata je wszystkie „pajączek” fortepianowy. Całość odbywa się pod dyktando – a jakże! – bossa novy. Oto pojawia się Stan Getz (solo na tenorze), a tuż po nim sam kompozytor (na gitarze). To takie moje – bardzo luźne i nieco oczywiste – skojarzenia z „ojcami” tego stylu. Pulsuje bossa, a wokalistom jakoś zawsze jest z nią „po drodze”.

Teraz czas na Basin Street Blues. Domyślam się zaraz idei, która będzie wyznaczać reguły współpracy „wokali” z „bandem”, i nie mylę się. Następuje call nad response.

Tuż po gitarze swoje solo realizuje pianista – bez zbędnego blichtru i stylowo.

Perdido. Trudne intro, ładna harmonia. Nic z tego, co słyszę, nie zapowiada znanego tematu, ale w końcu i on się pojawia. W aranżacji głosów pojawia się bowiem pomysł na kontrapunkt, gdzie kobiety brzmią… jak kobiety, a faceci jak faceci.

All the Things You Are. A cappella. Nie ma w świecie trudniejszej formy wokalistyki. Słychać dobrze ze sobą zestrojone głosy, tak pod kątem barwy, jak i artykulacji. Brzmią monolityczne. Posłuchajmy, jak frazują. Słyszę „pełnokrwisty” zespół wokalny.

Billies Bounce. Teraz porcja bebopu – w tym utworze zespół wokalny pełni jedynie rolę refrenistów.

Moonlight Serenade. Zespół instrumentalistów realizuje intro. Wyjściowego przeprowadzenia tematu podejmuje się grupa wokalna, która harmonizuje pierwszą część „A” z towarzyszeniem gitary. W drugiej części „A” dołącza „blacha” i jej obecność ma charakter raczej incydentalny. „Dęciacy” nie wchodzą w paradę bardzo bogatej fakturze harmonicznej, pieczołowicie malowanej przez wokalistów. Zaraz potem oczywiście następują po sobie pozostałe części „B” oraz „A”, po których „wokale” milkną, ustępując pola pianiście. Aranżacja nagle „skręca” do innego centrum tonalnego. Oj, nie będzie łatwo. Znowu tonalny „ostry zakręt” i oto całość ponownie wychodzi na prostą, którą „wokale” prowadzą bezpośrednio w ramiona kody. Pięknie!

Wojna domowa. Polski akcent, to miłe. Przypominają się Novi. Szkoda, że na tym płyta się kończy. Czekam na więcej.


Autor: Janusz Szrom

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm