Wytwórnia: Twist On Productions (dystrybucja Mystic Production)

Fantazja
Dialogi
Ballada o nieznajomych, Introwizja
Etiuda na głos i skrzypce
Fantazja
Wariacja na temat tańców rumuńskich
Dzielę z tobą dzień na dwoje
Dzielę z tobą dzień na dwoje
Etiuda na big band i skrzypce
Ballada o nieznajomych


Muzycy:
Zbigniew Wodecki - śpiew, skrzypce
Michał Tokaj - fortepian
Henryk Miśkiewicz - saksofon altowy
Marek Napiórkowski - gitara
Michał Barański - kontrabas
Paweł Dobrowolski - perkusja
gościnnie:
Leszek Możdżer - fortepian (2, 5)
Alibabki - chórki
Orkiestra Polskiego Radia i Telewizji Studio S-1 pod dyr. Andrzeja Trzaskowskiego, Jana Pruszaka i Edwarda Dyląga

Recenzja opublikowana w Jazz Forum 6/2021

Wodecki Jazz ’70 - dialogi

Zbigniew Wodecki

Cztery lata temu, stojąc w korku na warszawskiej Woli, słuchałem w „Trójce”, świeć Panie nad jej duszą, relacji z pogrzebu Zbig­niewa Wodeckiego. A potem, na zakończenie, Wodecki, który będzie wiecznie żywy, zaś­piewał Lubię wracać tam, gdzie byłem. I najpierw poczułem jakieś falowanie w sercu, potem wilgoć w oczach, a po chwili płakałem już całym ciałem i lały mi się po policzkach łzy czyste, rzęsiste. A później zacząłem się śmiać – takim głośnym, nietłumionym śmiechem, który nie bardzo wiadomo – z radości czy smutku.

Pewnie jedno i drugie. Bo płakałem nad tym kolejnym, małym końcem świata, i śmiałem się z tego, że to takie banalne, i że ta piosenka jest tak sentymentalnie i bezlitoś­nie o każdym, no i śmiałem się, oczywiście, z samego siebie, bo dla mojego pokolenia – wchodzącego w nastoletniość w latach 80. – słuchać Wodeckiego to był lekki dysonans estetyczny, więc ten śmiech był jak oczyszczające przyznanie się do winy i młodzieńczej głupoty.

No i śmiałem się i płakałem jednocześnie, i wstydziłem się patrzeć na innych kierowców, ale jestem pewien, że wszyscyśmy w tej chwili śmiali się i płakali. A teraz, na przełomie wiosny i lata 2021 r., pojawia się ten cudowny album i znowu jestem bliski łez. Tym razem ze złości na Wodeckiego, że nie zostawił po sobie więcej takiego dobra, chociaż – jak przypuszczam – mógł i – teraz wiem to na pewno – potrafił.

Historia jest znana: po rewelacyjnym – utrzymanym w duchu amerykańskiego pop-jazzu – debiucie z 1976 r. w karierze 26-letniego wówczas zdolnego wokalisty, wirtuo­za skrzypiec i nienajgorszego trębacza, prze­ćwiczonego (przeczołganego?) w ultra-wymagającym zespole Ewy Demarczyk, nie wydarzyło się nic spektakularnego. Wodecki musiał podjąć życiową decyzję: albo, w imię sławy i dostatku, zrezygnuje z artystycznych ambicji i zostanie królem przaśnej estrady, do czego miał i kompetencje, i warunki zewnętrzne, albo…  będzie szukał dalej. Na przełomie lat. 70. i 80. dzięki paru nieśmiertelnym przebojom królewski, a nawet cesarski, sen Wodeckiego spełni się na jawie. To zaś, co przykryje kurz historii – czyli dalsze muzyczne eksperymenty, których ze względu na skalę realizacji po prostu nie dało się kontynuować i komercyjnie eksploatować właśnie dostaje drugie życie.

Pomysł na tę płytę Kasia Wodecka-Stubbs, córka artysty i kuratorka jego dorobku, miała finezyjny i prosty zarazem. Jak sygnalizuje tytuł, znalazła się tu muzyka, którą Wo­decki nagrał w złotej epoce Gierka z towarzyszeniem orkiestry Studio S-1 oraz słyn­nych na cały blok socjalistyczny Alibabek. Udział kilku dyrygentów oraz rozpiętość stylis­ty­czna potwierdza, że to urobek kilku rozproszonych sesji, nie zaś realizacja konkretnego projektu. A to dopiero początek (olśniewających) komplikacji. W kilku przypadkach do oryginalnych nagrań swoje improwizacje dodali teraz czołowi wirtuozi polskiego jazzu, a całość uzupełniają całkowicie nowe, balladowe interpretacje trzech piosenek (w oryginale balladami będących tylko połowicznie).

Bez wchodzenia w kronikarskie dociekania, które z zamieszczonych tu rzeczy to premiery, a które są w obiegu już od lat (przeważnie jako rzadko oglądane filmiki na YouTube), informuję, że całość została przygotowana z sensem i konsekwencją. Nic tu od niczego nie odstaje stylem i jakością, choć – jak zawsze w takich przypadkach – jedne fragmenty robią wrażenie kolosalne, a inne – tylko bardzo duże.

Pogodna Fantazja to funkujący ukłon w stronę mistrza luksusowej muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej Burta Bacharacha – Wodecki błyszczy bezbłędną improwizacją scatem, a całość i dzisiaj mogłaby być radiowym singlem. Rozpędzone i przebojowe Dialogi są popisem dwóch wirtuozów: Wodeckiego-skrzypka (z instrumentem elek­trycznym!) i pianisty Leszka Możdżera. Dla mnie to także dowód, że jako kompozytor Wodecki potrafił łapać kilka srok za ogon. A na pewno, że, oprócz muzyki klasycznej, słuchał dużo ówczesnych nowości: ze świata jazzu (z naciskiem na elektryczne fusion), filmu i rocka progresywnego. Gdyby za solówkę w utworze jazzowym wręczano Fryderyki, bez wahania dałbym ją Możdżerowi za kadencję, która trwa tu mniej niż półtorej minuty, ale w sercu wybrzmiewa całe godziny.

Ballada o nieznajomych pojawia się na płycie dwukrotnie: za pierwszym razem w wykonaniu Polish Jazz All-Stars (Miśkiewicz! Tokaj! Napiórkowski! Barański! Dobrowolski!), a za drugim razem na finał, w pełnej patosu (dzwony!) wersji oryginalnej z Alibabkami, 45 lat temu opublikowanej na składankowym longplayu Polskich Nagrań.

Introwizja (czyżby żartobliwe nawiązanie do festiwalu Interwizji, na którym Wodecki zdobył nagrodę dziennikarzy?) to krótki, energiczny wstęp duetu Miśkiewicz-Dobrowolski do Etiudy na głos i skrzypce. I znowu ogień! Swingujący big band wchodzi w relację z jazz-rockowym combo, karkołomny temat przewodni Wodecki wyśpiewuje (!) w unisono z samym sobą, grającym na skrzypcach, no i znowu pojawia się Możdżer... Doprawdy, trudno mi sobie wyobrazić na polskiej scenie artystę, który lepiej czułby ten efekciarski, a jednak utrzymany w ryzach dobrego smaku, vibe Wodeckiego. Repryzę Fantazji gra trio Tokaj-Barański-Dobrowolski. Mnie się to kojarzy, oczywiście, z walczykami Billa Evansa.

Wariacją na temat tańców rumuńskich Wodecki chciał się pewnie przypodobać publiczności starszej, mieszczańskiej i chadzającej do filharmonii (to w końcu opracowanie kompozycji Béli Bartóka), ale raczej celował w młodzież bawiącą się przy Piątej Beethovena Waltera Murphy’go i dyskotekowej przeróbce tematu Johna Williamsa z „Gwiezdnych wojen” (dosłownie tu zresztą zacytowanego). Dzielę z tobą dzień na dwoje Włodzimierza Nahornego do słów Wojciecha Młynarskiego najpierw gra kwartet z Markiem Napiórkowskim z przodu, a potem sam Wodecki z orkiestrą. To zdumiewający, wielowątkowy utwór z jedną z najpiękniejszych melodii w dziejach polskiej muzyki popularnej i dowód na to, że Wodecki bywał naprawdę odważny (w owych czasach niewielu bawiło się w Polsce wielośladowym nakładaniem wokali).

Etiudę na big band i skrzypce rozpoczyna współczesny, nieco abstrakcyjny wstęp tria jazzowego, który gładko miksuje się z materiałem źródłowym. I po raz kolejny – szkoda, że tak szybko się to kończy, a z pytaniem „Co by było gdyby Wodecki wybrał jednak inną ścieżkę kariery?” słuchacz zos­taje jak ów Himilsbach z angielskim. W niepewności, ale i z dozą satysfakcji.

W archiwum Polskiego Radia jest jeszcze mało rozpowszechniona, wolniejsza i bardziej majestatyczna, wersja piosenki Zacznij od Bacha z udziałem orkiestry Andrzeja Trzaskowskiego, jednego z tych hitów, dzięki którym Wodecki zyskał nieśmiertelność. Żałuję, że nie znalazła się na tym krążku, choć nie jest mniej jazzowa od obecnych tu Fantazji czy Ballady o nieznajomych. Jeśli jednak założeniem autorów albumu było, by zaprezentować słuchaczom Wodeckiego-mniej-znanego, to… rozumiem i szanuję tę decyzję.

Autor: Adam Domagała

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm