Wytwórnia: Polskie Radio PRCD 2066
Woman in Black; Don’t Tell Me No!; Take Me Away; Forbidden Love; A Fine Tango; Don’t Hold Back; That’s Just How It Goes; Too Young Too Know; The Name of My Game; Dangerous Blues; You and I Are One
Muzycy: Sasha, śpiew; Filip Wojciechowski, fortepian; Gary Guthman, trąbka, flugelhorn; Marcin Kajper, saksofony; Jacek Namysłowski, puzon; Michał Milczarek, gitara; Paweł Pańta, kontrabas; Paweł Dobrowolski, perkusja
Recenzję opublikowano w numerze 1-2/2017 Jazz Forum.
Gary Guthman zaskakuje swoim potencjałem nie tylko jako trębacz, ale też jako autor muzyki, tekstów, aranżer i producent. Wszystko w jednej osobie!
Wiadomo, że nie zawsze dzieje się tak, że już sam fakt
zatrudnienia jazzmanów oznacza, że powstający przy ich współtworzeniu materiał
będzie posiadał prawdziwie jazzowe walory. Przykładów w kraju i za
granicą można by mnożyć na pęczki. Ten dylemat nie dotyczy albumu, którego właśnie
słucham. A słuchać jest czego. Smaczne aranże, które w moim odczuciu
swoim wyrazem potrafią też trafić „pod strzechę” (do odbiorcy komercyjnego,
nieosłuchanego w muzyce jazzowej) są dziełem wybornym. Cały album
„pachnie” typowo amerykańskim podejściem do produkcji i to poczynając już
od samych jej początków, tzn. starannie dobranych i klarownych kompozycji
(każda z nich posiada melodię!). Wszystkie jazzowe atrybuty, zaświadczające
o stopniu skomplikowania piosenek (harmonia, podziały rytmiczne, formalna
konstrukcja tematów), podejście od strony wykonawczej, tak instrumentalne
(efektowne „special chorusy” oraz solówki), jak i wokalne (przekaz treści,
feeling oraz ekspresja) po sam puls (miejscami niemalże popowy) mówią
o smaku oraz wyczuciu producenta-aranżera w kwestii doboru muzyków,
realizacji albumu oraz obecnej sytuacji panującej na rynku.
Na płycie odnajdziemy dużo dobrej muzyki, rasowo zaaranżowanej, znakomicie zagranej i dobrze zaśpiewanej. Wyjątkiem tutaj w moim odczuciu mogą być jedynie ballady jazzowe, które z samej natury są najtrudniejszym gatunkiem, utworami wymagającymi od interpretatora szczególnej głębi wyrazu. Myślę, że akurat ta forma nie jest najmocniejszą stroną Sashy. Od strony kompozycyjnej wszystkie ballady charakteryzują niebanalne progresje następstw harmonicznych, przywołujące na myśl najpiękniejsze standardy muzyki amerykańskiej: Too Young to Know rozładowujący napięcie emocjonalne, dawkowane słuchaczowi od samego początku albumu, Forbidden Love („Lesterowskie” solo Marcina Kajpera) oraz You and I Are Alone.
Jak zwykł mawiać sam Ptaszyn: „bluesa grają tylko
w USA”. Nie mogło więc przy okazji tak „amerykańskiej” produkcji zabraknąć
tej podstawowej formy muzyki jazzowej, stylowo zagranej oraz zaśpiewanej
z mocnym, emocjonalnym przekazem godnym tanecznego beatu na 6/8. The
Name of My Game jest kolejnym przykładem doskonałego wyczucia
producenta-kompozytora względem potencjalnego odbiorcy. Realizowany
w charakterystyczny sposób na hi-
hacie z half-walkingiem kontrabasu swing, przywodzi na myśl popularne
jazz-songi całymi miesiącami goszczące na światowych listach przebojów lat 60.
(Fever, Pink Panther, Hit the Road Jack).
Jeśli mowa o seksualnej energii płynącej z krążka, to na pierwszym miejscu należy umieścić tango. A Fine Tango trochę pół żartem – pół serio zapewnia albumowi dodatkową dawkę energii, którą w sposób stylowy i spektakularny spotęgował swoim solem Guthman. Sam aranż, w późniejszym jego etapie, nieco odbiega od klimatu tanga, przełamując w ten sposób jego hegemonię na rzecz świetnej partii solowej zagranej na bębnach (Paweł Dobrowolski). Interpretacja wokalistki jest dowcipna i stylowa.
Autor: Janusz Szrom