Aktualności

Tekst opublikowany w Jazz Forum 7-8/2020




Joe Lovano – Arctic Riff



Z wielkim amerykańskim saksofonistą, który 29 grudnia 2020 kończy 68 lat, rozmawiał Marek Romański

Fragment większej całości opublikowanej w Jazz Forum 7-8/2020 (wywiady z bohaterami wydanego przez ECM albumu Marcin Wasilewski Trio „Arctic Riff”).

Rasism rears its ugly head

Mieszkam w New Windsor nad rzeką Hudson. To spokojna, wiejska okolica, stosunkowo niedaleko Nowego Jorku. W Ameryce dzieją się teraz niepokojące rzeczy. Ludzie walczą o prawa społeczne i obywatelskie. Na to wszystko nakłada się epidemia koronawirusa, która u nas ma wyjątkowo ciężki przebieg.

Pamiętam, jak zamordowano Martina Luthera Kinga, pamiętam morderstwo Johna F. Kennedy’ego. Byłem wtedy nastolatkiem. Dorastałem w tych okropnych czasach. I to wszystko powtarza się teraz.

Jestem Amerykaninem w drugim pokoleniu. Moja rodzina pochodzi z Sycylii. Ojciec był muzykiem, grał na tenorze. Nauczył mnie wielu rzeczy, pokazał mi, czym jest jazz. Słyszał Charlie’ego Parkera, słyszał Lestera Younga, Gila Evansa, grał z nim na jam sessions. Słyszał Johna Coltrane’a, grał w zespole Tadda Damerona. Od najmłodszych lat miałem kontakt z afro-amerykańskim środowiskiem. Dlatego tak bardzo mnie martwi to całe gówno, które teraz dzieje się w Ameryce.

Rasizm podnosi swój szkaradny łeb. On u nas był i nadal jest, nigdy nas nie opuścił. Jedyne, co możemy zrobić w tej sytuacji, to próbować myśleć ciepło o sobie wzajemnie. Powinniśmy pracować nad komunikacją między ludźmi i uczyć się kochać ludzi bez względu na to, jak bardzo są od nas odmienni. Muzyka jest jedną z tych rzeczy, które potrafią ludzi łączyć. Czuję na sobie odpowiedzialność za to. Staram się reprezentować myśli i ducha wielkich mistrzów jazzu, od których się wszystkiego nauczyłem.

Bardzo się cieszę z nagrody Pulitzera, którą otrzymał Anthony Davis za operę „Central Park Five”. On zawsze był znakomitym improwizatorem i muzykiem, który wykraczał poza wszelkie utarte schematy. Zasługuje na wszystkie zaszczyty, które go spotykają. W tym skomercjalizowanym świecie jest prawdziwym błogosławieństwem, że istnieją tacy artyści, jak on – zwracający uwagę na prawdziwego ducha muzyki i kreatywną siłę życia, którą jest jazz.

I feel the wave of future

W Ameryce wciąż jest totalny lockdown, jeśli chodzi o granie dla publiczności. Większość muzyków gra online. 4 i 5 lipca grałem koncerty w Village Vanguard transmitowane w Internecie. Towarzyszyli mi Ben Street na basie i Andrew Cyrille na perkusji. Wcześniej koncertował tam Billy Hart Quartet. Niestety podczas tych wszystkich występów nie było na sali słuchaczy. Brałem też udział w festiwalu w Waszyngtonie online. Robię przekazy na żywo z mojego domu „Live from living room”, to są duety z moją żoną Judi Silvano. Ona improwizuje śpiewając i malując w czasie rzeczywistym, a ja towarzyszę jej na saksofonie. Sytuacja klubów oczywiście jest trudna, nie ma publiczności, ale czuję, że nadchodzi powiew nowego – te wszystkie akcje wideo, streamingi, to jest przyszłość.

Sound Prints

Wiem, że Wayne Shorter ciężko choruje. Mam z nim kontakt. Zagrałem kilka koncertów z Danilo Perezem, Johnem Patituccim i Brianem Blade’em, muzykami jego kwartetu, żeby zebrać pieniądze na jego leczenie. Wayne jest jednym z najwybitniejszych muzyków w historii, zawsze był dla mnie wielką inspiracją. Słuchałem jego płyt od najmłodszych lat. Razem z Dave’em Douglasem założyliśmy zespół Sound Prints, nad którym unosi się duch Shortera. Jego osobowość, humanizm, miłość, jaką przejawia we wszystkim, co robi, mają wielki wpływ na moją muzykę. Niedługo ukaże się nowa, trzecia już płyta tego projektu, nagrana dla wytwórni Greenleaf. Pierwszy album „Sound Prints” wyszedł w 2015 r. i znalazły się na nim dwa utwory Wayne’a Destination Unknown i To Sail Beyond the Sunset. Napisał je specjalnie dla nas i to był chyba pierwszy raz, kiedy stworzył muzykę dla kogoś innego i sam jej nie grał. To dla nas wielki honor.

Janusz Muniak – the great tenor player

Pamiętam moją pierwszą wizytę na Jazz Jamboree w Warszawie w 1977 roku. Miałem wtedy 24 lata. To była moja pierwsza trasa w Europie. Rok wcześniej dołączyłem do orkiestry Woody’ego Hermana i grałem w niej przez prawie trzy lata. Koncert w Warszawie wspominam wspaniale, to było coś niezwykłego! Graliśmy wtedy też w Krakowie i Szczecinie. Spotkałem wówczas wielu świetnych muzyków w Polsce, graliśmy na jamach. Fantastycznie grało mi się ze wspaniałym tenorzystą Januszem Muniakiem, zaprzyjaźniliśmy się i kiedy tylko przyjeżdżałem do Polski starałem się z nim spotkać i zagrać. Wtedy też spotkałem po raz pierwszy Tomasza Stańkę.

Manfred has the ear

Z ECM współpracuję od blisko 40 lat jako muzyk w bardzo ważnych dla tej firmy i jazzu zespołach. Z Paulem Motianem i Billem Frisellem zacząłem grać w 1981. Grałem z Paulem aż do jego śmierci w 2011, czyli 30 lat! Nagraliśmy wiele płyt wspólnie, dla ECM i innych firm. Nagrywałem tam z takimi muzykami jak John Abercrombie czy Steve Kuhn. Brałem udział w sesji albumu Kuhna „Mostly Coltrane” – to piękna muzyka oparta głównie na tematach Trane’a. Byłem zaskoczony, że Manfred Eicher potraktował nasz Coltrane’owski projekt z takim entuzjazmem. Dla ECM nagrywałem też w składzie zespołu Marca Johnsona. Znam tego muzyka jeszcze z lat 70. razem graliśmy w Orkiestrze Woody’ego Hermana, w Polsce też byliśmy razem.

Eicher od samego początku miał własną i piękną wizję, jak dokumentować i prezentować ludziom muzykę oryginalną i niekomercyjną. Muzykę wypływającą z serca i duszy artystów. Pozwalał muzykom tworzyć w sposób nieskrępowany, dawał im wolność. Potrafił uchwycić artystów w momencie ich największej kreatywności. Keith Jarrett, Chick Corea, Dave Holland, Jan Garbarek, Bobo Stenson, Tomasz Stańko – to wielcy artyści, których Manfred odkrył na nowo, pokazał ich od strony, której często wcześniej nikt u nich nie podejrzewał. On ma ucho do muzyki, miał je jeszcze jako młody człowiek. Cały czas trzyma rękę na pulsie, wie, co się dzieje w muzyce.

Mam na koncie 25 płyt nagranych dla Blue Note jako lider, ale teraz jestem dumny z mojej pierwszej płyty autorskiej „Trio Tapestry” wydanej w ECM w ubiegłym roku. Nagrałem ją z dwojgiem świetnych muzyków – Marilyn Crispell na fortepianie i Carmenem Castaldim na perkusji. W tym samym składzie nagraliśmy w listopadzie ub.r. nowy album. Pozostał jeszcze ostateczny miks tego materiału, który zrobi Manfred. Nie wiem jeszcze, kiedy ta płyta się ukaże – albo jesienią tego roku, albo na wiosnę przyszłego.



Sławek Kurkiewicz, Joe Lovano, Marcin Wasilewski, Michał Miśkiewicz
for. Sam Harfouche/ECM


Inside Out

Bardzo się cieszę z płyty Tria Marcina Wasilewskiego, na której miałem okazję zagrać. To piękny album, jestem z niego bardzo zadowolony. Świetnie nam się razem grało. Oni wychowywali się słuchając muzyki, której byłem częścią, jak np. zespoły Paula Motiana. W ich grze słychać, jak wiele słuchali twórczej muzyki.

Usłyszałem ich, jak grali ze Stańką, na początku lat 2000, a poznałem bliżej w Bielsku-Białej w 2006 – organizatorzy koncertu zaproponowali mi trzy polskie zespoły, z którymi mógłbym zagrać. Wybrałem ich, ponieważ potrafili bardzo dobrze improwizować. Ich gra ze Stańką zrobiła na mnie wielkie wrażenie, słyszałem, jak potrafią świetnie współpracować z tym muzykiem, a to był przecież jeden z największych improwizatorów na jazzowej scenie!

Wiedziałem, że będziemy mogli razem kreować nową muzykę. Ich interpretacje moich utworów brzmiały bardzo świeżo. Marcin przyniósł piękne kompozycje, które pozwalały nam się wygrać. Koncert w Bielsku był magiczny, wiedziałem, że taki będzie. Ta magia pojawiła się już na próbie, którą mieliśmy przed występem. Kocham grać z ludźmi, którzy potrafią słuchać, którzy mają pewien specyficzny stosunek do kompozycji i struktury. Kiedy grasz muzykę swobodną formalnie, musisz słuchać swoich partnerów, żeby kształtować dźwięki, kolory, harmonie, rytmy. Uwielbiam takich, którzy potrafią kształtować muzykę od wewnątrz – to rzadka umiejętność, większość muzyków robi to od zewnątrz. Marcin Wasilewski i reszta tria należą do tej pierwszej kategorii.

„Arctic Riff” is like a day

Jak nagrywaliśmy „Arctic Riff”? Przyleciałem do Europy, do Francji i właściwie zacząłem nagrywać z marszu. Wszedłem do studia, otworzyłem futerał, wyjąłem saksofon i zaczęliśmy grać. (śmiech) Manfred zachęca muzyków do improwizowania, do tworzenia muzyki, która nie jest oparta na żadnych zapisach, na jakichkolwiek wcześniejszych ustaleniach, która jest spontaniczna i wynika z chwilowego nastroju. Jedna trzecia płyty to swobodna improwizacja, którą tworzyliśmy do struktur spontanicznie tworzonych podczas gry. Większość utworów to pierwsze wersje nagrań, właściwie prawie nie nagrywaliśmy kolejnych wersji, zwykle te pierwsze okazywały się optymalne.

Na płycie znalazło się kilka utworów napisanych przez Marcina, wysłał mi wcześniej ich nuty. Ja wysłałem mu moje utwory, jeden z nich, On the Other Side, znalazł się na płycie.

Manfred miał sporo swoich sugestii podczas nagrania. On zawsze chce, żeby muzyka wypływała z wnętrza artysty, żeby pokazywała kim on jest jako muzyk. Stara się inspirować wydarzenia w czasie gry. Później podejmuje decyzje dotyczące post-produkcji. Ustala kolejność utworów, miksuje ścieżki, czuwa nad przygotowaniem materiału muzycznego do wydania. Jest w tym mistrzem. Jego podejście do nagrania jest wyjątkowe. Znamy się od dawna. Nasza pierwsza sesja z Kwintetem Paula Motiana, w którym grałem, odbyła się w 1981 roku. Byłem zachwycony, że nagrywa ktoś, kto uwielbia nas słuchać. On kocha słuchać muzyki. I kiedy zaczyna to robić, to masz pewność, że on słyszy każdą nutę, partię każdego muzyka, że wszystko o tej muzyce wie i nic mu nie umknie. Niektórzy ludzie słuchają, ale nie słyszą, on słyszy wszystko. Dlatego uwielbiam z nim pracować.

Nagraliśmy mój utwór On the Other Side, który skomponowałem specjalnie na tę płytę. Kiedy już znałem kompozycje Marcina na ten album, napisałem właśnie ten kawałek. Nazwałem go tak, bo miałem na myśli drugą stronę medalu – chodziło mi o swing. Chciałem dzięki tej kompozycji dać nam możliwość grania swobodnego, ale jednocześnie ze swingiem.

„Arctic Riff” jest dla mnie jak dzień z życia człowieka. Wstaje słońce, robi się coraz jaśniej, ptaki zaczynają śpiewać, natura budzi się i odradza w swojej witalności, człowiek przemierza swój dzień od początku do końca. To jest obraz z mojego życia. Pytałeś mnie, jak sobie daję radę w czasie lockdownu. Ja czuję się znów jak młody człowiek! Codziennie gram w studiu, które urządziłem w piwnicy domu moich rodziców. Ćwiczę, muzykuję na wielu instrumentach – klarnecie basowym, saksofonie C-melody, saksofonie mezzo-sopranowym, flecie, perkusji, fortepianie. Każdego dnia odkrywam nowe dźwięki, na nowych instrumentach. To dla mnie bardzo intensywny i owocny czas.

Czuję, że to bardzo dobry okres dla mojego rozwoju, penetruję nowe brzmienia, nowe pomysły przychodzą mi do głowy. Dzięki temu mogę odświeżyć moje podejście do grania. Nie chcę tu używać słowa „jazz”, bo to dużo szersze pojęcie. Kiedy grasz muzykę i inspirujesz się całym światem muzyki i naturą, która cię otacza, nie możesz tego włożyć do żadnej kategorii. Miałem okazję grać z Ornette’em Colemanem, znałem go wiele lat. Powiedział mi kiedyś, że „muzyka była nim powstał świat”. To zdanie dało mi bardzo wiele do myślenia. Takie są korzenie, z których wyrasta moja improwizacja. To coś znacznie głębszego niż ćwiczenie gry na instrumencie, koncerty czy płyty, które wysłuchałem.

Rozmawiał: Marek Romański





  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm