Aktualności
Uczestnicy Jazz Campingu w 1959 roku fot. Wojciech Plewiński
Piąty od lewej: Roman Polański



KALATÓWKI: 50 LAT MINĘŁO

Paweł Brodowski



Pierwszy legendarny Jazz Camping na Kalatówkach wspomina Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz:

Czas płynie nieubłaganie, od tamtego pierwszego Jazz Campingu na Kalatówkach minęło pół  wieku.
Byliśmy wtedy wszyscy młodzi. Naliczyłem na tej słynnej zbiorowej fotografii, że kilkanaście osób już nie żyje – Krzysiu Komeda i Zosia, która teraz nas opuściła, Zdzisław „Sis” Orłowski, który odszedł chyba jako pierwszy, Jan Zylber, Boguś Kobiela, Basia Kwiatkowska, Stasiu „Chała”
Zwierzchowski, Andrzej Trzaskowski, Andrzej Kurylewicz, Stanisław„Drążek” Kalwiński, Wojtek Kacperski, Władek Jagiełło (nie ma go chyba na tym zdjęciu), Andrzej „Fats” Zieliński, Marek Tarnowski... Bardzo się przerzedziło.

Pierwszy Jazz Camping odbywał się w marcu 1959 roku – to było już po tych wszystkich naszych katakumbowych walkach o wolność grania jazzu, po obu festiwalach sopockich, po wizycie Brubecka, po pierwszych koncertach w Filharmonii, po pierwszych naszych wyjazdach zagranicznych, po pierwszym Jazz Jamboree, odbywały się już publiczne koncerty, nastąpiła względna swoboda, rozpierała nas energia, chcieliśmy cieszyć się życiem, grać tę naszą ukochaną muzykę, bawić się...

W środowisku jazzowym zrodziła się myśl, że powinniśmy urządzić sobie wakacje jazzowe.
Inicjatorem Jazz Campingu był Janek Zylber, a pomagał mu w tym Janek Borkowski z warszawskich Hybryd. Kalatówki były we władaniu PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze). Nocleg w schronisku mogli uzyskać nocleg tylko członkowie PTTK. Wobec tego Zylber, który miał tam jakieś znajomości, wpadł na pomysł, żebyśmy wszyscy zapisali się do PTTK. Otrzymaliśmy legitymacje, a on załatwił cały hotel do naszej dyspozycji. Byliśmy tam prawie dwa tygodnie.

Na Kalatówki przyjechało kilkadziesiąt osób z całej Polski – muzycy jazzowi i wiele postaci o znanych nazwiskach ze środowiska artystycznego, inteligencja artystyczna, tzw. high-life, reżyserzy, aktorzy, literaci, plastycy, dziennikarze – redaktor Marian Eile i Janina Ipohorska z „Przekroju”, Ludwik Jerzy Kern, Jurek Skarżyński – znakomity plastyk, malarz scenograf i znawca jazzu, Romek Polański, wtedy jeszcze początkujący, ale już sławny reżyser („Dwaj ludzie z szafą”), piękne aktoreczki, które rozbłysły na ekranie – Basia Kwiatkowska („Ewa chce spać”), Maja Wachowiak („Pożegnania”) i Teresa Tuszyńska, była oczywiście Teresa Trzaskowska (żona Andrzeja) i moja piękna połowa – Grażynka, byli znani plastycy, m.in.  Rosław Szaybo i fotograficy – Wojtek Plewiński, który to wszystko tak wspaniale sfotografował i Marek Karewicz (któremu większość negatywów niestety zaginęła).

Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, nikt nikomu niczego nie narzucał, wszyscy czuli się beztrosko i swobodnie, kto chciał, to grał. Graliśmy przez cały dzień i całą noc, było to jedno nieprzerwane jam session. Sala była kompletnie wypełniona, młodzi ludzie siedzieli na podłodze, przytulali się do siebie...

Ale przecież nie tylko samą muzyką żyliśmy. Była zima, marzec, pogoda, słońce. Ci, którzy umieli jeździć na nartach, zjeżdżali w Suchym Żlebie, panie jeździły z górki na sankach albo na miednicach, które wykradały z kuchni. Zylber, który doskonale jeździł na nartach, urządził slalom z góry, ustawił kilka bramek – kto potrafił, to je omijał, inni się wywracali...

Odbywały się różne zabawy, m.in. to słynne „pyjama party” z okazji imienin Romka Polańskiego. Jedliśmy śniadanie w piżamach, wszyscy zeszli do stołówki, usiedli przy długim stole ustawionym na długość całej sali. Jako pierwsze danie podana była zupa mleczna. Romek wymyślił, że zupę mleczną z kluseczkami trzeba jeść z talerza bez łyżki. (śmiech) Polański rzucił też nagle hasło „Ja ci daję jedną rzecz, ty mi dajesz drugą rzecz” – i w ruch poszły łyżki, talerze, widelce, popielniczki, doniczki, krzesła, części garderoby, co kto miał pod ręką. Zapanował totalny chaos!

Najbardziej spektakularną zabawą były wyścigi na fotelach. Po północy, gdy sala stołówki była pusta, wszystkie stoliki przesunęlismy na boki pod ściany. Było parę foteli z oparciami – przewróciliśmy je na plecy i używaliśmy jako sanki, które po tej drewnianej, wypastowanej podłodze dobrze się ślizgały. Sala była długa i można było uzyskać dużą prędkość. („Przekrój” doniósł, że to Duduś był zwycięzcą tych zawodów! – PB.)

Po godzinie takiej zabawy podłoga była mocno porysowana. Rano, gdy to zobaczył kierownik schroniska, zrobił straszną awanturę, o mało nas nie wyrzucił, ale zrobiliśmy zrzutkę i sprawa została załagodzona. Sprawcą wielu wybryków był Andrzej Dąbrowski, który pasjonował się pirotechniką –  rzucał w najmniej spodziewanym momencie petardy, zapalał świece dymne, raz wykręcił korki i w całym schronisku zgasło światło! Na miejscu była ekipa filmowa, reżyser Bogusław Rybczyński uwiecznił tę radosną atmosferę na filmie.

Były dwa takie Jazz Campingi – w 1959 i 1960 roku, ale po tylu latach, podobnie jak z tymi dwoma pierwszymi festiwalami w Sopocie, wrażenia zlewają się w jedno wielkie wspomnienie – wspomnienie spontanicznej zabawy i radości. Wakacje mieliśmy cudowne!

Po wielu latach tę tradycję wskrzesił Zbyszek Namysłowski, który wraz z żoną Małgosią i Martą Łukaszczyk, dyrektorką Hotelu Górskiego, zwołał w 1997 roku trzeci Jazz Camping i od tego czasu organizuje te zloty rokrocznie. Było już tych „nowoczesnych” Jazz Campingów dwanaście, w tym roku będzie trzynasty, a uwzględniając tamte dwa pierwsze – piętnasty. No i  znowu mamy piękny jubileusz. 50 lat minęło!

Notował: Paweł Brodowski

 




  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm