Tekst opublikowany
w Jazz
Forum 9/2019
Tomasz Tłuczkiewicz
Laudacja Tomasza Tłuczkiewicza na cześć Zbyszka Namysłowskiego, który 9 września obchodzi 80. urodziny!
Po raz pierwszy usłyszałem go z New Orleans Stompers, na puzonie, wiosną 1963 roku we wrocławskiej Hali Ludowej. Od tego dnia jestem jazz fanem, czyli fanem Zbyszka Namysłowskiego. Nie było mnie przy debiucie jego Kwartetu na Jazz Jamboree pół roku później, ale płytę z tego występu znam na pamięć.
Ton altu – donośny jak dzwon, nabrzmiały elektrycznością jak burzowa chmura, jak biały śpiew przenikliwy od krzyku po lament, bezlitosny jak miecz Jedi, głos, który ma coś bardzo ważnego do powiedzenia i nie waha się tego powiedzieć. Fraza – kunsztownie artykułowana arabeska, wartka jak górski potok, burzliwa czy śpiewna, zawsze pewna drogi, którą tanecznym krokiem zmierza do celu nigdy nie tracąc go z oczu. Kwartet – synergia, jak na pit-stopie w Formule 1, mistrzostwo tak samo brawurowe, jak nieomal aroganckie w swojej nonszalanckiej demonstracji przynależności do ezoterycznej gildii jazzmanów. Piosenki – algorytmy zmyślnej maszynerii, gdzie, jak w bmw 850, konstruktorzy i fabryka zrobili co trzeba, aby słuchaczowi pozostawić niezmąconą radość z jazdy, scenariusze wesołego miasteczka, gdzie każda atrakcja to rewelacja, choć wiele z nich brzmi zaskakująco swojsko.
A wszystko, co
u Namysłowskiego swojskie, jest na wskroś jazzowe. Istotą jazzu są
„przesunięcia fazowe”, takie jak swing i blue notes drobne z pozoru
odstępstwa od zastanych reguł, które jednak zmieniają wszystko. Ludowa
inklinacja Zbyszka, jego znak firmowy, polega na takich właśnie odstępstwach.
Skale Piątawki, Siódmawki i Kujawiaka pochodzą
z ludowych melodii, na których w szkole uczył się solfeżu, i tak
samo różnią się od gamy dur-moll, jak skala bluesowa. Ich asymetryczne rytmy to
mistrzowskie rozwiązanie kwadratury trójkąta, odstępstwo od powszechnego
w polskiej muzyce ludowej metrum trójdzielnego, które nadaje jego
naturalnej, wirującej motoryce aspekt linearny, podstawę swingowania.
Symetryczne i cykliczne, taneczne i przyśpiewkowe formy jego
kompozycji można równie dobrze odnieść do call and response, ring shouts
i work songs z prehistorii jazzu, bowiem tak samo przywołują
pierwotny, kulturowy i obrzędowy sens spontanicznego, wspólnego
muzykowania.
fot. Filip Błażejowski
Oto cały ten jazz, muzyka Zbyszka Namysłowskiego, ta sama do dziś, ponad pół wieku po tym, jak ze swym Kwartetem sięgnął po polskie obywatelstwo dla jazzu i jako pierwszy polski jazzman, dwa lata przed „Astigmatic” Komedy, trzy przed „Seant” Trzaskowskiego, cztery przed „10+8” Kurylewicza i siedem przed „Music For K” Stańki, przemówił własnym głosem, własnym językiem, we własnym stylu.
To bynajmniej nie pierwszy raz, kiedy był pierwszy. Na I Festiwalu w Sopocie w 1956 roku, był jeszcze widzem na gapę, ale rok później, już prawie osiemnastolatek, grał tam na wiolonczeli z Modern Jazz Combo. Inaugurował koncerty jazzowe w Filharmonii Narodowej i działalność Hot Clubu Hybrydy. Był w pierwszej polskiej jazzowej ekipie, która wyjechała grać w Europie Zachodniej, i w pierwszym zespole, który grał w USA. Jego zespół jako pierwszy nagrał płytę za granicą.
Mistrz Polski w Jazzie i Mistrz Jazzu w Polsce od ponad sześciu dekad na pierwszej linii frontu. A i dziś nie waha się długo, gdy trzeba sięgnąć po saksofon. I chyba właśnie za to kochamy Cię, Zbyszku, najbardziej. Żyj nam długo i szczęśliwie!
Tomasz Tłuczkiewicz