Henryk Kotowski
Przez trzy wieczory górna sala klubu Tygmont przekształcona została w salę przesłuchań. Komisja inkwizycyjna siedziała na scenie i patrzyła z góry na przesłuchiwanych. Ale nie patrzyła srogo, a na dodatek wpuszczano co najmniej setkę osób gawiedzi.
To były dyplomowe występy uczniów Wydziału Jazzu Państwowej Szkoły Muzycznej im F. Chopina w Warszawie. Egzaminy zdawało kilkanaście osób z różnych klas. Poziom oczywiście zróżnicowany, choćby z tego powodu, że zmieniali się także akompaniujący muzycy. Byłem świadkiem tylko kilku przesłuchań, całkiem przypadkowo.
W dniach 18, 19 i 20 maja 2009 około 19 zbierały się grupki młodych ludzi jak przed jakąś modną dyskoteką. Nie była to jednak typowa publiczność dyskotekowa – niemodnie ubrani i nierzadko z futerałami instrumentów na plecach.
Optymizmem napawa niemalejące zainteresowanie graniem jazzu w Polsce. Odkąd pamięć sięga, nie brakowało w Polsce zdolnych i utalentowanych ludzi. Problem jest z publicznością. Nie dość tego, że coraz mniej ludzi wybiera miejsca gdzie gra się jazz na żywo, to jeszcze są tacy, którzy przychodzą np. do Tygmontu, aby sobie głośno porozmawiać w czasie koncertu.