Artykuł opublikowany w Jazz Forum 7-8/2022
Marek Napiórkowski
Amerykański mistrz gitary zagrał dwa koncerty w Palladium. Relacja Marka Napiórkowskiego:
Po mrokach pandemii powrócił do typowej dla siebie wzmożonej aktywności koncertowej, którą uprawia od − bez mała − 50 lat. Niewielu jest muzyków jazzowych tak pracowitych, jak obchodzący w tym roku 68 urodziny gigant gitary.
W listopadzie 2019 r., tuż przed końcem świata, jaki znaliśmy przeprowadziłem z Patem rozmowę, która ukazała się na łamach JAZZ FORUM. Wielką przyjemnością było rozmawianie z Mistrzem o muzyce i obserwowanie entuzjazmu, jaki odczuwał przed mającą ruszyć niebawem trasą Side Eye. Ucieszyłem się szalenie, że wciąż pamięta mój udział jako „second guitar department” w sesji i koncertach Anny Marii Jopek.
Kiedy upłynął założony czas rozmowy i okazało się, że nie zdążyłem zadać
wszystkich planowanych pytań, Pat zaproponował, bym pozostałe pytania wysłał mu
mailem. Odpowiedział kilka dni później. Wyczerpująco, konkretnie i z atencją.
Bo Pat wszystko, co robi, traktuje serio i niczego nie odpuszcza. Pamiętam, jak
po pierwszym naszym koncercie w Sali Kongresowej, zamiast się relaksować,
zebrał całą muzyczną ekipę na szczegółowe omówienie tego, co należałoby
poprawić na kolejnym występie, zwłaszcza w aspekcie formy. Takie nastawienie do
pracy pozwala mu zawsze prezentować sztukę najwyższej jakości.
Taką też muzyczną ucztą uraczył nas 4 czerwca na dwóch koncertach w warszawskim Palladium. Na ich program złożyły się prawie wyłącznie największe hity, których słuchanie uświadomiło mi, że muzyka Pata to ścieżka dźwiękowa mojego życia. Ta muzyka towarzyszy mi od lat pacholęcych i od niej zaczęła się moja przygoda z jazzem.
W ramach różnych projektów pod szyldem Side-Eye, Metheny zaprasza do współpracy młodych muzyków. W Warszawie obok lidera zagrali: nieznany mi dotychczas Chris Fishman, który obsługiwał rozmaite instrumenty klawiszowe i perkusista Joe Dyson, który czasami też grywa z Methenym w trio z Darkiem Olesem – naszym człowiekiem za wielką wodą.
Po zapowiedzi Marcina Kydryńskiego (zorganizowany przez agencję Sky Live Group koncert był częścią cyklu „Siesta w Drodze”) na scenę wkroczył Pat, by zagrać kilkuminutową impresję na instrumencie o nazwie Pikasso, stworzonym wspólnie z kanadyjską lutniczką Lindą Manzer. Można powiedzieć, że to gitara, bo bazą brzmieniową instrumentu jest gitara barytonowa, do której są dodane trzy kolejne mniejsze gryfy i ułożone niczym w harfie grupy strun. Razem jest ich 42.
Po chwili, już w całym składzie, zostały zagrane
utwory So May It Secretly Begin i tytułowy
z debiutanckiej płyty artysty „Bright Size Life”. Świetnie się słuchało
zagranego znacznie wolniej niż w oryginale, osadzonego w leniwym groovie w
stylu R&B utworu Better Days Ahead,
który w tej wersji znalazł
się na płycie „Side - Eye NYC. V1.IV”. Imponująco zabrzmiał oparty na formie
mollowego bluesa temat Timeline, w
którym zespół stał się klasycznym gitarowym triem z Hammondem. Swingowali
pięknie, a Pat w ostatnich chorusach improwizacji zagrał riffowe, akordowe solo
przywodzące na myśl Wesa Montgomery’ego w utworze No Blues z płyty „Smoking At The Half Note”. Była to ewidentnie
celowa stylizacja, jako odniesienie do historii gitarowego jazzu i hołd dla
idola, którym Wes od zawsze dla Pata był. Bardzo lubię koncept postrzegania rozwoju
jazzu jako kontinuum, w którym nic nie bierze się z próżni, a nowe pomysły są
jakby nadpisywane na duchowych zdobyczach wielkich poprzedników.
Pochodzący z płyty „Secret Story” utwór Always and Forever broni się zawsze, bo to piękna kompozycja. Słuchając pierwotnej, bardzo bogatej aranżacyjnie wersji, zawsze czekałem na wejście Tootsa Thielemansa i jego zjawiskową ekspozycję tematu. W warszawskiej, rozpisanej na trio, bardzo kameralnej odsłonie, partię tę wykonał Chris Fishman na fortepianie.
Ciekawym punktem programu był walczyk When We Were Free, w którego codzie Pat zagrał na syntezatorze kilkuminutowe solo na jednej funkcji, odwołując się do coltrane’owskich modalizmów. Dobrym, ekspresyjnym solem popisał się też Joe Dyson. Obaj towarzyszący liderowi muzycy grali doskonale rytm, a kilka świetnych solówek zagrał Chris Fishman, w ciekawy sposób łącząc akordy i frazy melodyczne z wplecionymi w improwizacje liniami basu.
Znakomicie zabrzmiał freejazzowy, ornette’owski duet z
Dysonem, w którym Pat sięgnął po przesterowaną, bezprogową, akustyczną gitarę
Lindy Manzer.
Osobną kategorią podczas występu były dwie suity, w których zabrzmiał nieco
okrojony orchestrion, czyli wyzwalane komputerowo i uderzane przez mikroroboty zestawy
instrumentów, takich jak m.in. marimba, wibrafon i wszelakie „przeszkadzajki”.
To oczywiście odniesienie do Orchestrion Project, czyli szalonego projektu, w
którym Pat występował sam z towarzyszeniem futurystycznej orkiestry, jaką mógłby
wymyślić Stanisław Lem. W tej konfiguracji zostały zagrane dwie wieloczęściowe
suity, przywodzące na myśl utwory symfoniczne: It Starts When We Disappear i nieznany mi utwór, oznaczony na
setliście Pata, jako 174.
Najbardziej poruszającymi momentami koncertu były kompozycje zagrane na gitarze klasycznej. Najpierw zabrzmiał Farmer Trust z bajecznym intro lidera, zaś jako pierwszy bis gitarzysta wykonał solo składankę swoich hitów, m.in. Minuano, Antonia, This Is Not America i nieprawdopobnie zreharmonizowany Last Train Home. Dowiódł tym wykonaniem swojej maestrii i − co najważniejsze − wzruszył piszącego te słowa. Na pierwszym koncercie, jako drugi bis zabrzmiał transowy temat Are You Gong with Me, ze znakomitym solem na syntezatorze gitarowym.
Warszawskie koncerty zespołu Pata Metheny’ego były częścią polskiej trasy gitarzysty obejmującej występy w Bydgoszczy (2 czerwca), Sopocie (3 czerwca), Wrocławiu (6 czerwca), Lublinie (7 czerwca) i Bielsku-Białej (8 czerwca).
Marek Napiórkowski