Aktualności




Six Seasons Grzecha Piotrowskiego



Z saksofonistą i kompozytorem o jego najnowszym albumie rozmawia Oskar Maya

„Six Seasons” to 14 płyta w katalogu artysty Grzecha Piotrowskiego. Album powstawał przez lata. „Lato” pojawiło się w 2001 roku na płycie Alchemik „Sfera Szeptów” pod tytułem „Kochanek”. Wiele lat później skomponowany został, w Toskanii, utwór „Lucciole in Vinci” (teraz „Przedwiośnie”) wykonany po raz pierwszy z World Orchestra podczas Solidarity of Arts w 2011. W roku 2014 Andrzej Furman zamówił utwór na uroczyste otwarcie Hotelu Fabryka Wełny w Pabianicach. To było pierwsze prywatne zlecenie kompozytorskie. W starych murach hotelu rozgrywała się przed laty akcja filmu „Ziemia obiecana”. Przeglądając historię fabryki Piotrowski postanowił ubrać kompozycję w wiosenne barwy i tak powstała „Wiosna”. Później natknął się na wiersz Jana Twardowskiego „Jest w Polsce sześć pór roku”, który przesądził o powstaniu „Jesieni”, „Przedzimia” i „Zimy” (2014/2015).

Muzycznie artysta zagląda do końca XIX wieku i malowniczego, wręcz pastelowego Erika Satie. Fascynację tą epoką można usłyszeć w kompozycjach Piotrowskiego. Natomiast elementy improwizacji podkreślają, że jesteśmy jednak w XXI wieku. 

Track Lista
Przedwiośnie
Wiosna
Lato
Jesień
Przedzimie
Zima

Skład
Grzech Piotrowski - sax
Marcin Wasilewski - piano
Mariusz Patyra - violin I
Mateusz Smoczyński - violin II
Aleksandra Nikiel-Jarosińska - viola
Krzysztof Lenczowski - cello
Jarosław Stokowski - double bass
Robert Luty - drums


Pod tym linkiem można zakupić płytę



Z GRZECHEM PIOTROWSKIM rozmawia Oskar Maya

–  To Twój czternasty album. Tym razem podzieliłeś go na pory roku. Dlaczego?

–  To wszystko zaczęło się gdzieś po milenium. Nagraliśmy z zespołem Alchemik utwór Kochanek (płyta „Sfera szeptów” 2001). Był inny, odrealniony, bazujący na mojej fascynacji muzyką końca XIX wieku. Tam właśnie narodziła się ścieżka, którą postanowiłem zbadać. Połączenie impresjonizmu, modernizmu z jazzem.

– Mówisz, że tworzysz muzykę filmową. Większość jednak odbiera Cię przede wszystkim jako muzyka jazzowego. To rodzaj przekory?

Określenie „muzyka filmowa improwizowana” jest najczęstszym jakie towarzyszy mojej twórczości. Osobiście bardzo lubię to określenie, bo właśnie filmy przenoszą nas w inne światy, realia, odcinamy się od rzeczywistości, a improwizacja daje bezgraniczną wolność. Tak więc dzięki takiemu połączeniu uzyskujemy niezwykle ciekawą muzyczną podróż.

 – W „Six Seasons” odwołujesz się do genialnego i dekadenckiego, lecz mającego skłonność do popadania w patos Erika Satie. Jak Tobie udaje się znaleźć balans ?

– „Mój” Satie jest bardziej słowiański. W tym „dźwięko-obrazie” usłyszysz Polskę, od morza do Tatr. Skład zespołu jest kameralny, kwartet jazzowy i kwartet smyczkowy. Dzięki temu zachowuję równowagę między XIX-wiecznymi stylizacjami i inspiracjami, a jazzem i otwartą improwizacją.

– Twoje opus magnum to World Orchestra. Gdzie będzie kolejna edycja festiwalu ?

– W 2017 roku zaprosimy Was na trzy główne festiwale World Orchestra: w marcu na Cabo Verde, w maju do Toskanii, a w lipcu (14-16) na trzecią edycję Wschodu Piękna na Warmii i Mazurach. 

– Podczas Twojego niedawnego koncertu w NOSPR, gdzie wykonałeś symfonię „Lech, Czech i Rus” na scenie stanęło ponad stu muzyków. Jak się pracuje z tyloma osobowościami równocześnie?

– Dokładnie 145 muzyków. Taki koncert to praca wielomiesięczna całej grupy ludzi. Łamigłówka logistyczna, muzyczna. Niezwykłe emocje i setki godzin przygotowań. Z reguły przed tak dużym koncertem spędzam dziesiątki nocy wyobrażając sobie, jak ten koncert będzie przebiegał. Planuję każdy detal, słucham moich solistów, piszę partie specjalnie pod nich. Fascynująca praca. Uwielbiam ten czas. Symfonię „Lech Czech i Rus” pisałem bez przerwy prawie 5 miesięcy. Ale tematy główne powstały jeszcze, kiedy byłem w liceum, w latach 1992 - 1993.

–  W Twoich projektach niemal zawsze jest Robert Luty oraz Marcin Wasilewski. To od nich zaczynasz tworzenie kolejnego zespołu w ramach World Orchestry ?

– Z Robertem Lutym gramy razem od ponad dwudziestu lat. Zaczynaliśmy z zespołem Alchemik. Konkursy, nagrody, pierwsze międzynarodowe trasy. Znamy się świetnie. Pasuje mi jego brzmienie. Z Marcinem współpracujemy od siedmiu lat i faktycznie chyba najlepiej ze wszystkich znanych mi pianistów pasuje do idei, brzmienia i charakterystyki World Orchestry.

– Wracając do Twojego najnowszego albumu. „Wiosna” to jedyna w Twoim dorobku kompozycja, która powstała na prywatne zamówienie. To kolejne nawiązanie do XIX wieku?

– „Wiosnę” zamówił u mnie Andrzej Furman na otwarcie hotelu Fabryka Wełny w Pabianicach. Miejsce niezwykle inspirujące, bo to właśnie tam przed laty rozgrywała się akcja filmu „Ziemia obiecana”.  Tak więc, faktycznie mogłem znów zanurzyć się w inspiracjach na granicy impresjonizmu i modernizmu. Z kolei fascynacja Andrzeja sztuką, zaowocuje niebawem powstaniem fantastycznej sali koncertowej nieopodal hotelu, co jest dla jazzowego świata bardzo dobrą informacją.

– Masz od lat własne wydawnictwo. Można w Polsce tworzyć obok, lub wbrew dużych wytwórni muzycznych?

– Moje wydawnictwo jest niewielkie. Mamy czas jedynie na nasze produkcje. Ubolewam nad tym, że z powodu braku czasu nie możemy zająć się promocją innych artystów. Mam nadzieję, że w przyszłości znajdzie się ktoś, kto poprowadzi Alchemik Records.

– Próbowałeś policzyć, z ilu krajów zaprosiłeś muzyków do World Orchestry?

Myślę, że nasi goście zamieszkują około 30 krajów rozlokowanych na wszystkich kontynentach. Jesteśmy w ciągłym rozwoju. W przyszłym roku odwiedzę kolejne 10 krajów. Zobaczymy jaki będzie tego efekt.

– Czy taki kosmopolityzm jest nadal pociągający muzycznie?

– To jest fantastyczne, że w związku z postępem technologicznym i swobodnym przepływem muzyki, mogłem rozwinąć World Orchestrę do tego etapu, na jakim jesteśmy teraz. Niestety z uwagi na zmiany polityczne na świecie jest coraz trudniej i przyznam czasem niebezpiecznie. Z oczywistych względów część świata jest teraz niemożliwa do eksplorowania i do momentu ustabilizowania sytuacji będzie to niemożliwe. Może nawet nie dożyję momentu, w którym to się zmieni. Natomiast myślę, że sama idea łączenia kultur, jest i chyba zawsze będzie aktualna i pociągająca.

– W przyszłym roku znowu wracasz do Afryki, najpierw na Capo Verde. Można tam bez komplikacji zorganizować koncert ?

– Cabo Verde (była kolonia portugalska) jest niezwykle wciągającym miejscem. Piękne wietrzne, gorące plaże, słońce przez 340 dni w roku, mnóstwo turystów z całego świata, wiele europejskich inspiracji (jak na Afrykę) i niesamowita kultura powstała na styku Portugalii i Afryki Zachodniej. Organizowanie festiwalu w tym miejscu, wymaga ode mnie całkowitego przestawienia się z trybu europejskiego na czas afrykański. Tam nikt się nie spieszy i jedyna opcja, żeby nie zwariować, to poddać się nurtowi, zacząć na chwilę żyć tak jak oni, bez stresu. To właśnie określenie „no stress” jest hasłem przewodnim wyspy Sal, na której osiedliśmy się z festiwalem. Podczas pierwszej edycji było pięć koncertów. Trzy klubowe, jeden na plaży nad oceanem i ten najważniejszy we wnętrzu wulkanu. Mamy nadzieję, że w 2017 roku pojedziecie z nami na Warmię i Mazury (Wschód Piękna Festiwal), do Toskanii (1-7 maja) a może nawet polecicie z nami na Cabo Verde (kwiecień 2017).

Rozmawiał: Oskar Maya





  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm