Aktualności
Bobo Stenson Trio
fot. Henryk Kotowski



WEEKEND JAZZOWY W WARSZAWIE

JF



W sobotę 22 sierpnia na Rynku Starego Miasta w ramach Festiwalu Jazz na Starówce wystąpiło szwedzkie trio Bobo Stensona.

Bobo Stenson ma 65 lat i bardzo długi staż muzyczny. Uznany jest za jednego z lepszych europejskich pianistów jazzowych. Na basie grał młodszy, bo 52-letni, Anders Jormin. Przy perkusji zasiadł 30-latek Jon Fält. Podkreślam wiek muzyków, aby zwrócić uwagę na międzypokoleniową współpracę. W programie półtoragodzinnego koncertu, włącznie z dwoma numerami na bis, dominowały spokojne,
romantyczne utwory, niektóre oparte na skandynawskich tematach ludowych. Tylko kilka utworów było stricte jazzowych, o większym tempie i zdecydowanym rytmie.

Po koncercie zapytałem Bobo Stensona, dlaczego tak często gości w Polsce. Nie dostałem jasnej odpowiedzi, ale może był on zaskoczony pytaniem w trakcie rozdawania autografów. Przypuszczam, że romantyczny fortepian będzie jeszcze długo popularny w kraju Chopina i stąd zapotrzebowanie na tę muzykę.

Plusem sobotniego wieczoru był deszcz, który nie spadł pomimo zapowiedzi i ciemnych chmur. Minusem, w moich uszach, był konferansjer, który źle wymawia nazwisko artysty. „Bobo” wymawia się jak „bubu”, a jest to pewnego rodzaju zdrobnienie od prawdziwego imienia Bo.

Dość przypadkowo znalazłem małą wzmiankę o występie zespołu The U.F.O. w niedzielę 23 sierpnia. Moje doświadczenie, że mało reklamowane imprezy są często bardzo dobre, skłoniło mnie do udania się do klubu Tygmont. I nie zawiodłem się na własnej intuicji. Pod niewiele mówiącą nazwą zespołu kryje się najnowsza konstelacja Grzegorza Piotrowskiego.

Wygląda na to, że to niespokojny duch polskiego jazzu. Kipi od pomysłów i energii. Tym razem zagrano muzykę w stylu Weather Report, ale dużo, dużo lepszą. Zaskoczył użyciem elektronicznego saksofonu i postawieniem na fortepianie przed Sławkiem Jaskułke małego syntezatora o odstającym brzmieniu. Na elektrycznym basie grał Michał Barański, ale miał przed sobą całą gamę elektronicznych urządzeń dodających efekty. Z konwencjonalnym jazzem nie ma taka muzyka wiele wspólnego. I bardzo dobrze.

Aby nie było wątpliwości, to ten dwugodzinny program zatytułowano „Jazz Is Dead”. Atrybuty dobrej muzyki pozostały – improwizacja, kreatywność, złożony rytm. Grzegorz Grzyb na perkusji miał w tym ważną rolę.

Wpadł mi w ręce egzemplarz tygodnika „Polityka”, a w nim zwróciłem uwagę na recenzje muzyczne pod tytułem w rodzaju „Z jazzowej półki”. Znalazły się tam i hip-hop, sampling, rock i zwykły pop. Czyli może rzeczywiście konwencjonalny jazz jest martwy. Przynajmniej w niektórych miejscach.

Wcześniej, w piątek 21 sierpnia na Skwerze Hoovera (Krakowskie Przedmieście) wystąpiła Mika Urbaniak. Mało jest obecnie takich miejsc na świecie, gdzie w ciągu weekendu można pójść na trzy dobre i bezpłatne koncerty. Warszawa jest takim miejscem, ale mam obawy, że rachunek ekonomiczny może to zmienić. Dlatego warto korzystać z tego co jest dziś dostępne na wyciągniecie ręki.

Henryk Kotowski


 




  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm