W lubelskim Teatrze Starym 24 września br. odbyła się premiera spektaklu „Boogie Street”, wg „Księgi tęsknoty” Leonarda Cohena. Teksty przetłumaczył i ułożył Daniel Wyszogrodzki, aranżacji piosenek podjął się Krzysztof Herdzin, a całość wyreżyserowała Iwona Jera, która jest także autorką scenografii i kostiumów. |
W roli głównych wykonawców zostali obsadzeni Wojciech Leonowicz (monologi) i Renata Przemyk (śpiew). Artystom towarzyszył zespół muzyczny, którym kierował zza fortepianu Piotr Selim. Projekt graficzny plakatu do spektaklu wykonał Rosław Szaybo, autor okładki płyty Cohena „Live Songs” z 1973 roku.
„Boogie Street” to spektakl słowno-muzyczny z elementami choreograficznymi: fragmenty „Księgi tęsknoty”, które wykonywał Leonowicz, oddzielane były piosenkami, śpiewanymi przez Renatę Przemyk, wspomaganą przez dwuosobowy chórek żeński (Magdalena Celińska, Sylwia Lasok) oraz zespół muzyczny (Piotr Bogutyn, Paweł Nowak, Bartłomiej Raban i wspomniany Selim). Na scenie zobaczyliśmy i usłyszeliśmy kilkadziesiąt całostek, zbudowanych z monologów aktora i piosenek, co w sumie złożyło się na ponadgodzinną prezentację Cohena lirycznego i prozatorskiego. Aktor i muzycy wystąpili w skromnych dekoracjach imitujących ni to bar, ni to klub. Nad sceną zawisł sporych rozmiarów neon „Boogie Street” i żyrandol z kieliszków. Dobór rekwizytów i przygotowane stroje sugerowały osadzenie „akcji” w pierwszej połowie lat 70. XX w. Niestety, zupełnie nie przekonały mnie projekcje wideo Pawła Witka, które co i raz mijały się z tym, co akurat działo się na scenie.
Miałem też pewien problem ze zrozumieniem zasadniczej idei, wedle której wybrano teksty i połączono je z piosenkami. Oprócz oczywistego klucza autobiograficznego, bo monologi opowiadały o różnych etapach życia Cohena oraz jego tożsamości, właściwie porządek ich następstwa był trudny do odgadnięcia. Być może problem tkwił w tym, że autorzy ambitnie zrezygnowali z retrospektywnego wyboru piosenek kanadyjskiego barda – wtedy pojawiłyby się przeboje – i zdecydowali się na pieśni tylko z dwóch późnych płyt („Ten New Songs” i „Dear Heather”). Tymczasem wybrane fragmenty prozy sięgały także do bardzo wczesnych przeżyć autora Hallelujah.
Pomijając już niejasną zasadę układu tekstów, spektakl wydał mi się po prostu przeciążony warstwą słowną, a sprawy nie poprawiało aktorstwo Leonowicza. Natomiast z przyjemnością słuchało się ze smakiem zaaranżowanych i stylowo wykonanych kolejnych piosenek. Wysoki poziom muzyczny zarówno wokalistów, jak i instrumentalistów sprawił, że nad wszystkimi zgrzytami dominował zniewalający urok kompozycji Leonarda Cohena.
Maciej Nowak
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>