Warszawski lokal 12on14 to jeden ze spektakularnych zwycięzców ostatniej ankiety Jazz Top – ogromną przewagą głosów wygrał w kategorii „klub roku”. Wręczenie symbolicznego trofeum, czyli redakcyjnego dyplomu, który zawisł już przy klubowej scenie, odbyło się tuż przed koncertem kwartetu kubańskiego tenorzysty Carlosa Averhoffa Juniora z gościnnym udziałem Grega Osby’ego. Gdy wybrzmiała laudacja redaktora naczelnego JAZZ FORUM Pawła Brodowskiego oraz podziękowania szefa 12on14 Tomasza Pierchały, mógł rozpocząć się koncert.
fot. Piotr Szajewski
Choć w klubie grają przede wszystkim rozmaite polskie składy, często występują tam także zespoły z zagranicy – niedawno choćby kwartet Eivinda Aarseta, trio Roberta Mitchella, czy właśnie grupa Averhoffa, związanego z wytwórnią Osby’ego Inner Circle Music. Koncert zespołu Kubańczyka miał ciekawy przebieg. Pierwsze utwory prezentowały poprawne, mało inspirujące podejście do swingującego jazzu – składały się na nie zgrabne, fachowo zakomponowane tematy, solówki o takiej czy innej dramaturgii i męcząca przystępność muzyki.
Ale raz po raz wydarzało się coś, co sygnalizowało, że jest szansa, iż nie będzie to koncert, jakich wiele – niektóre z partii solowych Averhoffa zawierały sugestywne emocje, były długie i elokwentne; zachwycał ostry i dynamiczny sposób gry naszego kontrabasisty Maxa Muchy; wreszcie, gdy do muzyków na scenie dołączył Osby, tematy wybrzmiewały pełniej, piękniej.
fot. Piotr Szajewski
W części drugiej nastąpiło swoiste otwarcie emocjonalne, muzykami zawładnęła swoboda, uruchomili wyobraźnię. Choćby pianista Daniel Garcia Diego, na którego solówki na początku wieczoru widownia ledwie reagowała, objawił się niczym wcielenie Joeya Calderazzo. Również perkusista Jesus Vega, który najpierw grał z dużą ostrożnością, zaczął chętniej dialogować z Muchą i wprowadził więcej środków wyrazu, czemu sprzyjały taneczne rytmy dobrych kompozycji z tej odsłony koncertu. Osby, początkowo prezentujący introwertyczne, zagubione nieco partie, ożywił się. I wreszcie Averhoff, serce zespołu, wulkan emocji, ujmujący prawdziwością na scenie, dający z siebie jeszcze więcej niż w pierwszej części. Efektem tej przemiany był energetyczny jazzowy koncert, z elementami latynoskich rytmów, chwilami ściskający za serce, by za moment sprawić, że nogi same przypominają sobie kroki salsy.
Maciej Krawiec
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>