Wywiady

fot. Jarek Rerych

JAZZ FORUM 10-11/2016

Jack DeJohnette: In Movement

Paweł Urbaniec


Jack DeJohnette wystąpił niedawno w Gliwicach w ramach projektu „Filharmonia – muzyka w Jazzovii”. Na scenie towarzyszyli mu Ravi Coltrane i Matt Garrison. Rozmawialiśmy o początkach kariery tego wybitnego muzyka, pierwszych lekcjach, wspomnieniach z San Francisco, romansowaniu z rock’n’rollem, poznaniu Keitha Jarreta, współpracy z Paulem Simonem i o najnowszym wydawnictwie „In Movement”, nagranym w trio, z którym obecnie występuje.Triumwirat DeJohnette/Coltrane/Garrison wystąpi 26 października w Jazz Clubie 12on14 w Warszawie, 4 listopada na festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku.


JAZZ FORUM: W jednym z wywiadów wspomniałeś, że to muzyka wybiera człowieka, nie na odwrót. W jakich okolicznościach muzyka wybrała Ciebie?

JACK DeJOHNETTE: Od najmłodszych lat kochałem muzykę. Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, zacząłem pobierać lekcje gry na fortepianie i słuchałem wielu jej gatunków. W wieku nastoletnim nie przestałem się nią interesować. Mój wujek Roy Wood był didżejem. Dzięki niemu miałem dostęp do wielu płyt, które kolekcjonował od lat. Byłem zafascynowany muzyką i w pewnym momencie życia stwierdziłem, że chcę poświęcić się jej całkowicie.

Kiedy miałem pięć-sześć lat, mama
zapisała mnie na lekcje fortepianu do An­toinette Rich. Po zajęciach w szkole chodziłem na lekcje fortepianu, a kiedy moi ro­dzi­ce zorientowali się, że mam do tego talent, kupili pianino do domu. Mogłem ćwiczyć do woli.

JF: Wiem, że nienajlepiej wspominasz swojego pierwszego nauczyciela.

JD: O tak! Nienawidziłem go. Trzymał taką dyscyplinę, że kiedy tylko zagrałem niewłaściwe dźwięki, to bił mnie po dłoniach! Nie da się uczyć muzyki w takich warunkach. Wywierał na mnie presję do tego stopnia, że nie chciałem, żeby więcej do nas przychodził. Potem moja babcia poprosiła swoją przyjaciółkę, żeby zaglądała do nas i dała mi kilka lekcji na próbę. Spodobało mi się tak bardzo, że zostałem jej kolejnym uczniem. Bardzo wiele się od niej nauczyłem.

JF: Do nauki gry na perkusji nie potrzebowałeś już nauczyciela…

JD: Na początku rzeczywiście nie potrzebowałem. Uczyłem się sam – z książek, różnych poradników. Słuchałem płyt i próbowałem naśladować wielkich mistrzów. Chyba miałem do tego smykałkę, bo poszło bardzo sprawnie. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale już po tygodniu potrafiłem coś tam zagrać. Ćwiczyłem na wszystkim, na czym tylko się dało: wiaderka, pudełka i inne przedmioty, które były w pobliżu. Potem miałem szczęście, bo mogłem pograć na prawdziwym zestawie, bo w naszej piwnicy był zestaw do perkusji. Zostawił go chyba któryś z sąsiadów, który grywał na niej od czasu do czasu. Mogłem z niego korzystać, kiedy chciałem.

JF: Twoim pierwszym instrumentem było pianino. Cały świat zna Cię jako perkusistę. Powróciłeś do grania solowych tras koncertowych jako pianista, niedawno występowałeś w Katowickim NOSPR. Czy czujesz większy stres, kiedy zasiadasz do fortepianu?

JD: Absolutnie nie! Czuję się bardzo komfortowo podczas występów na scenie. Nigdy nie miałem takich problemów, niezależnie od tego na jakim instrumencie gram. Muzyka jest moją największą pasją. Cieszę się z możliwości występowania, dlatego nigdy nie zdarza mi się być zdenerwowanym. To ten sam rodzaj duchowego stanu świadomości. Jestem podczas niego bardzo skupiony i ludzie słuchający mojej muzyki są w stanie to poczuć.

JF: Dziś, podczas koncertu, pojawiły się problemy z oświetleniem, ale Ty nie dawałeś po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób Ci to przeszkadza.

JD: To także nie mogło mnie wytrącić z równowagi. Cały czas pozostałem całkowicie skupiony. W końcu tym zajmuję się całe moje życie. Ludzie wydają pieniądze, żeby zobaczyć moją grę i oczekują ode mnie, żebym wykonywał ją należycie.

JF: Po tylu latach występów na żywo, tysiącach zagranych koncertów, masz jakieś nawyki przed wejściem na scenę?

JD: Nie, po prostu wychodzę i gram. Nie mogę przygotować się na coś konkretnego, bo gra opiera się na improwizacji, której nie można wcześniej przygotować.

JF: Zawsze zastanawiało mnie, gdzie leży granica pomiędzy improwizacją a pomyłkami… Muzycy popełniający błędy, czy mający zły dzień, zawsze mogą wytłumaczyć się, że to wszystko była jedynie improwizacja.

JD: Widownia nie zdaje sobie sprawy o pomyłkach muzyka. Tylko on wie, kiedy popełnia błędy. Tylko artysta pozostający w zgodzie z własnym sumieniem potrafi przyznać przed samym sobą, że zagrał coś, czego nie powinien. Najczęściej improwizacja potrafi połączyć ze sobą rzeczy, które chce się zagrać i te, które zostały wykonane nieplanowanie i stworzyć z nich części utworu, jakiegoś pomysłu.

JF: Sądziłem, że najważniejszą rolę odgrywa tutaj pewność siebie nawet wtedy, kiedy popełnia się błędy.

JD: Nie powiedziałbym, że można tutaj mówić o pomyłkach, ale raczej o rezultacie swojego planu. Cała koncepcja koncentruje się na utrzymaniu interakcji pomiędzy artystami a widownią.

JF: Ravi Coltrane i Matt Garrison noszą nazwiska sławnych ojców, których znałeś i z którymi występowałeś. Czy potrafisz podać jakieś podobieństwa w podejściu do muzyki pomiędzy synami i ich ojcami?

JD: Łatwo dostrzec, że przypominają oni swoich ojców, którzy zostawili im ogromne dziedzictwo, na którym jednak wyłącznie się nie opierają, ale dodają wiele od siebie i robią wszystko, żeby ją kontynuować. Mam tutaj na myśli kwestie duchowe, ponieważ obaj dysponują własnymi sposobami wyrazu. Można to bardzo łatwo zrozumieć, konfrontując ich grę z muzyką ojców. Stworzyli własny styl, przekazują w muzyce własne pomysły i to najbardziej w nich lubię. W takiej kwestii niemożliwe jest uniknięcie porównań. Musieli zatem walczyć z niesamowicie trudnym zadaniem konkurowania z muzyką rodziców grających na tym samym instrumencie. Uważam, że poradzili sobie z tym znakomicie i z tego powodu należy im się ogromny szacunek.

JF: Nagrałeś z nimi album „In Movement”. Czy mógłbyś przybliżyć proces tworzenia tej płyty?

JD: Zaczęliśmy od improwizacji i spodobały nam się niektóre aranżacje powstałe podczas gry. W studiu próbowaliśmy wielu różnych rozwiązań i najlepsze z nich znalazły się na płycie. Na albumie jest wiele ciekawych utworów, jak choćby Rashied – duet perkusji i saksofonu będący hołdem dla Rashieda Ali.

Album został przyjęty bardzo dobrze i jestem z tego dumny. Inspiracje czerpałem od ludzi grających na różnych instrumentach, stanowiących wielką muzyczną rodzinę. Ich spuścizna miała duży wpływ na następne generacje muzyków i mój osobisty rozwój. Staram się kontynuować ich dzieło i być wzorem dla następnych pokoleń.

JF: Cały czas masz te same wzorce co przed laty?

JD: Wydaje mi się, że tak. Wciąż słucham Coltrane’a i Milesa. Nieustannie czerpię od nich inspiracje.

JF: Który z albumów Milesa jest Twoim ulubionym?

JD: Lubię wiele jego płyt. Tak samo jest z różnymi etapami jego kariery – lubię zdecydowaną większość z nich. Nie mam ulubionych momentów.

JF: Uważasz, że w jazzie jest jeszcze miejsce dla takich przełomowych albumów jak „Bitches Brew” czy „Kind Of Blue”?

JD: Ciężko powiedzieć. Jestem przede wszystkim szczęśliwy, że znalazło się miejsce dla albumu „In Movement”. (śmiech)

JF: Jak wspominasz swoje pierwsze spotkanie z Keithem Jarrettem?

JD: Poznałem go na próbie u Charlesa Lloyda, kiedy budował swój zespół. Natychmiast znaleźliśmy wspólny język i pozostajemy w bardzo dobrych relacjach już przeszło czterdzieści lat.

JF: Grając u boku Charlesa Lloyda odkryłeś wpływ rock and rolla na jazz. Podobają Ci się takie połączenia?

JD: Oczywiście. Jak już wcześniej mówiłem, od dzieciństwa słuchałem różnych gatunków muzyki i mocno interesował mnie wpływ, jaki mają na siebie poszczególne gatunki. Kiedy byłem młody, kiedy częściej grywałem na fortepianie, pamiętam jak pojawił się Fats Domino ze swoim największym hitem Blueberry Hill. Tak właśnie chciałem grać!

Potem mogłem być na tych samych plakatach, co muzycy rockowi. To wszystko dzięki wizjonerom, takim jak Bill Graham, który rozpowszechnił „The Fillmore” i umieszczał podczas koncertów różne gatunki muzyki.

JF: Czy wspólne granie z Milesem Davisem pomogło Ci być lepszym liderem swojego przyszłego zespołu?

JD: Nauczyłem się, że zatrudniając muzyków do zespołu, należy być dla nich wzorcem, ale jednocześnie trzeba czerpać od nich inspiracje, słuchać pomysłów i starać się jak najlepiej wykorzystać ich wiedzę. Zespół to rodzina, musisz rozmawiać, słuchać, wyciągać wnioski, reagować, kiedy trzeba i milczeć, kiedy nie masz nic ciekawego do powiedzenia.

JF: Czasem znajdujesz czas by wspierać innych artystów. Współpracowałeś z Paulem Simonem na jego ostatniej płycie.

JD: Chociaż pracowałem przy powstawaniu tylko jednego utworu, to miałem możliwość spędzić wiele wspaniałych chwil w jego studiu. Bardzo chciałem zobaczyć sposób, w którym pracuje. Jego proces powstawania muzyki był dla mnie inspirujący. Jest wspaniałym muzykiem i człowiekiem. Uwielbiam jego twórczość, jest wizjonerska, zupełnie jak muzyka Milesa. Stoi na wysokim artystycznym poziomie.

JF: Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość?

JD: Po prostu granie muzyki, a po zakończeniu koncertów, w przyszłym roku mam zaplanowane kilka specjalnych projektów, o których na razie nie chcę mówić.

JF: Wiem, że nie mieszkasz już w Nowym Jorku. Kiedyś można było tam wyczuć jazz w powietrzu. Chyba wiele się w tej materii zmieniło. Gdzie podział się ten jazzowy duch?

JD: Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Cały czas funkcjonuje tam wiele klubów jazzowych i miejsc, w których ludzie nieprzerwanie fascynują się jazzem. Oczywiście tych miejsc nie jest tak wiele, jak przed laty, ale jednak Nowy Jork cały czas jest miejscem skupiającym mnóstwo świetnych artystów. Muzyka jest teraz wszędzie. Nowy Jork zawsze był stolicą światowego jazzu, który był tam od zawsze. Niekoniecznie trzeba być w tym miejscu, żeby grać i robić to, co się kocha.

Rozmawiał: Paweł Urbaniec


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu