Jedyny koncert w Polsce
W poniedziałek 14 listopada ub.r. w warszawskim klubie Progresja miał miejsce wyjątkowy koncert, na którym wystąpił 22-letni multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor, aranżer, producent muzyczny Jacob Collier. Collier urodził się w 1994 roku w Londynie, a świat zetknął się z jego ponadprzeciętnym talentem w 2011, kiedy po raz pierwszy umieścił film na kanale YouTube. Zasłynął z doskonale wypracowanej umiejętności wielościeżkowego nagrywania utworów, które od samego początku wyróżniały go jako kogoś, kto posiada niezwykły zmysł harmoniczny i aranżacyjny. Współpracował między innymi z Quincy’m Jonesem, Herbie’m Hancockiem i Chickiem Coreą. |
Muzyczny czarodziej
Collier zaprezentował głównie materiał ze swojego debiutanckiego albumu „In My Room”, lecz pierwszym utworem, który usłyszeliśmy była kompozycja Stevie’ego Wondera Don’t You Worry ’Bout a Thing. Zapętlał ścieżki, zasiadał do kolejnych instrumentów (fortepian, kontrabas, gitara basowa, gitara elektroakustyczna, perkusja, piano cyfrowe, perkusjonalia i specjalnie skonstruowany dla niego syntezator wokalny). Nie było instrumentu, na którym nie zagrałby imponująco. W jednej chwili był znakomitym pianistą, po czym dzielił się niewiarygodną finezją współbrzmienia, wcielając się w rolę wokalisty posługującego się syntezatorem wokalnym, by za chwilę zachwycić strukturami rytmicznymi. Te ostatnie często miały wspaniale przesunięty akcent, co sprawiało, że utwory stawały się nieoczywiste, nieco „cofnięte” (w jak najlepszym tego słowa znaczeniu), bardzo nowocześnie brzmiące, oscylujące wokół zabiegów stosowanych w połączeniu jazzu i neo-soulu Glaspera.
Żywioł i subtelność, ekspresja i liryzm
Urzekającym jest połączenie czułej i subtelnej strony Colliera, którą zaprezentował między innymi w Hideaway czy In the Real Early Morning z nieprzewidywalnym wulkanem energetycznym w Saviour i mistrzowskiej interpretacji Fascinating Rhythm George’a Gershwina. Do wykonania wspomnianego Saviour artysta zaprosił do współudziału publiczność, którą podzielił na dwie grupy, z której każda miała do wykonania inną partię kompozycji. Jak wyszło? Rewelacyjnie. Muzyk nie musiał mocno starać się, by zaangażować audytorium do wspólnej zabawy – na tym koncercie nie dało się nie odczuć ogromnego przepływu energii i czystej radości, którą niosły ze sobą kolejne dźwięki.
Na bis zagrał dwa utwory, w tym obłędnie wykonany a cappella Blackbird.
Mariola Borowska
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>