14. edycja bielskiego festiwalu (15-20 listopada) okazała się jedną z najlepszych w historii. Dyrektor artystyczny Tomasz Stańko i jego córka Anna przygotowali program zróżnicowany, z koncertami, które na długo pozostaną w pamięci.
Patronem Jazzowej Jesieni od samego początku była niemiecka firma płytowa ECM, jednak organizatorzy często wykraczali poza charakterystyczną stylistykę tej oficyny zapraszając artystów z zupełnie innych parafii. Tym razem klucz ECM-owski został zachowany niemal w całości programu. Bogactwo katalogu tej firmy i zróżnicowanie stylistyczne artystów są tak wielkie, że na scenie Bielskiego Centrum Kultury nie było mowy o monotonii.
Vijay Iver & Wadada Leo Smith, fot. Jarek Rerych
Otwarcie festiwalu należało do dziarskiego 80-latka Dino Saluzziego. Argentyński wirtuoz bandoneonu jest dziś najbardziej znanym spadkobiercą tradycji tango nuevo Astora Piazzolli. Jego obecny zespół to niemal rodzinne przedsięwzięcie – na saksofonie towarzyszył mu brat Felix „Cuchara”, na gitarze syn Jose Maria, na kontrabasie i gitarze basowej bratanek Matias, spoza klanu Saluzzich wywodził się jedynie perkusjonalista U.T. Gandhi. Usłyszeliśmy głównie materiał z ostatniej płyty tego zespołu „El Valle De La Infancia”. W pierwszym utworze do Saluzziego dołączył sam Tomasz Stańko na trąbce. Nie było to ich pierwsze spotkanie, Dino Saluzzi zagrał już na płycie naszego trębacza „From The Green Hill” (1999).
Argentyńczyk rozwinął koncepcję Piazzolli i oddalił się jeszcze bardziej od klasycznego tanga. W jego muzyce ważne są nastrój, brzmienie, pełna nostalgii atmosfera. Z jazzem łączy ją żywioł improwizacyjny obecny w partiach lidera, czy w doskonale osadzonych w harmonii solach saksofonu. Nawet kontrabas miał miejsce dla indywidualnych popisów. Fundamentem utworów Saluzziego nie jest zresztą tylko tradycja tanga, ale również inne gatunki muzyczne wywodzące się z Ameryki Południowej, takie jak zamba, chamamé, czy chacarera.
Kolejny dzień przyniósł diametralnie różne wrażenia. Brytyjsko-norweski duet Food (Thomas Stronen - perkusja, live electronics, Moog, Fender Rhodes; Ian Ballamy - saksofon tenorowy, live electronics) przedstawił muzykę na pograniczu elektroakustycznego eksperymentu i skandynawskiej melancholii. Snujące się, szerokie frazy mocno spogłosowanego i zwielokrotnionego delayem saksofonu zderzały się z szeroką paletą elektronicznych brzmień. Czasem brzmiało to bardzo subtelnie, wręcz kontemplacyjnie, a czasem drażniło industrialnymi odgłosami. Ważnym elementem tego występu był nastrojowy film, autorstwa brytyjskiego artysty Dave’a McKeana.
Michael Formanek Ensemble Kolossus, fot. Krzysztof Grabowski
Po przerwie na scenie pojawił się Avishai Cohen
Quartet (lider - trąbka, Yonathan Avishai - fortepian, Yoni Zelnik -
kontrabas, Johnathan Blake - perkusja). Dwa lata wcześniej izraelski trębacz
miał zagrać na Jesieni Jazzowej w składzie zespołu amerykańskiego
saksofonisty Marka Turnera. Musiał jednak wyjechać w przeddzień koncertu
z powodu ciężkiej choroby swojego ojca. Tamte wydarzenia odcisnęły piętno
na tegorocznym koncercie. Repertuar składał się głównie z utworów z płyty
„Into The Silence” – która według słów samego artysty powstała jako próba
zmierzenia się z doświadczeniem choroby i śmierci ojca. Już otwierający
utwór o znamiennym tytule Life and Death wytyczył szlak, którym będzie
podążał zespół. Pełne bólu partie trąbki, w których spotykało się ciemne,
stłumione brzmienie Milesa z szorstką melodyką Dave’a Douglasa,
doskonale współgrały z klasycyzującym fortepianem i elastyczną sekcją
rytmiczną. W tej ostatniej wyróżniał się perkusista – pochodzący
z Filadelfii Blake był istnym motorem napędowym grupy. Bodaj najpiękniejszy
fragment tego poruszającego koncertu nastąpił, gdy w utworze Into the
Silence na scenie pozostali tylko trębacz i pianista demonstrując całą
paletę barw dostępnych swoim instrumentom. Na bis
zabrzmiał temat Art Deco Dona Cherry’ego – drapieżny, dynamiczny, świadczący
o wielkich możliwościach technicznych Cohena.
Dzień następny otworzył duński gitarzysta Jakob Bro, mając za sobą znakomitą, pełną wyobraźni sekcję rytmiczną (Thomas Morgan - kontrabas, Joey Baron - perkusja) stworzył na scenie prawdziwe misterium dźwięku. Paleta brzmień sięgała od eterycznego dialogu gitary z kontrabasem na tle delikatnie szemrzącej perkusji, przez zapętlone i nakładane na siebie polifonicznie partie gitary, po ostre, przesterowane riffy. Nie brakowało przestrzennych plam dźwięku na tle kapryśnych, pozornie przypadkowych linii perkusyjnych. Czasem kojarzyło się to z dawnym triem Billa Frisella, czasem z soundscapes Roberta Frippa, a nawet z ambientem Briana Eno.
Do tradycji bielskiego festiwalu należą specjalne
projekty Tomasza Stańki, często tworzone wyłącznie na potrzeby tej
extravaganzy. Tym razem dostaliśmy premierę nowego amerykańskiego kwartetu
(lider - tp, David Virelles - p, Reuben
Rogers - db, Marcus Gilmore - dr) w repertuarze z płyty, która ukaże
się w tym roku, oczywiście nakładem ECM.
Nasz trębacz od dawna prezentuje własny, łatwo rozpoznawalny styl,
w którym miesza się drapieżny krzyk z tęsknotą i nostalgią. Nowością
była gra całego zespołu. Wszystko tu pulsowało i drgało w iście
nowojorskim rytmie. Virelles na fortepianie z równą łatwością poruszał się
po klasycyzującej tradycji Billa Evansa czy Keitha Jarreta, jak i wybijał
potężne, tynerowskie akordy czy rozpędzał się w motorycznych,
hancockowskich ostinatach. Reuben Rogers świetnie osadzał to wszystko na
basowym fundamencie, Gilmore oszałamiał polirytmiami, których nie powstydziłby
się sam Tony Williams.
Amerykanin Craig Taborn jest wszechstronnym, gruntownie wyedukowanym pianistą. Udowodnił to w swoim solowym recitalu. To był erudycyjny pokaz współczesnej pianistyki, raczej muzyka dla muzyków, mało atrakcyjna dla przeciętnego odbiorcy. Od minimalistycznych, pojedynczych dźwięków, którym pozwalał wybrzmiewać do końca, przez impresjonistyczne pasaże, po gęste, perkusyjne klastery w stylu Cecila Taylora czy Matthew Shippa. Brakowało w tym trochę oddechu, melodyjnej efektowności, która pozwoliłaby przykuć uwagę słuchacza.
Koncert wielkiego, 18-osobowego składu Michael Formanek Ensemble Kolossus był prawdziwym wydarzeniem. Wystarczy powiedzieć, że to jedyny występ w Europie tego pełnego amerykańskich gwiazd zespołu! Grupa prezentowała materiał z albumu „The Distance”. Basista i autor muzyki Michael Formanek miał do dyspozycji sekcje trąbek, saksofonów, puzonów, fortepian, gitarę, marimbę i perkusję. Usłyszeliśmy tak wybitnych instrumentalistów jak Chris Speed na saksofonie tenorowym i klarnecie, Tim Berne na tenorze i barytonie, Mary Halvorson na gitarze, Brian Settles na tenorze i flecie, czy Kris Davis na fortepianie. Całością dyrygował Mark Helias.
Dostaliśmy rodzaj wielowątkowej suity, w której
tradycja sięgająca Duke’a Ellingtona,
Gila Evansa i Marii Schneider przeplatała się
z doświadczeniami awangardowych orkiestr w rodzaju Globe Unity
Orchestra czy ICP Orchestra. Imponowały idealne zgranie i potężne
brzmienie zespołu, intrygowały sonorystyczne sola, inkrustowane tajemniczo
brzmiącą marimbą (Patricia Brennan). Na wskroś nowocześnie zabrzmiała
w swojej partii solowej Mary Halvorson ze smakiem przekształcając dźwięk
gitary za pomocą elektroniki. To był oszałamiający pokaz możliwości współczesnego
dużego zespołu umiejętnie korzystającego z tradycji i ożywianego
kreatywnością poszczególnych solistów.
Do highlights festiwalu należy zaliczyć również amerykański duet Vijay Iyer - fortepian, Rhodes, electronics/Wadada Leo Smith - trąbka. Iyer – wciąż jeszcze młody, wielbiony przez krytykę potomek hinduskich emigrantów spotkał się z weteranem, legendą chicagowskiego AACM. Koncert teoretycznie prezentował ich wspólny album „A Cosmic Rhythm With Each Stroke” – ale jeśli już to tylko na zasadzie luźnych nawiązań. Na scenie bowiem rządziły improwizacja i swobodny strumień świadomości. Od pastelowych, onirycznych plam przetwarzanego elektronicznie Rhodesa i długich smug dźwięku trąbki obaj nagle, bez ostrzeżenia przeszli do dynamicznej partii fortepianu kontrapunktowanego ostrymi interwencjami Wadady. I tak rozpoczął się ten znakomity koncert, w którym było wszystko: falowanie dramaturgii, psychodeliczne krajobrazy malowane z użyciem elektroniki, intrygujące historie opowiadane trąbką mistrza, przestrzeń i cisza, ale też zgiełk współczesnego miasta, ból i radość, wściekłość i spokój, fragmenty zachwycającego piękna sąsiadujące z zamierzoną bruitystyczną brzydotą. Trudno określić tę muzykę w kilku słowach – ona tworzy własne uniwersum, jest sama dla siebie i wyznacza swoje standardy. To był koncert, który nikogo nie pozostawił obojętnym – jedno z najważniejszych wydarzeń ubiegłego roku.
Tradycyjnie Bielską Jesień zakończył koncert dixielandowy, tym razem był to występ brytyjskiej grupy Paul Jones & Digby Fairweather’s Half Dozen. Organizatorami całego festiwalu byli: dyrektor Bielskiego Centrum Kultury Władysław Szczotka, Firma Fire Anny Stańko oraz Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Miejskiego w Bielsku.
Zobacz również
Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>
Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>
11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>
Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu. Więcej >>>