W sobotę 7 stycznia br. w Filharmonii Narodowej miał miejsce wyjątkowy koncert, uświetniający jubileusz 65-tych urodzin i 50-lecia działalności artystycznej Henryka Miśkiewicza. W pierwszej części zabrzmiała Altissimonica Jana Ptaszyna Wróblewskiego, rodzaj koncertu czy suity koncertowej z przeznaczeniem dla solisty, który „Powinien być muzykiem jazzowym wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami. Interpretacja i brzmienie winny mieć jazzowy charakter, a improwizacje to kluczowa część całego przedsięwzięcia” (to wskazówka kompozytora). Utwór składa się z czterech części, które spaja wspólny motyw, a całość uzupełniają interludia. Stylistycznie Altissimonica zahacza z jednej strony o polski neoklasycyzm, z drugiej o amerykański standard w wersji gershwinowskiej. |
Partia solowa niejako z założenia została
przeznaczona dla Henryka Miśkiewicza, choć całe dzieło Ptaszyn dedykował swojej
wnuczce Monice. Umiejętności i talentu Henryka nie trzeba na tych łamach
podkreślać, od wielu lat jest nie tylko czołowym polskim saksofonistą, ale
mistrzem improwizacji w szerszym znaczeniu tego słowa. Inwencja, wrodzona
dynamika, muzykalność i doświadczenie – to cechy, które w wyjątkowy
sposób ukształtowały jego artystycznyimage. Orkiestrę Filharmonii
Narodowej prowadził Krzesimir Dębski, który starał się wydobyć
smaczki partytury Ptaszyna, zwłaszcza pięknie brzmiące partie drzewa czy
efektowne tutti blachy.
fot. Jarosław Janecki
Po przerwie, po lewej stronie estrady pozostała tylko część orkiestry (smyczki), a po prawej przy fortepianie zasiadł Andrzej Jagodziński, obok niego pojawili się też gitarzysta Marek Napiórkowski, kontrabasista Sławomir Kurkiewicz i perkusista Michał Miśkiewicz. W pięknej długiej sukni wkroczyła Dorota Miśkiewicz, która nie tylko śpiewała, ale z wrodzonym temperamentem prowadziła tę drugą, już znacznie swobodniejszą, część koncertu. Toczyła się ona pod znakiem bossa novy (Pocztówki z Rio), ulubionego gatunku Henryka.
I tak zabrzmiały po kolei Boozing i Na ocean z muzyką Miśkiewicza, Nucę gwiżdżę sobie z muzyką Marka Napiórkowskiego – jeden z najlepszych przebojów śpiewanych przez Dorotę z gwizdanym (także przez publiczność!) motywem, z kolei Porta de Areia Miltona Nascimento (z nawiązaniem do niezapomnianej wersji tego utworu z 1974 roku, gdy autorowi wtórował na saksofonie Wayne Shorter!), Suwalskie bolero z muzyką Napiórkowskiego, Miłość Grechuty, Waters of March Jobima, zabawna ludowa piosenka Oj, kot także stylizowana na bossa novę i Smuteczek (Tristeza) Harolda Lobo z tekstem Wojciecha Młynarskiego zaadresowanym do Jubilata. Większość tych utworów została wzmocniona dyskretnym i stylowym aranżem na smyczki. Potem był rewelacyjny bis – bopowy Hurriedly Henryka Miśkiewicza oparty na funkcjach Oleo Rollinsa, z szaloną wspólną improwizacją Doroty i Ojca Jubilata. A już w samym finale wszyscy odśpiewali Sto lat przy akompaniamencie filharmoników grających specjalnie przygotowany i przekomponowany harmonicznie aranż Krzesimira Dębskiego.
fot. Jarosław Janecki
Na ten koncert zabrakło biletów, ludzie w długiej kolejce czekali na resztki wejściówek. Przekrój wieku – od lat ośmiu do osiemdziesięciu, słyszało się też różne języki. Wszyscy świetnie się bawili łącznie z wyjątkowo zrelaksowaną orkiestrą Filharmonii Narodowej. Henryk uraczył nas serią wspaniałych solówek, był jak zwykle niezmordowany, pełen inwencji i dobrych emocji, które udzielały się wszystkim niemal od pierwszej chwili. Niezapomniany wieczór!
Tomasz Szachowski
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>