Coda
fot. Jerzy Kazimierczak

Artykuł opublikowany w Jazz Forum 3/2025

Roberta Flack



Legendarna amerykańska wokalistka i pianistka zmarła 24 lutego 2025 w Nowym Jorku.

Gościła w Polsce tylko raz, w 1976  roku. 21 listopada dała dwa koncerty w Warszawie, w Sali Kongresowej, następnego dnia wystąpiła w Poznaniu, w hali Arena. Wszystkie trzy koncerty Amerykanki zorganizowała Agencja Koncertowa Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego.

Paszportem Roberty Flack na estrady świata były jej ponadczasowe superprzeboje: The First Time Ever I Saw Your Face, Killing Me Softly with His Song oraz Feel Like Makin’ Love. Wszystkie je u nas zaśpiewała. Wszystkie zabrzmiały rewelacyjnie!

Przyjechała opromieniona sławą jednej z najlepszych wokalistek bluesowych i jazzowych. Już samo to określenie winno prowokować melomanów do posłuchania, jak też śpiewa na żywo – blues i jazz to w końcu nie to samo.

  „Jest mi bardzo trudno dokładnie określić muzykę, jaką wykonuję. Zawsze staram się myśleć o sobie po prostu jako o artystce – instrumentalistce (gram na fortepianie, czasami na organach), przede wszystkim wokalistce. Interesuje mnie tylko i wyłącznie to, co śpiewam i gram. I dlatego zostałam producentką własnych płyt, służę swoim doświadczeniem innym. Stale rozwijam się i, doprawdy, trudno mi powiedzieć, czy jestem wokalistką bluesową czy jazzową. Jestem po prostu artystką zaangażowaną” – powiedziała w wywiadzie, jakiego udzieliła mi po koncercie w Warszawie. 

Roberta Flack urodziła się 10 lutego 1937 w Black Mountain (Karolina Północna) w Stanach Zjednoczonych. W dzieciństwie uczyła się gry na fortepianie, potem śpiewu. Odebrała gruntowne wykształcenie muzyczne: ukończyła Uniwersytet Howarda w Waszyngtonie. Uczyła śpiewu w szkole w Farmville, trochę śpiewała, głównie w chórze kościelnym Metodystów, odważyła się też na wystawienie „Aidy” na swojej uczelni.

Półzawodowo zadebiutowała w 1966: w waszyngtońskim Klubie Tivoli akompaniowała na fortepianie śpiewakom operowym, którzy się tam produkowali. Potem zaangażowała się do restauracyjnego klubu muzycznego Henry’ego Taylora, najpopularniejszego w mieście. Słuchaczy miała rozmaitych: kompozytora przebojów Burta Bacharacha, śpiewaczkę jazzową Carmen McRae, popjazzowego pianistę Ramseya Lewisa, popularnego aktora komediowego Billa Cosby’ego. Sugestywny głos Roberty Flack tak bardzo zaintrygował tego ostatniego, że przedstawił wokalistkę braciom Ertegunom z wytwórni płytowej Atlantic.

 „Zapytali mnie, czy wiem, na czym polega praca w studiu? Powiedziałam, że możemy spróbować. Śpiewałam, oni słuchali i jakoś nie przerywali; po trzech godzinach okazało się, że z czterdziestu dwóch piosenek, które wtedy znałam, odśpiewałam im wszystkie. Obiecali sesję próbną, całodzienną – rzeczywiście, trwała chyba z dziesięć godzin. Widziałam po ich twarzach, że mnie ‘kupili’”.

Tak doszło do nagrania jej pierwszego longplaya „First Take”, który swój tytuł „pożyczył” od pięknej piosenki Eduarda McCalla The First Time Ever I Saw Your Face.

Ale to było później. W kwietniu 1970 wystąpiła w telewizji. W 1971 wytwórnia Atlantic dodała jej mikrofonowego partnera, wokalistę-pianistę Donny’ego Hathawaya, razem z którym wylansowała powtórnie You’ve Got a Friend (z repertuaru Carole King i Jamesa Taylora) i You’ve Lost That Lovin’ Feelin’ (The Righteous Brothers), później Where Is the Love, a kiedy miała naprawdę wielkie nazwisko – jeszcze trzy przeboje.

 „Mój styl w tamtym okresie? Nie miałam stylu: trochę próbowałam kopiować, trochę śpiewać pod znane pieśniarki – Ninę Simone, Nancy Wilson, Odettę, Dionne Warwick i Mahalię Jackson. Nic dziwnego, że nie mogłam znaleźć własnego stylu: byłam podobna do wszystkich jednocześnie”.

W 1972 ukazała się solowa płyta Roberty Flack „The First Time Ever I Saw Your Face”. „Kiedy nagrałam tę piosenkę na moim pierwszym longplayu, producenci mówili, że jest za długa, zbyt monotonna i nikt nie będzie jej słuchał. Bardzo się zdziwili, kiedy trzy lata później nagranie to stało się popularnym przebojem”.

Pierwszym wielkim, ale nie jedynym. Za nagrany w 1973 Killing Me Softly with His Song otrzymała nagrodę Grammy dla Najlepszej Wokalistki Roku oraz za Nagranie Roku. To w stu procentach jej produkcja muzyczna, choć przebój ma żywot dużo dłuższy. W późnych latach 60.  Norman Gimbel napisał piękny wiersz Zabijasz mnie swoim bluesem, Charles Fox skomponował lekko „latynoską” melodię w 1971 i nową piosenkę dał do wykonania Lori Lieberman. Roberta Flack usłyszała to nagranie w samolocie, w Nowy Rok 1973, kiedy leciała z Los Angeles do Nowego Jorku. Gdy kilka dni później odwiedziła wytwórnię Atlantic, dobrze wiedziała, co teraz wspólnie zrobią… 

Longplay „Killing Me Softly” został wydany 1 sierpnia, niespełna miesiąc później nagrodzony Złotą Płytą, w 2006 podwójną Platynową Płytą (za sprzedaż dwóch milionów egzemplarzy). Później sukcesów było dużo mniej – co roku longplay, ale przeboju właściwie żadnego.

„Po prostu starannie dobieram materiał muzyczny. Ponieważ sama nie piszę piosenek, mam pewne trudności ze znalezieniem odpowiedniego repertuaru. Jestem bardzo wybredna w jego doborze. Ostatnio Ameryka, może cały świat także, zalane są nagraniami dyskotekowymi. Gdyby taka muzyka mnie naprawdę interesowała, nie miałabym żadnych trudności z nagraniem pięciu czy sześciu takich utworów. Ale ja czuję się odpowiedzialna przed moją publicznością na całym świecie za dostarczanie jej muzyki o największej wartości artystycznej, jaką mogę osiągnąć. Wolę nagrywać jeden album rocznie, ale taki, którego nie będę się wstydzić nawet po wielu, wielu latach”.

Roberta Flack zdobyła tylko jedną Platynową Płytę: w 1970 za swój drugi solowy longplay Chapter Two. Za trzy inne, także za ten nagrany w duecie z Donnym Hathawayem, otrzymała Złote Płyty. W swoim repertuarze miała piosenki bardzo różnych kompozytorów – od Burta Bacharacha i Leona Bernsteina do Buffy St. Marie, Paula Simona, braci Gibbów (z the Bee Gees) i Phila Spectora. Później Gene’a McDanielsa, którego ceniła bardzo wysoko.

Roberta Flack przyjechała do Polski dzięki szczęśliwemu przypadkowi: w kalendarzu występów miała kilka wolnych dni zaraz po zakończeniu tournée po Europie – pierwszego od czterech lat.

„To moja czwarta wizyta w Europie. Występowałam w Berlinie Zachodnim, Kopenhadze, Rotterdamie, Londynie, w Lublanie i Zagrzebiu, zaraz potem przyjechałam na trzy koncerty do was”. Do Warszawy przyleciała z Belgradu w sobotę, we wtorek już jej u nas nie było. „Polska nie jest dla mnie krajem nieznanym: znam obydwoje Urbaniaków (Michała i jego ówczesną żonę Urszulę Dudziak), słyszałam, że w Stanach mieszka Bernard Kawka (ex-lider NOVI Singers). Lubię polską muzykę, mój pierwszy mąż (Steve Novosel) jest pochodzenia słowiańskiego”.

Wokalistce i pianistce towarzyszył zespół młodych muzyków: Harry Whittaker (instrumenty klawiszowe),Reggie Lucas (gitara), Basil Fearrington (gitara basowa), Howard King (perkusja, śpiew), James Mtume (instrumenty perkusyjne, śpiew). Gitarzysta, basista i perkusjonista  legitymowali się współpracą z Milesem Davisem.

„James Mtume jest pełen życia i energii, wciąż chce śpiewać, więc daję mu lekcje śpiewu. To bardzo odpowiedzialny człowiek, na którym zawsze można polegać. Howard King współpracował z Betty Carter. On także pragnie śpiewać i wspólnie z Mtume towarzyszy mi czasem na scenie. 

Harry Whittaker gra na instrumentach klawiszowych i jest naszym kierownikiem muzycznym. Na mojej ostatniej płycie nagrałam piosenkę I Can See the Sun in Late December, której pomysł dał Stevie Wonder. Pomysł ten wspaniale rozwinął właśnie Harry. Jego kompozycji jest cały muzyczny ‘wschód słońca’”.

Jaki repertuar zaprezentowała Roberta na koncertach w Polsce? Oto set lista, którą dostałem od menedżera artystki: utwór instrumentalny, Sir, Yes, I Do, I Know, I Do; I’m His Lady, I’m Your Magic Lady, Why Don’t You Moving with Me?, 25th of Lost December, Feel Like Makin’ Love, Killing Me Softly with His Song, instrumentalny półfinał, po przerwie: utwór instrumentalny; suita Suzanne, Don’t You Forget, And I Feel So Good, prawdopodobnie Love Is the Healing, Somewhere, Reverend Lee, First Time I Ever Saw Your Face.

Na program koncertu złożyły się prawie wszystkie tytuły z jej albumów „Feel Like Makin’ Love” (z 1975) i „Blue Lights The Basement” (jeszcze nie był gotowy) oraz jej trzy największe hity. Okazało się, że na wieczornym koncercie w Sali Kongresowej Miss Roberta „miała ochotę” zaśpiewać Leonarda Cohena i song z „West Side Story”. Dla warszawskiej i poznańskiej publiczności liczyło się przede wszystkim nie co, ale jak gwiazda zaśpiewa.

„Występ Roberty Flack nie zrobił naszej publiczności zawodu. Potwierdził opinie o niej jako o świetnej wokalistce współczesnej muzyki rozrywkowej. Ma silny, o pięknej barwie, głos, śpiewa z cudowną, wrodzoną murzyńskim wykonawcom muzykalnością, wyróżnia się dużą kulturą interpretacji. Jej repertuar to nowoczesne od strony muzycznej piosenki, kompozycje wokalne dalekie od banalnych przebojów piosenkarskich. Wykonuje je z ogromną wrażliwością i zaangażowaniem emocjonalnym. Potrafi stworzyć na estradzie klimat i nastrój. Fascynuje, zwłaszcza gdy śpiewa piosenki liryczne. Większość utworów (w Warszawie) wykonywała siedząc przy fortepianie, na którym gra znakomicie. Doskonały był także akompaniujący kilkuosobowy zespół instrumentalny” („Kurier Polski”).

 „Jej śpiew nie jest popisem wokalnym, popisem dla popisu, ekspozycją tylko wrodzonej muzykalności. Jest czymś głębszym, co trudno określić i właściwe słowa znajduje się tylko dla naszej pewności – pewności, że tego, co usłyszeliśmy w jej śpiewie, nikt nam nie odbierze. A śpiew Roberty Flack wzrusza, jak wzruszać może prawda o potrzebie uczucia, o utraconej miłości, o tęsknocie za szczęściem, o samotności. Trzy tysiące zasłuchanych w Sali Kongresowej, wspólnie zasłuchanych w miękki, liryczny głos Roberty, smutny, choć bez sentymentalności, jak głos tego, o którym śpiewa w swym Killing Me Softly with His Song.

Program, jaki przedstawiła w Warszawie, a także w poznańskiej Arenie, składał się z dwóch części – lirycznej, bardziej znanej (a w niej prócz Killing… także Feel Like Making Love) oraz drugiej, ‘ujazzowionej’, dowodzącej wielkiej sztuki interpretacji Roberty: bez pretensjonalnej ekspresji, pełnej naturalności, uroku i szlachetności, choć może czasami i patosu. Z pewnością wielu uczestnikom niedzielnego koncertu (wieczornego) w Warszawie pozostanie w pamięci taniec Roberty z Finneyem (do którego w ekipie wokalistki należy ‘make up and hair’) w rytm perkusyjnego sola” (rozpoetyzował się mój kolega ze „Sztandaru Młodych”).

„W zapełnionej do ostatniego miejsca Sali Kongresowej publiczność zajęła nie tylko wszystkie fotele, ale obsiadła też szczelnie wszystkie przejścia, stała pod ścianami i w półotwartych drzwiach; i nikt nie żałował tych dwóch godzin spędzonych w niewygodnych często pozycjach. Gwiazda Roberty Flack jaśniała podczas występów pełnym blaskiem, oszałamiała barwą i siłą, bogactwem śpiewanych piosenek, niezwykłym kunsztem ich wykonania, rzadko oglądanym w Polsce. Można się było w tej muzyce po prostu zasłuchać, zapaść w jej dźwięki, zapomnieć o wszystkim wokoło. Cały koncert był pokazem mistrzostwa wokalistki i towarzyszącego jej zespołu. Słyszeliśmy muzykę w stylu pop i blues, i przede wszystkim jazz – wszystko w fantastycznym wykonaniu i arcyciekawej aranżacji, wspartej kilkoma elektronicznymi syntezatorami dźwięku, z których wydobywano niezwykłe wręcz brzmienia” („Dziennik Ludowy”).

Na obiecany przez menadżera artystki jej nowy longplay czekałem bardzo długo, ale też – wbrew temu, co mi powiedziała Roberta Flack – płyta wcale nie była „prawie gotowa”: „Blue Lights The Basement” ukazała się dopiero za rok.

To wspaniały album! W dyskografii artystki dopiero szósty, kilka miesięcy po wydaniu uhonorowany Złotą Płytą, rozszedł się w ponad półmilionowym nakładzie. Jest efektem co najmniej kilku sesji, w ostatnich (jesienią 1976 chyba były jeszcze mglistymi projektami) z udziałem zespołu, który razem z Robertą Flack przyjechał do Polski. Największy przebój longplaya, The Closer I Get to You, nagrany w duecie z Donnym Hathawayem (to jego pożegnalny sukces, ostatni przed rychłą śmiercią), był w Stanach Zjednoczonych Numerem 2 na liście tygodnika „Billboard”. Skomponowali go i napisali gitarzysta Reggie Lucas i perkusjonista (śpiewał też w chórkach) James Mtume.

W latach 80. i później wokalistka występowała rzadziej, nagrywała mniej – jakby pogodziła się z prymatem kolejnego pokolenia muzycznego, uznała wyższość (raczej ważność) nowego stylu, brzmienia, nowej mody nad poprzednimi. Krytykowana, że jej piosenki są „melancholijne”, „smutne”, niektóre nawet „dołujące” – wzruszała ramionami: „Posłuchajcie ich uważnie. Może to ja mam jednak rację?”.

Dopiero wtedy zrozumiałem, co mi powiedziała podczas rozmowy w Warszawie: „Każda moja aranżacja jest jak opowieść. Nie zawsze ma ona bezpośredni związek z piosenką, czasem bowiem, gdy coś planuję, zamykam oczy i wtedy zupełnie inaczej ‘patrzę’ na świat. Moja wyobraźnia pomaga mi zrozumieć istotę otaczającej mnie rzeczywistości. Kiedyś śpiewałam piosenkę Love for Sale, która opowiada o dziewczynie sprzedającej swoje ciało na ulicy. Wydawało mi się, że jest jeszcze inna interpretacja tego utworu. Starałam się w sposób bardzo naiwny wyszukać w niej bardziej ogólne wartości. Śpiewałam ją nawet w kościele, w taki sposób, żeby ludzie byli w stanie odebrać prawdziwe znaczenie tego utworu. Inne od konotacji związanych ze sprzedawaniem się na ulicy. Nazywam to podtekstem utworu”.

Ostatni raz wystąpiła 20 kwietnia 2018 w nowojorskim teatrze Apollo. Była chora i już nie miała sił. Zmarła 24 lutego 2025 w Nowym Jorku. 88 lat.

Dariusz Michalski


Zobacz również

Mike Ratledge

Brytyjski klawiszowiec zmarł 5 lutego 2025 roku po krótkiej chorobie w wieku 81 lat. Więcej >>>

Martial Solal

Wybitny francuski pianista zmarł 12 grudnia 2024 w Wersalu w wieku 97 lat. Więcej >>>

Marianne Faithfull

Kultowa angielska piosenkarka i aktorka zmarła 30 stycznia 2025 roku w Londynie.  Więcej >>>

Wojciech Trzciński

Kompozytor, aranżer, pianista, producent, dyrygent i producent muzyczny zmarł 1  lutego 2025 roku Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu