Stanisław Danielewicz
Robin D.G. Kelley „Thelonious Monk.
Geniusz inny niż inni”, Kosmos Kosmos, Warszawa 2019
Recenzja opublikowana w numerze Jazz Forum 1-2/2020
880 stron dość drobnego druku, opasły tom z fotografią artysty na okładce, a do tego ten tytuł! Czy nie wydaje się on pretensjonalny („geniusz inny niż inni”), skoro permanentny nieurodzaj geniuszy w otoczeniu skłania do konstatacji, że geniusz niejako z definicji musi mocno się wyróżniać nawet w tłumie nie-byle-jakich zdolniachów, by za geniusza być uznanym?
Ta książka prowokująca pytania jeszcze zanim się ją weźmie do ręki jest we wszystkich możliwych ujęciach i szczegółach tak niezwykła, że mam poważne obawy, czy wiele osób ją przeczyta. Boje się bowiem, że potencjalnego czytelnika może przestraszyć jej omnipotencja.
Teoretycznie książka powinna trafić w ręce trzech przynajmniej grup czytelników, którzy powinni ją uznać bądź za obowiązkowy element edukacji, bądź za kompetentny przewodnik po muzyce, która stanowi hobby, pasję czy wytchnienie. Na pierwszym miejscu stawiam studentów amerykanistyki, zwłaszcza specjalizujących się w zagadnieniach kulturalnych, choć i bardziej zainteresowani sprawami społecznymi, ekonomicznymi i politycznymi znajdą w dziele Kelleya podane jak na tacy tezy do dyskusji nad genezą wielu zjawisk, trwale obecnych w historii i współczesności USA. Druga grupa, której nie tyle obowiązkiem, co niespodzianie ofiarowanym przez los przywilejem powinno być wnikliwe przestudiowanie książki, to studenci wszystkich akademii i szkół muzycznych, gdzie naucza się jazzu. No i grupa trzecia – hobbyści i bywalcy koncertów jazzowych, w jakiejś mierze uosabiana przez stałych czytelników JAZZ FORUM – co daje niezły wynik co najmniej kilku tysięcy osób, które mają szanse przekonać się, jak to, co wydawało się proste i raz na zawsze ustalone, nagle wymyka się jednoznacznym ocenom, prowokuje do przemyśleń, jakich nie mielibyśmy prawa spodziewać się, będąc czytelnikami biografii zapewne genialnego, ale „tylko” muzyka z zamierzchłych dość czasów.
Otóż należy przede wszystkim powiedzieć, że jeśli Monk był „geniuszem innym niż inni”, to ta książka, formalnie – całkiem prawidłowo – umieszczana w kategorii popularno-naukowych biografii, jest „biografią inną niż inne”. Autor, niewątpliwie zafascynowany osobowością Monka i jego znaczeniem dla amerykańskiej sceny muzycznej na przestrzeni dziesiątków lat, formuły biograficznej używa jako swego rodzaju szkieletu, który uczłowiecza się dopiero w wyniku dołączenia doń różnych tkanek tematycznych. A krwioobieg budują wydarzenia z historii USA ostatnich stu kilkudziesięciu lat.
Podróż rozpoczynamy w czasach, gdy przodkowie i powinowaci przyszłego pianisty i kompozytora doświadczają najpierw goryczy niewolnictwa, a wkrótce potem wszelkich konsekwencji wojny między Konfederacją a Unią, której rany nie zabliźniły się do dziś, a co dopiero w czasach, gdy nawet w pozornie tolerancyjnym i wielokulturowym Nowym Jorku i czarni, i biali na co dzień tych konsekwencji doświadczali.
Autor nie idzie na łatwiznę. Stara się dotrzeć do kompetentnych i wiarygodnych źródeł, a gdy jedne relacje przeczą drugim, zanim zarysuje swoje stanowisko, przedstawia wszelkie wersje, jakie jego zdaniem mają znaczenie dla kształtowania właściwego obrazu sytuacji. Weźmy jako przykład rozdział „Nie dawali żadnych wykładów”, w którym opisany jest okres względnie stabilnej zawodowo sytuacji Monka dzięki stałemu kontraktowi z lokalem Minton’s Playhouse w roku 1941. Wszyscy jako-tako zorientowani w historii jazzu jednym tchem i zbiorowo przypomną, że ów zadymiony i zawsze pełen gości przybytek był miejscem narodzin bebopu, wymieniając jednym tchem nazwiska – obok Monka oczywiście – takich muzyków jak Dizzy Gillespie czy Kenny Clarke. Faktem jest, że Monk miał tam okazję zastosować w praktyce swoje „dziwne akordy”, a poniedziałkowe jam sessions gromadziły na scenie i w kolejce do zagrania solówki przed sceną najlepszych muzyków Nowego Jorku. Ale czy prawdą jest, jak twierdzą niektórzy (wersja w Polsce raczej niezbyt rozpowszechniona), że bebop powstał w wyniku złośliwych zabiegów Monka i jego kolegów, by wyrzucić ze sceny tych, którzy ich zdaniem nie potrafili grać?
Oto co pisze o owej smakowitej teorii Kelly:
„Najpopularniejsza teoria
o niesławnych jam sessions zarówno w Minton’s, jak w Monroe’s
opowiada o młodych modernistach, którzy rządzili sceną i nie
dopuszczali do gry słabszych muzyków. Według Dizzy’ego, on i Monk spędzali
popołudnia na wymyślaniu ‘jakichś skomplikowanych wariacji na akordach
i tym podobne, a potem graliśmy je przez całą noc żeby odstraszyć gości
bez talentu’. Clarke zapamiętał: ‘Wymyślaliśmy numery i akordy, żeby ci,
z którymi nie chcieliśmy grać, po prostu nie mogli wejść na scenę… Kiedy
więc mieliśmy niemile widzianych gości, zwykliśmy grać różne akordy
i rzeczy, żeby ich zniechęcić. Typowi bluesmani grali może jakieś cztery
akordy; Monk grał ich dwadzieścia i zupełnie ich gubił.’(…) Włączanie
wyrafinowanych struktur akordów i innowacji rytmicznych w celu
odsiania złych muzyków, o czym mówi ta historia, ostatecznie przyczyniły
się do narodzin bebopu. Jak wszystko, co ma związek z Minton’s, również ta
opowieść jest wyolbrzymiona, a prawda jest nieco bardziej skomplikowana.”
fot. Don Hustein, Sony Music Archives
Każdy ze szczegółowo opisanych etapów skomplikowanego pod każdym względem życia Monka jest obudowany równie wnikliwymi dygresjami, pozwalającymi czytelnikowi, który nie jest zapewne ani amerykanistą, ani historykiem, ani muzykologiem, zrozumieć, o czym w ogóle jest mowa. Autor poddaje analizie kolejne środowiska i związki, z jakimi miał do czynienia bohater jego książki.
Poznamy więc historię i sposób działania przeróżnych instytucji amerykańskich (ale nie tylko), a każda z postaci, które miały wpływ na kształtowanie się losów Monka, otwiera swym pojawieniem się na stronach książki nową historię, nowe definicje i odniesienia. Nie oznacza to bynajmniej zaadoptowania do celów biografii budowy szkatułkowej, ale czasem miałem w trakcie lektury wrażenie, że autor musiał się siłą powściągać, by nie wejść w kolejne skojarzenia i eksplikacje. W takim bardzo szczegółowym rozwijaniu wątków chronologicznie zbudowanej opowieści jest zarówno siła, jak słabość tej książki. Z jednej strony setki dygresji służą czytelnikowi, który jak wyżej wspomniałem, raczej nie jest specjalistą w zakresie historii USA, a jego znajomość historii jazzu opiera się na ukształtowanych przez lata schematach. Z drugiej strony taki czytelnik musi co chwilę odrywać się od głównego wątku, co wobec częstotliwości tych historycznych, socjologicznych, obyczajowych i Bóg raczy wiedzieć jakich jeszcze odniesień może mniej dociekliwych irytować.
Ja należę do pierwszej grupy, aczkolwiek uważam, że autor swoją dociekliwość w badaniu szczegółów rozmaitych życiowych okoliczności dozuje stosownie do bardzo osobistego stosunku do bohatera tej opowieści. Nie ma tu miejsca na szczegółowe egzemplifikacje, jako przykład mogę podać dwie sprawy. Jedna z nich to tendencja do bagatelizacji znaczenia związku, a w gruncie rzeczy uzależnienia Monka od związku z „baronową jazzu”, Pannoniką de Koenigswarter. Druga – to dość schematyczne próby uzasadniania nieakceptowalnych społecznie form zachowania Monka. Obie te tendencje są właściwie przykryte przez formę beznamiętnych na ogół, a więc „obiektywnych” relacji, którym towarzyszą wszak przypisy odsyłające do szczegółów. Nie od dziś jednak wiadomo, że również dobór takich przypisów, choćby przez pominięcie niektórych (zwłaszcza w opisie relacji Monk-żona-baronowa), kieruje czytelnika w stronę subiektywnych opinii autora, choć pozornie w tekście ich za bardzo nie widać.
Jeśli mam kontynuować krytykę, to chciałbym ujawnić swoją wściekłość, gdy musiałem co chwila odrywać się od tekstu zasadniczego, by szukać przypisów na końcu książki, tak jakby nie istniała prosta metoda umieszczenia stosownego przypisu na dole danej strony. Co prawda dość często owe przypisy zajęłyby połowę czy większą część strony, czego wydawca zapewne chciał uniknąć, ja jednak wyżej stawiam wygodę czytelnika.
Książka jest przyzwoicie przetłumaczona przez Piotra Jagielskiego i Marcina Kowalczyka, niemniej czasem dałoby się niektóre zwroty i nazwy zapisać lepiej, istnieje ku temu bogata tradycja z dziedziny tłumaczeń amerykańskich dzieł literackich XX wieku. Warto zwrócić uwagę na znaczące dodatki: Uwagi techniczne do muzyki Monka oraz płyty i taśmy w prywatnej kolekcji Monka. Ponadto znajdziemy w końcowej części kompetentny spis oryginalnych kompozycji Monka oraz wybranych nagrań oraz filmów dokumentalnych i zapisów wideo.
Stanisław Danielewicz
Robin D.G. Kelley „Thelonious Monk. Geniusz inny niż inni”, Kosmos Kosmos, Warszawa 2019
Zobacz również
Książkę Dionizego Piątkowskiego o ikonie polskiego jazzu recenzuje Tomasz Gregorczyk. Więcej >>>
Biografia Michała Urbaniaka – rozmowa-rzeka z Jackiem Góreckim. Recenzuje Łukasz Maciejewski Więcej >>>
Transkrypcje solówek Zbigniewa Seiferta spisane przez Macieja Afanasjewa. Recenzuje Krzysztof Lenczowski. Więcej >>>
Niezwykła książka amerykańskiego trębacza Gary’ego Guthmana. Recenzja Piotra Iwickiego. Więcej >>>