SJ Records
Gniew; Pożegnanie z P; I’ll Remember April; Joachim ze 109; Brawura; Alone Together; Birdlike; Fight Łapa; Wykończenie Krawieckie
Muzycy: Paweł Krawiec, gitara; Jakub Kozłowski, kontrabas; Gabriel Antoniak, perkusja
Lider tria, gitarzysta Paweł Krawiec od najmłodszych lat jest związany z muzyką. To
laureat wielu konkursów, m.in. Grand Prix w Lubaczewie, a także finalista Jazz
Juniors i Śmietana Competition. Jest absolwentem Akademii Muzycznej w Katowicach
oraz liderem dwóch zespołów – kwartetu i tria, z którym niedawno wydał nowy
album zatytułowany „Brawura”. Krążek ten otrzymują prenumeratorzy JAZZ FORUM
wraz z najnowszym numerem naszego pisma. Z Pawłem Krawcem rozmawia Piotr
Wojdat:
JAZZ FORUM: W wieku sześciu lat grałeś już na skrzypcach. Jak doszło do tego, że to jednak gitara elektryczna stała się Twoim nominalnym instrumentem?
PAWEŁ KRAWIEC: Jak byłem dzieckiem, mój tata kupił sobie gitarę elektryczną Stratocaster. Ten instrument zawsze był gdzieś tam w domu. Tata znał podstawowe akordy, potrafił zagrać np. prostsze piosenki zespołu AC/DC. Nie ćwiczył za dużo na tej gitarze, ale coś tam potrafił i wtedy mi to imponowało. W każdym razie ta muzyka rockowa i bluesowa zawsze była w domu. Zaczęło mnie do niej ciągnąć i potem to już poszło samoistnie.
JF: Jaką muzykę lubiłeś najbardziej grać, kiedy zacząłeś swoje próby z gitarą? Kogo wtedy słuchałeś?
PK: Wydaje mi się, że Jimi Hendrix był pierwszym gitarzystą, który mnie zainspirował. Ważną postacią w tamtych czasach był dla mnie również Zakk Wylde, muzyk hardrockowy i heavymetalowy. Wolałem go jednak z wcześniejszego okresu, gdy grał bardziej rock’n’rollowo. Ta zaawansowana technika i element improwizacji od początku mnie fascynowały. Byłem również pod urokiem grupy AC/DC. W pewnym momencie znałem na pamięć i umiałem grać większość utworów z ich płyt. To były moje początki grania na gitarze. Inspirował mnie również Stevie Ray Vaughan, nawet Slash był przez chwilę w kręgu moich zainteresowań. Na początku były to głównie ikony świata rockowo-bluesowego. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy jakiś wpływ na mnie wywarli.
JF: Kiedy i w jakich okolicznościach przerodziło się to w Twoje zainteresowanie muzyką jazzową?
PK: Moja fascynacja jazzem zaczęła się dopiero w wieku około 19 lat. Pamiętam, że ojciec pokazał mi koncert Milesa Davisa z czasów, kiedy grał już fusion jazz. To był chyba koncert z Montreux z 1986 roku. Był tam gitarzysta Robben Ford, który miał w sobie ten bluesowo-rockowy zadzior, w którym ja wcześniej tkwiłem. Dodawał jednak już dużo fajnych kolorów do swojego grania. Ogrywał akordy, najprościej mówiąc. Przy okazji zaczęła mnie też fascynować trąbka. Kiedyś w ogóle nie zwracałem uwagi na ten instrument. Zainteresowały mnie zespoły z instrumentami dętymi, gdzie harmonia była bardziej zaawansowana.
Niedługo później trafiłem na „Kind Of Blue” Milesa. Moje początki jazzowe były trochę rozlane w czasie. Ta miłość dojrzewała u mnie stopniowo. Trudno mi było przeskoczyć od razu z jednego stylu na drugi. Czułem, że mam ogromne braki. Bałem się też wyjść ze swojej strefy komfortu i stopniowo wplatałem jazz w swoją grę. Z perspektywy czasu uważam, że to pomogło mi wykreować własny styl grania.
JF: Trochę czasu Ci zajęło, zanim zdecydowałeś się na wypuszczenie na światło dzienne debiutanckiej płyty. Nastąpiło to pod koniec 2023 roku. Jaki zamysł towarzyszył Ci przy nagrywaniu albumu „Ofensywa”?
PK: Zamysł był bardzo prosty i naturalny. Zdecydowałem się na to, gdy poczułem, że moje umiejętności i dojrzałość artystyczna już są na poziomie, który pozwala na pokazanie się z czymś swoim na większą skalę. Po prostu stwierdziłem, iż mogę wyjść do ludzi z własnym projektem. Zawsze o tym marzyłem. Lubię, jak koncept wychodzi ode mnie. Mam wtedy kontrolę nad procesem twórczym. Czułem, że w końcu muszę zrobić coś swojego.
JF: Tytuł płyty „Ofensywa” rzeczywiście okazał się zapowiedzią Twojej ofensywy wydawniczej. Po debiutanckiej płycie, która przecież wyszła niedawno, idziesz za ciosem i prezentujesz nową muzykę.
PK: Jak udało się zrealizować cel, jakim było nagranie pierwszej płyty, to zapaliła mi się w głowie lampka, że to nie jest aż takie trudne. Wiadomo, są pewne procesy, które wymagają czasu, ale jeśli chodzi o kwestie muzyczne, to zauważyłem, że szybko mi idzie komponowanie, organizowanie prób i odpowiedniego składu. Od razu zrodziło mi się w głowie mnóstwo konceptów, które chciałbym zrealizować. Mam pomysły przynajmniej na kilka różnych płyt. Z drugiej strony, nie chcę przesadzić i nagrywać na złamanie karku, jak najwięcej płyt w jak najkrótszym czasie.Na format tria miałem bardzo jasną i konkretną wizję.Mimo że nagrania „Brawury” nie były od razu zaplanowane, to dokładnie wiedziałem, jak chcę, żeby zabrzmiało moje trio. Przy kolejnych wydawnictwach muszę czuć to samo, aby działać.
Nagranie z triem było bardzo spontaniczne. Sytuacja wyglądała tak, że dostałem cynk od znajomego, Filipa Wolskiego, który mnie nagrywał, że są dni wolne w studiu MAQrecords. Wziąłem kolegów, z którymi świetnie mi się gra w formacie tria. Założyłem sobie, że na potrzeby sesji wybierzemy trzy standardy i zagramy coś mocnego. Tak też się stało. Pierwszego dnia nagraliśmy trzy standardy i jeden autorski utwór, który wymyśliliśmy na miejscu w studiu. To była kompozycja tytułowa. W planach był tylko ten jeden dzień. Na początku nie wiedziałem, że z tego będzie materiał, który następnie zostanie wypuszczony w formie płyty. Uznaliśmy z chłopakami, iż bardzo fajnie wyszły te nagrania i Filip załatwił nam kolejny, dodatkowy dzień w studiu. W kilka dni napisałem pięć utworów. Potem pojechaliśmy do studia po krótkiej próbie i nagraliśmy materiał. Uznaliśmy, że tak świeżo to wyszło, iż szkoda, by nie poszło to dalej. No i wtedy pojawiła się spontaniczna decyzja o wydaniu płyty w tak krótkim czasie. Format tria zawsze mi się marzył. Daje on gitarzyście, takiemu jak ja, dużą przestrzeń do kreowania harmonii i klimatu.
JF: Odniosłem wrażenie, że Twoja nowa płyta jest bardziej spontaniczna niż poprzednia. W tej muzyce wyczuwam więcej przestrzeni dla Ciebie jako gitarzysty. Nowy album jest bardziej dynamiczny i otwarty od poprzedniego.
PK: Zmiana brzmienia i tonu gitary odgrywa tu istotne znaczenie. „Ofensywę” nagrywałem jeszcze na Stratocasterze. Teraz miałem zupełnie inny sprzęt. Marzył mi się Telecaster. Jestem wielkim fanem Juliana Lage’a, który gra na takiej gitarze. To brzmienie cały czas za mną chodziło i chciałem do niego nawiązać. Jest troszeczkę bardziej okrągłe i pełne niż to, co można osiągnąć za pomocą Stratocastera. A mimo wszystko zachowuje też ten rockowy pazur w sytuacjach, gdy go potrzeba. Ta zmiana była największą nowością w ostatnim czasie, ale zmieniłem też wzmacniacz na lampowego Fendera, który brzmi fenomenalnie i ma duży wpływ na mój dzisiejszy sound. Jak się gra na nowym instrumencie, to skłania on i inspiruje do innego operowania frazą, brzmieniem, stylistyką.
JF: Czy mógłbyś przedstawić członków swojego zespołu i powiedzieć, w jakich okolicznościach ich poznałeś?
PK: Na kontrabasie gra Jakub Kozłowski, a na perkusji Gabriel „Gabryś” Antoniak. Znamy się z Katowic, z Kubą studiowaliśmy razem na jednym roku. Skończyliśmy teraz studia magisterskie. „Gabryś” jeszcze studiuje. Znamy się od mniej więcej trzech lat. Czułem, że to będzie dobry skład, ponieważ już nieraz ze sobą graliśmy. „Gabryś” jest wybitnym perkusistą, świetnie gra na fortepianie i ma doskonały słuch. Jest bardzo żywiołowy, muzykalny i responsywny. Tak samo, jak Kuba. Chłopaki od razu reagują na różne moje pomysły. W trakcie grania podłapują rytmy, które im przedstawiam. Sami proponują swoje unikatowe, bardzo ciekawe rozwiązania – czy to harmoniczne, czy rytmiczne. Są bardzo czujni i mają wysmakowany gust. Po prostu świetnie mi się z nimi gra.
JF: Jako jedną ze współczesnych inspiracji wymieniłeś znakomitego gitarzystę Juliana Lage’a. Czytałem jednak też, że fascynują Cię Bill Frisell czy John Scofield. Wymienieni artyści wyróżniają się bardzo różnorodnymi doświadczeniami.
PK: Jeśli chodzi o tych artystów, to Bill Frisell jest na razie muzykiem, którego jeszcze nie do końca poznałem. Głównie inspirują mnie jego koncerty i przestrzeń, którą robi. Gra w sposób bardzo oszczędny. W najbliższym czasie będę bardziej zgłębiał jego twórczość. Jednym z gitarzystów, których ostatnio słucham, jest Lage Lund. Ale najważniejszym jest teraz dla mnie Julian Lage. O nim nawet pracę magisterską pisałem. Zawsze staram się łapać inspiracje i przekuwać je w coś swojego. Podziwiam go za to, jak łączy style i pozwala zachować ten pazur w jazzie.
JF: No i w dużej mierze zaskakuje. Ostatnia jego płyta zatytułowana „Speak To Me” jest mocno folkowa, a formy utworów są niemal piosenkowe.
PK:Nie zdążyłem się jeszcze do końca zagłębić w tę nową płytę. Ale faktycznie nie ma tam tej warstwy solowej zbyt dużo. A jeśli chodzi o Johna Scofielda, słuchałem go intensywnie kilka lat temu. Połączenie bluesowej dynamiki z jazzem było czymś, co zawsze mi się podobało. Jest to spójne z tym, co robiłem kiedyś i co lubię teraz. Połączenie tego zawsze za mną chodziło. Wymienieni gitarzyści sprawiają, że dla mnie gitara żyje „mocniej”, jest bardziej ludzka, bardziej ekspresyjna.Nie stronią oni od vibrata, od podciągania strun, dźwięków i innych gitarowych technik, które mogą kojarzyć się z rockowym graniem. Dawniej, słuchając takich muzyków jak np. Michael Brecker, który na saksofonie dawał czadu, grał bardzo żywiołowo – wręcz rockandrollowo, zastanawiałem się, dlaczego gitara w jazzie nie może taka być, dlaczego wielu odradza używania vibrata, bendingu, overdrive’u.Nie mam z tym problemu oczywiście, uwielbiam mainstreamowe granie i przerabiałem je na własnej skórze, jednak chciałem już jako artysta grać w sposób najbardziej bliski mojej duszy.
JF: Wydałeś album w kwartecie, teraz ukazuje się Twoja płyta w trio. Wspominałeś trochę o tym, że masz dużo różnych pomysłów. Czy teraz przyjdzie zatem czas na album solo? A może planujesz jakiś duet?
PK: Chciałbym sobie teraz zrobić minimum rok przerwy, choć pewnie będę przygotowywać jakieś propozycje, ale na razie do szuflady. Jeśli już coś będzie powstawało w przyszłości, to na pewno mam pomysł na kwintet. Chodzi mi o powiększenie kwartetu o saksofon. Być może to będzie inny skład, chciałbym żeby kompozycje były troszkę bardziej rozbudowane i skomplikowane.
Oczywiście nie na siłę, ale tak, żeby pobawić się nieco strukturą kompozycyjną, co będzie dla mnie dobrą szkołą i wyzwaniem. Na „Ofensywie” i „Brawurze” kompozycje są raczej proste, organiczne i naturalne. Tam bardziej się liczy żywioł. Było to pomyślane tak, żeby można było po utworach swobodnie pływać i czerpać energię ze wspólnych interakcji. Marzy mi się jednak także skład, w którym będę się mógł bardziej wykazać kompozycyjnie. Mam też pomysł na zespół z elektroniką. No i solo też na pewno chciałbym kiedyś spróbować. To jest wyzwanie, którego często gitarzyści się obawiają.
Rozmawiał: Piotr Wojdat