Orient Express
Adventure
Moment
Childhood
Tower
Dangerous
Man
Joy
One
Trip
Orient Express
(live)
Muzycy: Max Fedorov, fortepian; Piotr Chociej, kontrabas; Wojciech Bronakowski, perkusja; Karol Sypytkowski, kontrabas (10)
Twórcami muzyki zawartej na albumie „Orient Express”, który
otrzymują prenumeratorzy JAZZ FORUM, jest białostocki zespół The Consonance
Trio. O naznaczonej tragedią historii grupy, swojej drodze
artystycznej, nowej płycie i wielu innych sprawach opowiada pianista
zespołu – pochodzący z Ukrainy Max Fedorov.
Z Ukrainy do Polski
Cała ta sytuacja
z pandemią koronawirusa pokrzyżowała nam plany. Jestem teraz w swoim
mieszkaniu w Białymstoku. Staram się cały czas tworzyć, pisać dla The Consonance
Trio, żeby można było ruszyć pełnym gazem, kiedy już to będzie możliwe. Cały
czas też rozmyślam nad premierą naszej debiutanckiej płyty „Orient Express”.
Chcieliśmy ją zrobić na przełomie maja i czerwca, ale wstrzymano koncerty,
czekamy więc na lepsze czasy. Spotkaliśmy się niedawno, żeby odświeżyć nasz
repertuar i utrzymać formę.
Jeśli miałbym opowiedzieć o swoich początkach, to muszę przenieść się myślami na Ukrainę. Urodziłem się w Równem. Czuję się Polakiem, ale mam bardzo skomplikowane pochodzenie. Rodzina ojca jest ukraińsko-rosyjska, a matki – polsko-czesko-ukraińska. Moja rodzina od strony mamy jest muzykalna. Babcia pracowała na Uniwersytecie Muzycznym, mama też poszła w jej ślady. Od dziecka miałem kontakt z muzyką, głównie klasyczną. Już kiedy miałem pięć lat, mama zaczęła mnie uczyć gry na pianinie. Później zacząłem chodzić z babcią na uczelnię i przysłuchiwałem się jej wykładom – uczyła wokalu i dyrygentury. Od końca lat 80. byłem zanurzony w muzyce, nasiąkałem nią jak gąbka.
Naturalną koleją rzeczy poszedłem do szkoły muzycznej. Chcieli mnie dać do klasy skrzypiec – to instrument mojej mamy – ale uparłem się, że chcę grać na fortepianie. Oczywiście uczyłem się głównie klasyki, ale w duszy bardziej grała mi muzyka rozrywkowa, swing, ragtime.
Jazzem zainteresowałem się, kiedy usłyszałem The Man I Love Gershwina – to był ten impuls, który przesądził o moim dalszym rozwoju. Nie było jednak wtedy w moim otoczeniu nikogo, kto mógłby mnie nauczyć takiej muzyki, brakowało mi też do niej dostępu. Dopiero na Uniwersytecie Muzycznym, gdzie studiowałem edukację muzyczną, mogłem się intensywniej zająć jazzem i improwizacją.
Zacząłem tworzyć własne projekty. Na przykład skomponowałem muzykę do poezji ukraińskiej – to był program łączący jazz z muzyką rozrywkową i poezją śpiewaną. Większość tekstów napisał Bohdan Ihor Antonycz, łemkowski poeta i prozaik. On w swojej twórczości wykorzystywał motywy religijne i filozoficzne, poszukiwał związków człowieka z przyrodą i kosmosem. Jego poezja jest niezwykła, bardzo się różniła od tego, co przerabialiśmy w szkole. Natura jest również dla mnie wielką inspiracją. W swoich utworach często wykorzystuję dźwięki i obrazy zaczerpnięte z natury.
Stworzyłem też muzykę do spektaklu na dwóch aktorów do tekstów Herberta. Ja sam zagrałem wykorzystując w dużym stopniu improwizację – chodziło o oddanie emocji i nastrojów, jakie wywoływały poszczególne wiersze.
Pod koniec studiów poznałem w Domu Kultury w Równem znanego w całej Ukrainie znakomitego lutnika gitarowego, gitarzystę i kompozytora Anatolija Tymoszczuka. Od niego bardzo wiele nauczyłem się, jeśli chodzi o granie jazzu czy jazz-rocka. Grałem z nim przez siedem lat w zespole Voyage.
Jeśli chodzi o moje inspiracje – wspomniałem już Gershwina, a obok niego na początku był... Scott Joplin. Później poznałem Keitha Jarretta, i on stał się dla mnie głównym wzorem. Wszystko w nim było dla mnie ekscytującą nowością – sposób jego gry, nawet to jego mruczenie. To przewartościowało całkowicie moje podejście do grania, w głowie mi się nie mieściło, że w ogóle można coś takiego robić. Bardzo ważna była dla mnie płyta Chicka Corei „My Spanish Heart”.
Obecnie nie śledzę zbyt uważnie, kto pojawia się na ukraińskiej scenie muzycznej. W czasach, gdy tam mieszkałem, sytuacja muzyków nie była zbyt komfortowa. Małe było zapotrzebowanie na zespoły grające jazz. Wzięcie mieli głównie muzycy grający pop i – jak to nazywamy – chanson. W Kijowie i we Lwowie życie muzyczne, także jazzowe, kwitło, ale w innych miastach było dużo gorzej. Trudno było się rozwijać, grać koncerty, będąc poza tymi dwoma miastami. Jeszcze kilka lat temu spotkałem się tam z kolegą ze studiów i okazało się, że jedyną możliwością przeżycia jest dla niego gra na weselach. Na Ukrainie po studiach szło się od razu grać do restauracji. Jednak w ostatnich kilku latach jest z tym coraz lepiej. Powstaje coraz więcej festiwali i klubów jazzowych. Nawet w Równem powstał festiwal – to jest duże wydarzenie, odbywające się w tym samym czasie również w Łucku i we Lwowie. Muzycy jeżdżą od miasta do miasta i koncertują.
The Consonance Trio
Od dziecka chodziłem do kościoła,
babcia i mama uczyły mnie polskiej kultury, wychowywały w duchu
polskości. Poznałem też rodzinę w Polsce. Na studiach dostałem się na
letni kurs dyrygentów w Koszalinie. W 2006 r. w Białymstoku
powstał chór Filharmonii Podlaskiej. Ten chór odbywał trasę, koncertując we
Lwowie, Grodnie i Wilnie. Po występach odbywały się przesłuchania
i nabór do chóru. Wziąłem w nich udział i tak trafiłem do chóru
w Białymstoku. Tu znalazłem dom i poznałem kolegów, z którymi
stworzyłem The Consonance Trio.
W ramach współpracy z fundacją Kultura Wilna skomponowałem „Oratorium Ponarskie” upamiętniające zbrodnie w Ponarach na Wileńszczyźnie. To było dzieło na dwa chóry mieszane, solistę, narratora i orkiestrę symfoniczną. Prapremiera odbyła się w wileńskiej Filharmonii. Aranżowałem też programy oparte na pieśniach patriotycznych utrzymane w nieco bardziej rozrywkowym charakterze.
The Consonance Trio narodziło się z programu dla dzieci opartego na baśni „Królewna Śnieżka”. Wzięli w nim udział oprócz mnie mój kolega z chóru, grający na perkusji Wojtek Bronakowski oraz basista Karol Sypytkowski. Później razem zrobiliśmy program z polskimi piosenkami przedwojennymi, w którym zaśpiewał Maciej Nerkowski. Mieliśmy koncertować na Białorusi z okazji święta 3 maja, ale ze względów politycznych do występu nie doszło. Jednak zadecydowaliśmy, że będziemy kontynuować działalność jako zespół Zimne Dranie, a później z Wojtkiem i Karolem postanowiliśmy zacząć tworzyć muzykę autorską jako The Consonance Trio.
Karol
Karol to był niesamowicie pogodny
człowiek, który potrafił zarażać innych swoją pasją do muzyki. Skończył studia
w Białymstoku na kontrabasie i dostał się na Wydział Jazzu
w Katowicach. Był sercem białostockiego środowiska muzycznego. Właściwie
nie było w tym mieście ważniejszego projektu muzycznego, w którym nie
brałby udziału. Miał pełne ręce pracy. Dla niego nasze trio było odskocznią od
mniej lub bardziej przypadkowych jobów i miejscem, w którym mógł się
realizować jako kompozytor i twórca muzyki autorskiej.
W pewnym momencie Karol zaczął mieć problem z ręką. Narzekał, że go cały czas boli i drętwieje. Miał wtedy bardzo intensywny okres – koncerty z nami i niezliczone projekty w Białymstoku. Żalił się, że jest tego tyle, że nie daje już sobie z tym wszystkim rady. Nie potrafił odmawiać ludziom i, mimo że nieraz brakowało mu czasu i sił, to jednak w końcu dawał się przekonać. Kolejne konsultacje lekarskie i zabiegi rehabilitacyjne nie pomagały i stało się jasne, że musi przejść operację. Chodziło o coś z kręgosłupem, nie pamiętam dokładnie o co. Poważny zabieg pod narkozą. To był stres dla nas wszystkich, ale oczywiście największy dla niego. Przeszedł operację, ale nie czuł się po niej dobrze. Cierpiał na bezsenność, coś niedobrego działo się z jego głową, opowiadał, że słyszy jakiś ciągły pisk. Nie mógł grać, koncertować, czuł się niepotrzebny. Mówiliśmy mu: „Poczekaj, ludzie po takich operacjach długo dochodzą do siebie. Potrzebujesz czasu, spokoju”.
I jakoś tak wyszło, że z Wojtkiem mieliśmy akurat dużo różnych spraw na głowie i przez jakiś czas się nie widzieliśmy z Karolem. Pewnego dnia po prostu dowiedzieliśmy się, że go zabrakło. Trudno mi o tym mówić. To był dla nas straszny wstrząs. Byłem z nim bardzo blisko. Nasze żony są siostrami. Pozostawił córeczkę Natalkę, która niedawno skończyła sześć lat. Z Wojtkiem byli kolegami od dzieciństwa, pochodzili z tej samej miejscowości.
Orient Express
Długo zastanawialiśmy się
z Wojtkiem, czy grać dalej jako The Consonance Trio. W końcu
doszliśmy do wniosku, że Karol nie chciałby, żebyśmy rezygnowali. Zdecydowaliśmy,
że Jego muzyka nie może zniknąć, że powinna żyć, nawet wtedy, gdy Jego już nie
ma. Zaprosiliśmy znakomitego i doświadczonego basistę Piotra Chocieja.
Współpracowaliśmy już wcześniej, czasem grał u nas zastępstwa. Początkowo chodziło tylko o koncert pamięci
Karola w Białymstoku. Piotr się zgodził, szybko opanował materiał
i zagraliśmy ten koncert. Po występie zaproponowaliśmy mu dołączenie do
naszego tria i tak powstał obecny skład zespołu.
Wojtek jest siłą napędową grupy, kopalnią pomysłów rytmicznych i dźwiękowych. Zawsze stara się wydobyć jakąś nową barwę z powszechnie używanego zestawu perkusyjnego. W utworze Childhood, którego jest autorem, przełożył na dźwięki swoje wspomnienia z dzieciństwa.
Płyta miała być nagrana już dawno temu, jeszcze za życia Karola. Ciągle jednak nie czuliśmy się gotowi, zawsze znajdowaliśmy jakieś rzeczy, które można by poprawić, zrobić lepiej, inaczej. Dobrze, że w końcu udało nam się ją nagrać i wydać. Wydawcą albumu jest Monika Lipska, siostra Karola. „Orient Express” nagrywaliśmy w studiu Monochrom, z pięknym widokiem na wzgórza.
Fortepian był zwrócony w stronę otwartej przestrzeni, natury. W takich warunkach zaczynasz inaczej myśleć o muzyce, o swojej grze. Zupełnie inne pomysły przychodzą do głowy. Mam nadzieję, że to na tej płycie słychać.
Na krążku znalazły się cztery kompozycje Karola Sypytkowskiego. Utwór tytułowy pełni rolę klamry – album otwiera wersja studyjna, nagrana z Piotrem Chociejem na basie, a zamyka wersja koncertowa zarejestrowana w Radiu Białystok z udziałem Karola. Zależało nam, żeby on również znalazł się na płycie, żeby zagrał ostatnie dźwięki, powiedział ostatnie słowo. Zakończenie jest symboliczne, słychać odjeżdżający pociąg i później już tylko ciszę.
Ten album ma swoją całościową koncepcję. Wybraliśmy utwory, które razem opisują rodzaj wspólnej przygody, odwołują się do życia jako ekscytującej podróży. Już same tytuły – Trip, Adventure, Orient Express – wiele mówią. To wszystko jest pewną opowieścią, a każda kompozycja jej rozdziałem.
Trudno mi kategoryzować naszą muzykę, nigdy tego nie chcieliśmy robić. Jest po prostu przekazem muzycznego smaku i doświadczenia każdego z nas. Czy to jest jazz? Muzyka etniczna? Filmowa? Nie wiem, i nie ma to dla mnie wielkiego znaczenia. Każda z kompozycji ma swój charakterystyczny temat, zapamiętywalny motyw przewodni. Zawsze też jest w nich improwizacja, co zbliża je do jazzu. W niektórych utworach, np. w Adventure, oprócz klasycznych części AB pojawiają się też dodatkowe motywy o charakterze ilustracyjnym, które pomagają uruchomić wyobraźnię i poczuć, że to jest historia podróży młodego człowieka przez świat.
Oprócz płyty „Orient Express” pracowaliśmy też nad muzyką do filmu kryminalnego „Czarna Dama” w reżyserii Krzysztofa Szubzdy i Łukasza Seweryńskiego. Producentem i pomysłodawcą jest białostocka firma Mucha Na Dziko. To jest w całości nasz, białostocki projekt. Akcja filmu dzieje się na terenie białostocczyzny, zagrali w nim miejscowi aktorzy i pochodzący z Białegostoku Adam Woronowicz. Fabuła inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami i opisuje kobietę, która wraca do rodzinnego Białegostoku i tam przeżywa rozmaite perypetie związane z pewną podlaską sektą i mafijnymi interesami. W ścieżce dźwiękowej wykorzystaliśmy też motywy naszych starszych utworów. Niestety premierę filmu zatrzymała pandemia.
Rozmawiał: Marek Romański