Wytwórnia: Piotr Krzemiński Music
Streets of the Orient; Morning Sun; Last Train; Awakening; Apple Cake; Song For Kacperek; Amazingly Wicked; Not So Serious (bonus track)
Muzycy: Piotr Krzemiński, trąbka; Daniel Latorre, organy Hammonda; Arek Skolik, perkusja
Z Piotrem Krzemińskim rozmawia Piotr Wojdat:
Trębacz i kompozytor, absolwent Akademii Muzycznej w Łodzi. Swoje artystyczne pomysły realizuje w autorskich zespołach: Krzemiński Reunion Project i Krzemiński International Quartet. Z grupą Latorre Krzemiński Skolik The Special Trio niedawno wydał pierwszy album „You Know?” Ten krążek trafia do prenumeratorów JAZZ FORUM wraz z obecnym numerem.
JAZZ FORUM: Spotykamy się na gorąco po Twoim wczorajszym koncercie na Łódzkich Zaduszkach Jazzowych. Jakie wrażenia wyniosłeś ze sceny?
PIOTR KRZEMIŃSKI: Był to koncert zespołu Latorre Krzemiński Skolik The Special Trio świeżo po wydaniu płyty. Premiera miała miejsce trzy tygodnie temu. W tym składzie zagraliśmy w ramach Łódzkich Zaduszek Jazzowych. W wydarzeniu tym brali także udział tak zwani gawędziarze, którzy wspominali dawnych polskich artystów jazzowych z lat 50. i 60. To był bardzo sympatyczny wieczór łączący współczesną muzykę z naszego albumu ze wspomnieniami m.in. o zespole Melomani czy łódzkim Tiger Rag.
JF: Wspominasz o polskiej muzyce jazzowej z lat 50. i 60. Na Waszej nowej płycie słychać echa tamtych czasów. Jednakże, moim zdaniem, inspiracje zaczerpnęliście przede wszystkim z amerykańskich nagrań, takich jak na albumie Larry’ego Younga „Unity” z 1966 roku. Czy rzeczywiście muzyka z tego okresu miała tak duży wpływ na powstanie Waszej płyty? Jacy artyści byli dla Ciebie punktem odniesienia?
PK: Tak, zgodzę się z tym. Głównie dlatego, że jestem miłośnikiem starego, dobrego mainstreamowego jazzu. Takiego, który powstawał w latach 60. i trochę później. Przypuszczam, że słychać to na płycie. Arek Skolik również jest wielkim fanem tamtych czasów. Zatem te inspiracje na pewno są wyczuwalne.
Ciężko jest mi z kolei powiedzieć konkretnie, jacy muzycy byli dla mnie punktem odniesienia. Takich artystów grających swingowo, którzy mi się bardzo podobają, z tych uważanych za top amerykański z tamtych czasów, jest naprawdę dużo. Niejako nauczyli mnie tej muzyki słuchać, a później ją grać. Trochę też może i komponować. Do głowy przychodzi mi dużo nazwisk. Głównie byli to trębacze, jak Freddie Hubbard, Chet Baker czy Lee Morgan.
Piotr Krzemiński
JF: Z kolei na płycie Larry’ego Younga, o której wspomniałem wcześniej, występuje inny słynny trębacz – Woody Shaw.
PK: Miałem taki moment, że rzeczywiście dużo słuchałem Woody’ego. Najbardziej imponowała mi jego technika. Wtedy jeszcze nie wszystko rozumiałem z tego, co on grał, ale to, jak technicznie miał instrument opanowany, rzeczywiście było fascynujące.
JF: W Twojej muzyce pojawiają też naleciałości latynoamerykańskie. To naturalne, bo w składzie zespołu jest Brazylijczyk Daniel Latorre. Jak doszło do Waszego spotkania i jak potem przebiegały sesje nagraniowe do nowego albumu?
PK: Na płycie pojawiają się brzmienia i rytmy brazylijskie – są tam dwie kompozycje Daniela i jeden utwór, który skomponowaliśmy razem.
Tak naprawdę z oboma muzykami poznaliśmy się już jakiś czas temu. Daniel ma w Brazylii trio jazzowe – Hammond Grooves. Parę lat temu, jeszcze przed pandemią, przyjechali do Europy, m.in. do Polski, zagrać trasę koncertową. Występowali w Kielcach na festiwalu hammondowym. I tam się spotkaliśmy. Wtedy występowałem w trio z Pawłem Serafińskim na organach i Frankiem Parkerem na perkusji. Po koncertach, jak to na festiwalu, wieczorami odbywały się jam sessions. Z Danielem bardzo dobrze nam się grało.
Daniel z zespołem Hammond Grooves przyjechał rok później na następną trasę do Polski. Zagrali kilka koncertów. Zaprosił mnie, żebym zagrał gościnnie z nimi dwa koncerty. Tak się zaczęła nasza bliższa znajomość.
Trochę wcześniej poznałem Arka Skolika. W bardzo ciekawej zresztą sytuacji. Oczywiście od dawna wiedziałem, kto to jest. Nawet spotkaliśmy się gdzieś przelotnie i przedstawiliśmy się sobie. Do bliższego poznania doszło jednak później, na jednym z dwóch bardzo ciekawych koncertów w Łodzi. Były to występy w składzie: Wojciech Karolak, Paweł Serafiński i Arek. Kosmiczne były te koncerty z udziałem dwóch hammondzistów, którzy bardzo się lubili i cenili, ale muzycznie byli z zupełnie z innych światów. Arek w jakiś cudowny sposób sklejał te dwie różne, muzyczne osobowości tak wspaniale, że ja po prostu słuchałem tego koncertu i nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Pomyślałem wtedy, że chciałbym z nim pograć. I tak powstał pomysł na trio z udziałem Arka i Daniela.
Ta nasza wspólna przygoda zaczęła się od razu od koncertu. Jedyna próba, którą zrobiliśmy, odbyła się na dwie godziny przed wyjściem na scenę. Można by powiedzieć, że to nieodpowiedzialne, jednak znając obu muzyków i grając z nimi, czułem, iż to może być ciekawe doświadczenie. Na próbie zaczęli grać razem wstęp do jednego z moich utworów jako sekcja. Zagrali tak, że nie było o co pytać. Wyczuli się od razu. W efekcie wykonaliśmy na tym koncercie standardy oraz dwa moje utwory. To się nie mogło nie udać.
JF: Czyli Arek i Daniel wcześniej ze sobą nie grali?
PK: Zgadza się, wcześniej ze sobą nie współpracowali. Było to trochę ryzykowne. Co prawda w małym, bardzo kameralnym miejscu, ale każdy występ jest ważny. Cieszę się, że moje przeczucie mnie nie zawiodło. Zaczęliśmy grać razem i wszystko ruszyło, jak maszyna. Stworzyliśmy tę całość. No i tak to trwa do dzisiaj.
JF: W jakich okolicznościach doszło do nagrania albumu „You Know?” i ile czasu zajęło Wam przygotowanie materiału?
PK: Punktem zwrotnym był koncert, w trakcie którego graliśmy między innymi kompozycje moje i Daniela. Arek w pewnym momencie wyszedł z propozycją. Powiedział: „Nagrajmy płytę, już, teraz”. Popatrzyłem na niego i miałem chwilę zastanowienia. Uważam, że materiał, który nagrywa się na płytę, powinien być materiałem przemyślanym. Muzyka, szczególnie autorska, potrzebuje czasu, aby dojrzeć i być gotowa do jej nagrania. Ale poczułem, że to jest ten moment.
Ta rozmowa odbyła się w czerwcu ub.r. A pod koniec sierpnia nagraliśmy pierwsze utwory. To była spontaniczna, ale jednocześnie przemyślana decyzja. Materiał wybraliśmy z tego, co graliśmy. Są tu moje utwory i kompozycje Daniela, a także jedna wspólna kompozycja łączącą brazylijską rytmikę i harmonię Daniela z moim niemalże bebopowym tematem. Na płycie chcieliśmy też mieć utwór Arka. I bardzo dobrze, że na niej jest, bo jednak nie tak często zdarza się, że perkusiści komponują.
Płyta powstała w trakcie dwóch sesji. Część utworów nagraliśmy w sierpniu, pozostałe w grudniu 2023 roku. Założenie było takie, żeby nagrać tę płytę po staremu, 100 procent live, uznaliśmy, że tak będzie najlepiej dla naszej muzyki. Weszliśmy do studia, do jednego pomieszczenia i zaczęliśmy grać. Tylko mikrofony, my, instrumenty i muzyka. Nawet nie zakładaliśmy słuchawek, separacje minimalne. Uważamy, że to była dobra decyzja. Dało to tej płycie dużą dozę żywej, koncertowej energii. Później nastąpił czas produkcji. Słuchania, wyboru wersji, miksu, masteringu, itd... Prawie rok po nagraniach pojawiła się płyta. Niby to długo. Ale z drugiej strony też myślę, że doświadczenia każdego z tych kroków są i będą bardzo przydatne w przyszłości.
JF: Pomiędzy 2006 a 2015 rokiem miałeś okazję przebywać poza granicami Polski i intensywnie podróżować. Obecnie współpracujesz z Danielem Latorre, a w zespole Krzeminski International Quartet grasz również z kubańskim saksofonistą Luisem Nubiolą. Jak te liczne wyjazdy, spotkania z różnorodnymi kulturami i współpraca z muzykami z całego świata wpłynęły na Twój rozwój jako trębacza i kompozytora?
PK: Zarówno podróże, jak i spotkania z muzykami spoza Polski bardzo wpłynęły na to, kim jestem teraz. Przez prawie dziewięć lat w naszym kraju prawie się nie pojawiałem. W Polsce spędzałem urlopy, a poza tym grałem bardzo dużo na całym świecie. Dzięki temu miałem możliwość poznania różnej muzyki. Takiej, jaka ona jest naprawdę. Na przykład muzyki z Ameryki Południowej, Ameryki Środkowej czy Australii. Świetna jest muzyka Polinezji Francuskiej, o której w ogóle mało kto tutaj wie. Miałem tę przyjemność, żeby tam rzeczywiście być i jej posłuchać. Wykonywaną przez ludzi, którzy w danym miejscu mieszkają i grają. To bardzo otwiera głowę i inspiruje do wielu rzeczy.
Te doświadczenia ciężko opisać. Wystarczy posłuchać zespołu, który gra folk w Polinezji Francuskiej lub Ameryce Południowej. Oni bardzo często w ogóle nie są wykształconymi muzykami. Grają od serca, śpiewają od najmłodszych lat. My używamy systemu temperowanego, półtonowego, a są miejsca na świecie, gdzie jest system ćwierćtonowy czy skale zupełnie inne od najbliższego nam dur-moll, co ciekawe nierzadko dość bliskie skalom, których używamy w muzyce jazzowej. Chłonąłem to wszystko w taki nieopisywalny sposób, to był bardzo duży proces poznawczy.
Granie z muzykami zagranicznymi to również bardzo ważne doświadczenie. Każdy z nas w Polsce gra inaczej, bo inaczej tę samą muzykę czuje. A jeśli dołożymy do tego jeszcze, że ludzie z różnych krajów mają różne korzenie kulturowe, więc i muzyczne. Jak razem gramy jazz, to to słychać. I tego się nie da ominąć i to jest super ciekawe. W żaden sposób nie przeszkadza swingowi czy muzyce jazzowej jako takiej, a dodaje jej kolorytu.
W pewnym momencie mojego życia pojawił się pomysł, żeby założyć kwartet oparty na tych różnych kolorach jazzu – tak powstał Krzemiński International Quartet. Ja jestem Polakiem, Luis Nubiola – Kubańczykiem, Daniel Latorre – Brazylijczykiem i Frank Parker – Amerykaninem. Od pierwszych dźwięków to było niesamowite, zupełnie inne doświadczenie. Daniel Latorre czasem śmieje się, że nie umie grać swingu. Oczywiście jakby nie umiał, to by go nie grał, ale on ma specyficzny sposób swingowania, trochę inny niż mają Amerykanie czy Polacy. Dodaje muzyce kolorów i barw, których nie da się znaleźć nigdzie indziej. Po prostu ma swój sposób swingowania – który bardzo mi się podoba.
Dużo się nauczyłem w tym czasie o muzyce. Kilka razy na przykład grałem z amerykańskim trębaczem Billem Prince’em, który występował m.in. w orkiestrze Buddy’ego Richa. Już samo słuchanie jego opowieści było fascynujące. A jak zaczynał grać, to grał tak, że chwilami ciężko było mi się skupić na swoim graniu.
Na pewno wszystkie te doświadczenia bardzo wpłynęły na to, jak postrzegam muzykę, gram i komponuję. Ciężko jest powiedzieć, co konkretnie się zmieniło, ale czuję, że bardzo dużo zaczerpnąłem z tego okresu.
The Special Trio: Arek Skolik, Piotr Krzemiński, Daniel Latorre
JF: W Twojej muzyce ten koloryt związany z mieszaniem się różnych naleciałości kulturowych jest obecny. To zrozumiałe, bo odwiedzałeś różne kraje i poznawałeś różnych muzyków. Jak po powrocie do Polski odnalazłeś się w nowej rzeczywistości?
PK: Kolory są mottem naszego tria. Czujemy grając razem, że jest tyle możliwości barwowych w nas, w instrumentach. Organy dają nieskończone możliwości kolorystyczne, trąbka też, no i Arek na bębnach po prostu maluje dźwięki. Na okładce płyty został użyty cytat Rabindranatha Tagore o tym, że świat przemawia do mnie kolorami. To się rzeczywiście dzieje.
Jeśli chodzi o mój powrót do Polski – miałem pracę, która dawała mi satysfakcję zarówno pod względem muzycznym, jak i finansowym. Tyle tylko, że właśnie inspirowany tym wszystkim, co słyszałem w różnych miejscami na świecie stwierdziłem, że chcę te wszystkie inspiracje zamienić w konkretne utwory, które będą moje. Nagle okazało się, że pewne rzeczy same ze mnie zaczynają „wychodzić” i składać się w gotowe utwory lub ich szkice. W pewnym momencie pomyślałem, że chciałbym grać swoją muzykę. A tam, gdzie pracowałem, nie do końca było to możliwe. I to był główny powód, dla którego wróciłem. Chciałem realizować swoje pomysły.
Poza tym znaczenie miało też to, że zacząłem wyjeżdżać od razu po ukończeniu studiów. Pomyślałem, że w Polsce być może jeszcze mało kto o mnie słyszał i im dłużej będę zwlekał, tym trudniejsze będą powrót i realizacja moich planów. Wróciłem i od razu wziąłem się do pracy.
Nie jest łatwo wrócić na rynek po tylu latach nieobecności. Musi minąć trudny czas. Przynajmniej dwa, trzy lata, zanim ludzie przyzwyczają się, że jesteś w Polsce i można do ciebie zadzwonić z propozycją pracy czy współpracy. Ważne, żeby nie siedzieć i nie czekać. W moim przypadku były to działania dwutorowe. Z jednej strony odwiedzałem różne jam sessions. Z drugiej – zadzwoniłem do swoich kolegów ze szkoły i powołałem do życia kwintet, który istnieje do dzisiaj. Wymyśliłem nazwę Krzemiński Reunion Project. Nie widzieliśmy się i nie graliśmy ze sobą parę ładnych lat. Uznałem, że powrót do wspólnego grania to bardzo dobry pomysł, a zarazem po tych latach nowe doświadczenie. W zespole grają: Andrzej Zielak na kontrabasie, Karol Domański na perkusji, Michał Borowski na saksofonie i Dariusz Petera na fortepianie. To są moi koledzy z jednego miasta albo nawet z jednej szkoły. Od samego początku zaczęliśmy grać moje kompozycje. To było fascynujące, że wróciłem do kraju, zadzwoniłem do chłopaków i założyliśmy ten kwintet. I nie zapomnę nigdy, jak na pierwszej próbie zagraliśmy pierwszy czy drugi mój numer. Od razu wszystko zadziałało, a oni ubarwili jeszcze te moje kompozycje, bo założenie też było takie, że każdy „daje coś od siebie”.
Powrót nie był łatwy. Starałem się to zmienić pracą. Czasami były momenty, że czułem się sfrustrowany, bo chciałem więcej. Miałem w głowie wciąż nowe pomysły, ale czasem drogi wydawały się być zamknięte. Miałem wrażenie po tych dziewięciu latach, że wróciłem do innego, trudniejszego rynku muzycznego, niż ten, który pamiętałem. Tak, trzeba było pracy i cierpliwości.
Przez lata mojej nieobecności wydarzyło się bardzo dużo rzeczy, pojawili się też na scenie nowi ludzie z nową muzyką. Świetne jest to, że mamy mnóstwo różnorakiej muzyki jazzowej i jest jej coraz więcej. Wcześniej nie było tylu nowych płyt rocznie.
JF: Jakie masz muzyczne pomysły na najbliższy czas, już po wydaniu długo wyczekiwanej płyty?
PK: W najbliższym czasie będziemy promować „You Know?” Chcemy, żeby słuchacze poznali tę płytę i tą muzykę. Daniel część życia spędza w Polsce, część w Brazylii. Pracujemy więc teraz dwutorowo. Niedługo wyjeżdża, natomiast wczesną wiosną, kiedy wróci do Polski, planujemy tu trasę koncertową. Latem natomiast w Brazylii, gdzie mamy też propozycję wydania naszego albumu w wersji winylowej.
Poza tym chciałbym w pierwszej połowie 2025 roku nagrać płytę z Krzemiński Reunion Project, czyli z kwintetem. Biorąc pod uwagę tę moją miłość do mainstreamu, płyta nagrana w klasycznym składzie z saksofonem tenorowym, kontrabasem, fortepianem i bębnami jest tym, co po prostu musi się wkrótce wydarzyć.
Międzynarodowy kwartet na razie musi poczekać. Wszystkiego jednocześnie nie da się zrobić, choć pomysły i utwory na płytę tego zespołu już są.
Najbardziej cieszę się jednak z tego, że mogę koncertować ze wszystkimi moimi zespołami. Jedną z najciekawszych rzeczy, która według mnie jest wielkim atutem muzyki jazzowej jest to, że grana na żywo za każdym razem brzmi inaczej. Improwizując nie da się dwa razy zagrać takiego samego sola. To muzyka, która po części powstaje tu i teraz i to jest jej siła.
Kiedyś mówiłem o tym, iż bardzo się cieszę, że wróciłem – odbierając nagrodę Łódzkiego Stowarzyszenia Melomani. To było już parę lat temu, a dzisiaj tę radość trzeba pomnożyć razy dwa. Jest płyta, są zespoły i dobrze się dzieje.
Rozmawiał: Piotr Wojdat