Anna Bernat/PAP
Mówił i opowiadał o muzyce tak płynnie, jakby grał na saksofonie…To były niekończące się solówki – wspomina Jana Ptaszyna Wróblewskiego w wywiadzie dla PAP Paweł Brodowski, redaktor naczelny „Jazz Forum”.
„Pod koniec miał już taką pozycję, że nie musiał nawet nic mówić ani grać. Gdy pojawiał się na scenie, zanim jeszcze podszedł do mikrofonu, nim chwycił saksofon do ręki, wszyscy wstawali i witali go owacją na stojąco”.
„Jak sięgnę pamięcią, Ptaszyn był na polskiej scenie od zawsze, jego kariera muzyczna trwała 70 lat. Aby opisać jego życie, trzeba by kilka opasłych tomów. Żałuję, że takiej książki nie napisał, że nie ukazała się autobiografia opowiedziana jego własnymi słowami”.
„Ptaszyn pięknie posługiwał się polszczyzną, uhonorowany nawet został Wawrzynem mowy polskiej. Język, którym władał, był soczysty i zarazem literacki, nieco archaiczny, wychował się prawdopodobnie na polskiej literaturze XIX-wiecznej, na powieściach Sienkiewicza, zaskakiwał nas oryginalnymi skojarzeniami językowymi. Był gawędziarzem”.
„Jazz był dla niego wszystkim. Grał do ostatniego tchnienia. Półtora tygodnia temu wystąpił w Warszawie na Białołęce, a tydzień wcześniej grał w swoim rodzinnym mieście Kaliszu. Kalisz obdarzył Ptaszyna tytułem Honorowego Obywatela Miasta, podobnie jak Zamość, do którego przyjeżdżał przez długie lata na Festiwal Wokalistów Jazzowych, oraz Bielsko-Biała – miasto, w którym, od samego początku, przez ćwierć wieku prowadził koncerty Bielskiej Zadymki Jazzowej. Ale dlaczego na taki gest nie zdobyła się Warszawa – miasto, w którym mieszkał tyle lat?” – zastanawia się Brodowski.
Jan Ptaszyn Wróblewski debiutował jako saksofonista w Sekstecie Komedy na legendarnym I Festiwalu Muzyki Jazzowej w Sopocie w 1956 roku – zespół ten był pierwszą w Polsce grupą jazzu nowoczesnego. Pierwszymi mistrzami jazzu byli dla Ptaszyna Komeda, Trzaskowski i Kurylewicz, co podkreślił w tytule jednej ze swoich płyt („Moi pierwsi mistrzowie”).
„Miał bogatą historię życia, wiele wspaniałych dokonań, ale myślę, że najważniejszy w jego biografii artystycznej był występ w Newport w 1958 roku. W tamtych czasach zostać zaproszonym na Zachód, do Ameryki na tak ważny festiwal, to był wielki zaszczyt i wyróżnienie. Ptaszyn został wybrany do Międzynarodowej Orkiestry Młodzieżowej, a dodatkowym splendorem był występ tej orkiestry z samym Louisem Armstrongiem. Podczas pobytu w Nowym Jorku widział na własne oczy występy takich legendarnych artystów jak Billie Holiday i Lester Young. Po powrocie ze Stanów Ptaszyn stał się wyrocznią polskiego jazzu. I pełnił tę rolę do końca życia.”
„Jego zdanie się liczyło, w pewnym sensie to on swoimi opiniami ustalał hierarchię polskiego jazzu. Niekiedy budziło to sprzeciwy, zwłaszcza w kręgach awangardy. On awangardę szanował, ale nie dodawał jej wiatru w żagle. Pilnował złotego środka jazzu. Dlatego jeden ze swoich zespołów nazwał Mainstream – główny nurt. ‘Płyniemy przed siebie głównym nurtem’ – mawiał. ‘Muzyka, którą gramy, to nie historia, nie awangarda, a środek, jądro, kwintesencja współczesnego jazzu’.”
„Był też wspaniałym aranżerem; potrafił rozpisywać utwór na orkiestrę siedząc w przedziale w pociągu podczas podróży z koncertu na koncert. Pisał też muzykę symfoniczną, filmową.”
„Był erudytą. Muzykę znał od podszewki. Na Facebooku do ostatnich dni pięknie komentował życie muzyczne. Miał niezwykłą energię i chęć przewodzenia. Czuł się nestorem, przewodnikiem, nie wiem: królem polskiego jazzu? Na pewno wyrocznią” – mówił redaktor „Jazz Forum”. (PAP)
Jan Ptaszyn Wróblewski zmarł w Warszawie 7 maja 2024 roku. Miał 88 lat.
Autorka: Anna Bernat
abe/ dki/
Od redakcji Jazz Forum: zamieszczamy powyżej edytowany tekst wywiadu, jakiego udzielił Paweł Brodowski red. Annie Bernat z Agencji PAP. Wywiad, który został wprowadzony przez PAP do obiegu w Internecie, nie był autoryzowany i wkradło się do niego kilka błędów.