Aktualności

Portishead na Sacrum Profanum

Marek Tomalik



25 czerwca w Krakowie odbył się koncert inaugurujący tegoroczną edycję festiwalu Sacrum Profanum.

Jechałem na ten koncert przepełniony niepewnością czy skrajnie intymna, osobista muzyka Portishead nadaje się na tak duży postindustrialny obiekt, jakim jest Hala ocynowni ArcelorMittal Poland na kilkutysięczną publiczność. I w tym przekonaniu trwałem przez połowę koncertu. Moje przypuszczenia potwierdzało niezwykle skromne, antygwiazdorskie  zachowanie muzyków na scenie.

Zapięty w garnitur, ledwo oświetlony  gitarzysta Adrian Utley, znany krakowskiej publiczności z poruszającej muzyki zagranej do filmu „Męczeństwo Joanny d’Arc” (dwa lata wstecz na Sacrum Profanum), zdawał się nie istnieć. Nawet przy swoich oszczędnych partiach solowych. Właściwie na planie pierwszym – i muzycznie i scenicznie – dominowali założyciel grupy perkusista Geoff Barrow i kolega po fachu na instrumentach perkusyjnych. Wsłuchując się w kolejne utwory (i chłonąc je wzrokiem) uprzytomniłem sobie, że Portishead to głównie rytm. Tę muzykę niesie wszechwładnie dominujący rytm – z perfekcyjną grą Barrowa, który z perkusji uczynił instrument wiodący, a jego transowy, trip-hopowy swing znajdował w latach 90. wielu naśladowców. Sceniczny skład uzupełniali – basista, dwóch muzyków na instrumentach klawiszowych i Ona.

Beth Gibbons – właściwie od niej powinienem zacząć tę relację, bo to właśnie dla niej, dla jej przeszywającego bólem wokalu, dla jej podatnego na zranienie głosu przyszli ludzie. I nie zawiodła. Niedbale ubrana – w startych dżinsach i dresie z kapturem – i jeszcze bardziej niedbale poruszająca się – bez typowych gestów scenicznych, nieśmiała, wręcz odwrócona od publiczności, Beth otwierała swoje trzewia bez hałasu. Za to w najwyższej formie wokalnej! Jej przeszywający głos wydobywał najbardziej intymne, najbardziej mroczne zakamarki duszy.

Nie wątpię, że wymagało to ogromnej koncentracji, dyscypliny i „samospalania”. Toteż koncert był krótki, zaledwie sześćdziesiąt parę minut, z dwoma pieśniami na bis. Przy niemal zupełnym braku kontaktu z publicznością (w sensie gestów). Niemal, bo pod koniec zeszła ze sceny by wymienić uściski z fanami przy barierce. Nieważne, bo tutaj kontakt sceniczny odbywał się na płaszczyźnie duchowej, na współodczuwaniu, na dzieleniu się okruchami czegoś co jest nienazwane, co pozostaje poza dźwiękami i czasem.

To była wielka uczta duchowa. Koncert zdominowały piosenki z ostatniego, wydanego cztery lata temu albumu „Third”, w które wplatały się pojedyncze utwory z debiutanckiej płyty „Dummy” z 1994 roku. Machine Gun w nowohuckiej hali ocynowni ArcelorMittal Poland nabrał nowego wymiaru i przekonał widzów, że muzyka Portishead mimo swej zmysłowej delikatności większości piosenek pasuje do industrialnego wnętrza. Brawa dla speców od nagłośnienia za okiełznanie akustyki tego żelaznego monstrum.

Nie chcę przemilczeć zaangażowania finansowego  Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To jest inwestycja w budowanie wrażliwości, przynajmniej u niewielkiej części obywateli naszego kraju. Muzycy Portishead chętnie angażują się w działania propagujące tolerancję i prawa człowieka. Warto śledzić ich działania także w tym wymiarze, a jesienią (15-22.09) powrócić do Krakowa na Sacrum Profanum i posłuchać m.in. solowych projektów muzyków Portishead – Adrian Utley Guitar Orchestra i formacji Beak Geoffa Barrowa.

www.sacrumprofanum.com


Marek Tomalik




  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm