CD 1 – Him; Cuéntame I; Cuéntame II; Haiku; Los Abrazos Rotos; The Breath; Arie; Outside; Lullaby; The Infinity Concerto; Glass & Voice Haiku; Primavera; Nostalgia – Impressionism
CD 2 – Fuga; Dance of the Blessed Spirit; Sunrise & Sunset; Dave Bubek; Snowflakes; Impressions in Colours Suite; Nostalgia Nocturna; Liberetto; Inside

Muzycy: Izabella Effenberg, glasharp, sundrum, steeldrum, array mbira, marimba, wibrafon, waterphone, marimbola, kalimba, crotales, happy, chimes, instr. perkusyjne; Yumi Ito, śpiew; Anton Mangold, harfa, flety; Jochen Pfister, fortepian; Norbert Emminger, klarnet basowy; Radek Szarek, perkusja, instr. perkusyjne


Impressions in Colours

Izabella Effenberg

Z IZABELLĄ EFFENBERG rozmawia Piotr Iwicki:

Urodzona w Polsce, od lat mieszka w Niemczech, gdzie realizuje swoje muzyczne pasje odwiedzając rozmaite stylistycznie muzyczne światy. Ma własny pomysł na życie, kocha eksperymenty, nie boi się ryzyka. Do rąk naszych prenumeratorów dociera płyta „Impressions in Colours” ukazująca nie tylko wirtuozerię artystki, ale również to, jak przełamywać granice między gatunkami. A to jest bezspornie znakomita okazja do rozmowy. Przed Państwem – Izabella Effenberg!

JAZZ FORUM: Przyznam, że strach z Tobą rozmawiać. Wybitna wibrafonista i marimbistka, specjalistka od bardzo nietypowych instrumentów, ale również… mistrzyni karate z tytułem wicemistrzyni Europy. Mimo to dla wielu naszych czytelników jesteś wciąż białą kartą. Przybliż – proszę – swoją sylwetkę.

IZABELLA EFFENBERG: Chyba teraz czuję się po prostu multiinstrumentalistką poszukującą, dlatego unikam słowa „wibrafonistka”. Ciągle podoba mi się coś nowego i muszę to wypróbowywać. Działam w muzyce niszowej, promuję rzadkie instrumenty na koncertach, warsztatach oraz festiwalu Vibraphonissimo, który nie jest festiwalem jazzowym. Tradycyjnie dwa koncerty są poświęcone tej muzyce i wibrafonowi w szerokim kontekście. Oprócz tego promuję kobiety zajmujące się muzyką improwizowaną – Sisters in Jazz International. To cykl koncertów, warsztatów i coś, co jest rozwijaniem naszych kontaktów.

A co do karate… Od ponad 26 lat trenuję karate shotokan, ostatnio znowu intensywniej. Zdobyłam wiele mistrzostw Polski i myślałam, że będę się tym zajmować zawodowo. Mam sześcioletniego syna, który trenuje Taekwondo, gra na perkusji przez połowę swojego życia, a w tym roku zaczął chodzić do szkoły i chce zostać astronautą. (śmiech)  Co do instrumentarium – gram na takich instrumentach jak szklana harfa, sundrum, steeldrum, array mbira, wibrafon, szklany ksylofon, marimba, waterphon, szklane percussions zrobione przez pewnego artystę z Norymbergi.

JF: Przyznasz, że wibrafon, najbardziej jazzowy z instrumentów, którymi władasz, przeżywa renesans popularności. Mimo to jesteś jedną z nielicznych w Europie kobiet-wibrafonistek skupionych na jazzie i muzyce improwizowanej. 

IE: Rzeczywiście, wibrafon jest w tej chwili bardzo popularny, mam wrażenie że wszędzie widzę grających wibrafonistów. (śmiech) W Niemczech większe skupiska wibrafonistów są w Berlinie, m.in. ze względu na aktywnego tam Davida Friedmana oraz w zagłębiu Ruhry. Jest dużo ciekawych niemieckich muzyków, jak np. Stefan Bauer czy Taiko Saito. Mieliśmy nawet w czasie pandemii Covid sympozjum na uczelni w Hamburgu. Marzy mi się zorganizowanie imprezy z udziałem polskich i niemieckich muzyków.

W Polsce super promocję wibrafonu robi Benek Maseli. Pamiętam, że chodziłam na każdy jego koncert w Poznaniu, gdy byłam w szkole muzycznej. Wszyscy chcieliśmy grać tak, jak on. Ale fakt, rzeczywiście w Polsce nadal mało jest wibrafonistek, choć pojawiają się panie grające i nagrywające piękną muzykę, jak np. Gosia Marciniak czy Maria Kępisty.

Podobnie jest gdzie indziej. Zawsze to są „pojedyncze egzemplarze”, które mimo wszystko widać, ponieważ są bardzo aktywne. Przykłady bardzo aktywnych pań to Taiko Saito, Evi Filippou, Sonja Huber, Viktoria Sondergaard czy Carlotta Ribbe. Każda jest zupełnie inna, pochodzi z innego kraju.

Myślę, że można spokojnie powiedzieć, iż każdy może swoje miejsce w biznesie muzycznym znaleźć, bez konkurencji, bo liczy się pomysł i praca. I indywidualność. Mimo wszystko, ciekawe dlaczego mniej jest wibrafonistek, choć jest wiele marimbafonistek klasycznych. Na pewno założenie rodziny jest krokiem, którego sobie odmawia wiele kobiet-muzyków. Nadal ludzie próbują nam udowadniać albo sugerować, że nie damy rady albo po prostu komentują to w negatywny sposób. Muzyków męskich nikt nie zapyta, jak sobie radzą w tej kwestii albo nikt nie będzie im wmawiał, że grają koncerty ze szkodą dla dziecka. Na pewno też rzadziej jesteśmy zapraszane do „męskich” projektów.

JF: Gdybym miał w kilku słowach streścić, co to jest jazz w wydaniu europejskim, to chyba kluczowe byłoby stwierdzenie: przełamywanie stylistycznych granic w oparciu o bogactwo muzycznej kultury Starego Kontynentu. I tak jest u Ciebie, granice zacierają się kompletnie. Jazz, muzyka współczesna, eksperyment sonorystyczny… To Twoje środowisko naturalne. 

IE: Zawsze chciałam robić coś innego, ale tego nie można sobie wymyślić teoretycznie, siedząc w domu. Ponieważ grałam od dziecka klasykę, szybko zauważyłam, że swing nie będzie moją mocną stroną, ponieważ sposób uderzenia, artykulacji, mam klasyczny (jeśli można tak powiedzieć). Ciekawi mnie „muzyka momentu” albo „skupienie na samej istocie brzmienia”. Czasem organizuję takie „sound koncerty”, gdzie się skupiamy na innego rodzaju graniu. Bardzo mi się podoba Bugge Wesseltoft New Conception of Jazz. W tym stylu też graliśmy nasz koncert i dużo o tym rozmawialiśmy. On też zbiera instrumenty, interesuje go dźwięk sam w sobie, improwizacja intuicyjna. Grając, trzeba też dostosować utwory, repertuar, grę w sensie koncepcji dopasować do możliwości instrumentarium.

JF: Znamienne, że w gronie najwybitniejszych postaci, z którymi współpracujesz, brylują właśnie mistrzowie przełamywania stereotypów i granic.

IE: Najczęściej słucham muzyki impresjonistycznej, popowej, czy tej ze Skandynawii. Bardzo lubię muzyków pochodzących właśnie z tamtych krajów. Oni są bardziej zrelaksowani jako ludzie i jako muzycy. Często są bardzo znani, ale nie ma w nich „agresywnego machowskiego ego” czy kompleksów. Wręcz odwrotnie, oni są bardzo zainteresowani innymi ludźmi. W trakcie grania nie muszą nic udowadniać, tylko po prostu troszczą się, aby cały zespół błyszczał. Nie próbują też za wszelką cenę – jak ja mawiam – przeprowadzić „swojego”. Są otwarci. Na Ystad Jazz Festival poznałam Jana Garbarka. Było to naprawdę przemiłe przeżycie! Niesamowicie skromny człowiek! Bugge zauważył, że przecież chcemy być muzykami, aby otaczać się pięknem, inspiracją, a nie po to, by być strasznie sławnym czy komuś coś udowodnić.

JF: Twój arsenał jest bogaty, ale chyba tym kluczowym instrumentem jest wibrafon.

IE: Teraz najbardziej lubię ćwiczyć na szklanej harfie i marimbie, wibrafon stracił swoją pozycję lidera. Ale od niego wszystko się zaczęło, ponieważ słuchając nagrań wibrafonistów albo chodząc na ich koncerty, narodziło się marzenie o improwizacji. Szklaną harfę słyszałam pierwszy raz na warsztatach perkusyjnych w Koszalinie, ale próba samodzielnej budowy tego instrumentu się nie udała. Na szczęście moi znajomi z Gdańska, Glassduo, którzy są najbardziej znanymi muzykami w „szklanej niszy” na świecie, zbudowali dla mnie ten instrument. Uwielbiam też moją array mbirę, która oferuje niskie i ciepłe dźwięki.

Kiedyś nie było łatwo mieć własny instrument ani wyjechać na studia gdzie indziej. Internet dopiero wchodził i trzeba było się nauczyć z niego korzystać, żeby znaleźć informacje o możliwościach. Ważne jest obracać się w kreatywnym środowisku, a tego trzeba sobie poszukać, aby mieć przykłady do naśladowania. Takim przykładem była dla mnie Susan Weinert, którą poznałam na warsztatach w Chodzieży, i z którą miałam dużo kontaktów w Niemczech. Ofiarowała mi bardzo cenną przyjaźń i inspiracje. A do tego była pierwszą instrumentalistką, którą widziałam w Polsce, i która była żywym dowodem na to, jak można być aktywnym w zawodzie jako kobieta. David Friedman uważa, że trzeba słuchać własnej intuicji, ponieważ ona najlepiej nam doradzi. Często ludzie zarzucają nas własnym zdaniem czy widzeniem rzeczywistości, która do nas nie pasuje i nas ogranicza. Ważne aby mieć wokół ludzi, którzy nasze pomysły traktują serio a nie nas gaszą. Myślę, że trzeba też ryzykować nawet za cenę błędów, by żeby znaleźć drogę. 



JF: Marimba to naturalne poszerzenie skali wibrafonu. A dla Ciebie to nowy brzmieniowy świat czy właśnie jego dopełnienie?

IE: Dla mnie marimba to zupełnie inny instrument, ostatnio lubię ją bardziej niż wibrafon. Mam też wrażenie, że jest trudniejsza w improwizacji, bo taka jak moja, ma pięć oktaw i trzeba jakoś rozplanować każdy utwór czy improwizację, żeby to miało sens. Mięśnie też muszą się nauczyć – pamiętać, gdzie leżą wszystkie dźwięki po to, żeby je trafiać. A to nie jest łatwe na tak wielkim instrumencie! Do tego dochodzi sprawa kondycji. Inaczej się gra samemu albo w duecie, np. z saksofonem, a inaczej, jak mamy basistę. W czasie studiów w Poznaniu nie mieliśmy dobrej marimby, w zasadzie tylko stara xylorimbę – coś między ksylofonem a marimbą, na której nic nie brzmiało a ćwiczyło się godzinami. W Gdańsku natomiast był pięcio-oktawowy Adams i pamiętam, że z wielką radością ćwiczyłam na tym instrumencie utwory Keiko Abe albo transkrypcje Jana Sebastiana Bacha. Ale trudno było marzyć, by kupić taki instrument. Nawet potem w Niemczech długo nie sądziłam, że mogę kiedyś na to sobie pozwolić.

Na szczęście w czasie pandemii dostałam nagrodę kultury regionu, a wcześniej stypendium, które zaoszczędziłam z myślą o kupieniu czegoś. Yamaha wspiera Vibraphonissimo Festival, więc otrzymałam propozycję endorsementu i promocyjną cenę. W tej chwili interesuje mnie już coś innego, a czasu jest zbyt mało, żeby ćwiczyć wszystko. Znowu inspiruje mnie klasyka, improwizacja i barwa dźwięku.

JF: Jesteś w zasadzie sobie kapitanem, sternikiem i okrętem. Chyba Twoją domeną jest dyscyplina i świetna organizacja. 

IE: Nigdy nie myślałam, że będę tyle funkcji pełnić w tym samym czasie, a jeszcze teraz doszło uczenie się z moim synem i robienie zadań domowych. W domu panuje swojego rodzaju kontrolowany chaos i w tym samym stylu pracuję. Dyscyplina jest obecna, ale jest wiele pomysłów i za mało czasu, żeby wszystko ze spokojem uporządkować.

JF: Jesteś mocno wpisana w nurt kobiecego jazzu, wręcz gwiazdą tej sceny. Niezwykle zaimponowała mi Twoja współpraca z Rhodą Scott.

IE: Myślę, że rzeczywiście kobiecy jazz czy improwizacja ma swój swoisty styl. Do zespołu Sisters in Jazz często zapraszam różne ciekawe instrumentalistki. Pomysł tego powstał w USA, a dzięki mojej przyjaciółce NicoleJohänntgen mamy kontynuację tego projektu w Niemczech i nie tylko. Nicole zawdzięczam współpracę z francuską perkusistką Julie Saury na jednym z festiwali (jej ojciec, Maxim Saury, był wybitnym francuskim klarnecistą). Okazało się, że Julie gra od ponad 20 lat z Rhodą, a zna ją od dziecka. Ja natomiast, będąc dzieckiem, widziałam Rhodę w polskiej telewizji i zrobiła na mnie wielkie wrażenie grą oraz radością i niezwykłą energią czerpaną z grania. Julie zapytała ją, czy ma ochotę ze mną zagrać na Vibraphonissimo, i ku mojej wielkiej radości przyjechały obie. Rhoda miała wtedy 84 lata, ale kiedy siada za instrumentem, to jej wieku się nie czuje. Ma wyjątkową siłę i wspaniałą, pozytywną energię. To inspirujące. Następny nasz koncert zagrałyśmy, kiedy Rhoda skończyła 85 lat (Ystad Jazz Festival w Szwecji), na zaproszenie Jana Lundgrena. Cały czas mamy kontakt, ale nie wiem, kiedy znowu uda się razem zagrać. To bardzo drogi projekt.

Jeśli chodzi o kobiece granie, to mam wrażenie, że na różnych koncertach Sisters in Jazz zostawiamy sobie więcej przestrzeni do grania niż w zespołach z męskimi muzykami, którzy często bardzo skupiają się na sobie. Kobiety, z którymi jestem w kontakcie, są świetnymi artystkami, które są znane w swoich krajach, jak np. NicoleJohänntgen, Tamara Lukasheva, Karin Hammar, Hildegun Oiseth, Christin Neddens, Kathrine Windfeld, Ellen Andrea Wang, Naoko Sakata i wiele innych. Powstaje sieć powiązań artystycznych i międzyludzkich.

JF: Nasi czytelnicy otrzymują Twoją płytę. Czym kierowałaś się w doborze repertuaru?

IE: Chciałam nagrać album-wizytówkę ukazującą moje instrumentarium w różnych kontekstach – od solo do kwintetu. Utwory dopasowałam do różnorodności walorów brzmienia i możliwości tych instrumentów. Chciałam też połączyć różne stylistyki i mieć możliwość pokazania, jak moje instrumenty brzmią razem, a tego nie mogę robić na koncertach. 

Płyta jest podwójną produkcją, część czytelnicy JAZZ FORUM otrzymują na CD, a część materiału jest osiągalna online. Są tradycyjnie zaaranżowane utwory, ale i swobodna improwizacja. Do tego dodałam mój ulubiony instrument – harfę, na której gra wyjątkowy multiinstrumentalista i kompozytor Anton Mangold. W niektórych utworach pojawia się też fortepian Jochena Pfistera, z którym nagrałam CD „Iza”. Mój maż w utworze Primavera gra na klarnecie basowym, jest też Radek Szarek, który uczy klasyki na instrumentach perkusyjnych na Akademii w Norymberdze. Bardzo ważną rolę pełni wokalistka polsko-japońskiego pochodzenia – Yumi Ito. Jej wyjątkowa zdolność do improwizacji w różnych stylach i językach to ważny element tej płyty. Yumi napisała wszystkie teksty. 

Jeśli chodzi o wydawnictwo – jest to dobry niemiecki label GLM Music, który w tym roku przejęli moi przyjaciele z bardzo znanej niemieckiej grupy World Music – Quadro Nuevo. Tutaj każdy fan muzyki świata ich zna. Wcześniej grałam na ich albumach, gramy też razem na wykładach znanego niemieckiego astrofizyka Haralda Lescha. Jestem szczęśliwa, ponieważ rzeczywiście moja płyta i instrumentarium zebrały bardzo dobre recenzje w Niemczech. Przez trzy pierwsze tygodnie była prezentowana 130 razy w radiu, co jest dobrym wynikiem. Była też płytą dnia i miesiąca w różnych stacjach i np. w miesięczniku „Jazz Podium”. Bugge Wesseltoft, z którym w tym roku grałam na Vibraphonissimo, a którego znam od 2019 roku z JazzBaltica, uważa, że powinnam jak najwięcej inwestować w promocję tego instrumentarium, ponieważ nikt tego rodzaju barw nie ma.

JF: No właśnie, w kategorii „artystka zasługująca na większe uznanie i popularność”zajęłabyś u mnie „pole position”. Czy polskiej popularności przeszkadza fakt, że mieszkasz od lat w Niemczech?

IE: Na pewno jest mi trudniej grać w Polsce, ponieważ koncerty załatwiam sama. Każdy występ wymaga bardzo dużo e-maili, telefonów i czekania na właściwy moment. Zauważyłam też, że łatwiej jest komunikować się z artystami, którzy są odpowiedzialni za program festiwali. Mam wrażenie, że polski rynek jest hermetyczny, jak ktoś wyjechał, to jakby już go nie było. Tutaj gram często ze znanymi artystami, ale oni nie są rozpoznawalni w Polsce, więc ich nazwiska nikomu tu nic nie mówią.

JF: Jesteś kolekcjonerką nagród i prestiżowych stypendiów. Czy to jest kluczem do kariery?

IE: Niestety, coraz więcej trzeba inwestować, aby utrzymać się na powierzchni. Rzeczywiście, wydanie płyty i jej promocja są zawsze dla mnie poważnym wydatkiem i mogę tylko co kilka lat sobie na to pozwolić. Stypendia i nagrody pomogły mi kupić instrumenty, które także nie są tanie, a ponieważ są rzadkie, musiałam podjąć ryzyko, czy to dla mnie czy nie. Myślę, że często kluczem do kariery jest przypadek, budowanie kontaktów, pieniądze na inwestycje. Ważne, czy ma się szczęście i trafi się do dobrej agencji muzycznej. W Niemczech coraz częściej festiwale pracują już tylko z agencjami, muzyk nie może bez tego wsparcia nawet się przedstawić. 

JF: Czy wybierasz się na koncerty do Polski? Sądzę, że sam fakt pojawienia się tej płyty i tej rozmowy, mogą być świetnym posunięciem, otworzyć drzwi.

IE: 28 maja będę grała na Spring Jazz Festival w Jazzovii z moim mężem Norbertem Emmingerem, być może w ramach Gdańskich Nocy Jazsowych – 9 sierpnia z Sisters in Jazz International czyli z Dorotą Piotrowską, Karin Hammar, Hildegun Oiseth i Stiną Andersdotter. Chciałabym prezentować moje rzadkie instrumentarium w Polsce. Niestety nie dostaję odpowiedzi od organizatorów.

JF: A Twoje główne, artystyczne plany na nadchodzące miesiące? 

IE: Zastanawiam się nad płytą z zespołem Sisters in Jazz, ponieważ mamy bardzo dużo nagrań z różnych stacji radiowych w Niemczech. Chciałabym też wypróbować kilka nowych pomysłów na różnych koncertach, aby w przyszłości znowu nagrać płytę prezentująca rzadkie instrumenty w rożnym kontekście. A to oznacza szukanie pieniędzy.

JF: A jakie marzenia miewają wibrafonistki?

IE: Myślę, że chciałabym, tak jak Marylin Mazur, być multiinstrumentalistką, która ma do zaoferowania swój set-up rzadkich instrumentów. Marzę, aby zaprosić Rhodę Scott do Polski, ponieważ jeszcze nie była u nas. Chciałabym też zbudować team, który by mi pomógł organizować więcej koncertów Vibraphonissimo, Sisters in Jazz oraz moje. Byłoby super stworzyć polskie wydanie festiwalu. 

JF: Dziękuję za rozmowę i wraz z czytelnikami trzymamy kciuki za powodzenie Twoich planów. 

Rozmawiał: Piotr Iwicki


  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm