Wytwórnia: Howard Records
Wojtczak/Piotrowicz
Plastic Poetry
Wojtczak/Piotrowicz
Plastic Poetry IV (Part 2)
RASP Lovers Marzenia
Martwej Natury (Part 1)
RASP Lovers Marzenia
Martwej Natury (Part 2)
Kamil Piotrowicz
Sextet Wesele (Wedding)
Kamil Piotrowicz
Sextet Bubble
RASP Lovers Penguins
Can Fly
Lawaai Intensities
Z Szymonem Wójcikiem liderem i gitarzystą zespołu RASP Lovers rozmawia Paweł Klimaczak
Żyjemy w ciekawych czasach, kiedy jazzowa forma jest różnorodna i otwarta jak nigdy przedtem. Swobodny, niczym nieskrępowany dostęp do muzyki wychował poszukujących muzyków i publiczność, która wręcz łaknie świeżych dźwięków. Jednym z takich muzyków jest gitarzysta Szymon Wójcik, lider czerpiącego z całej gamy stylistyk zespołu RASP Lovers, a do tego udziela się w raczkującej wytwórni Howard Records, założonej przez Kamila Piotrowicza. Spotkaliśmy się z Szymonem, żeby porozmawiać m.in. o edukacji muzycznej, realiach wydawania muzyki w 2019 roku i duchu wolności, który przenika jego działania.
JAZZ FORUM: Zacznijmy od Howard
Records. Jakie są twoje związki z tą wytwórnią?
SZYMON WÓJCIK: Rok temu założył ją
Kamil Piotrowicz, przy okazji wydania swojej drugiej płyty z sekstetem,
„Product Placement”. To on jest odpowiedzialny za to, co się dzieje, za plany
i za wydawnictwa, aczkolwiek ja też jestem w to zaangażowany
i mocno mu pomagam. Trzecią osobą odpowiedzialną za wydawnictwo jest
Monika Orpik, która zajmuje się social mediami i promocją.
JF: Jak doszło do twojego
zaangażowania w wytwórnię? Wydałeś tam również krążek RASP Lovers.
SW: Kamil zapytał mnie kiedyś, czy
nie chciałbym wydać tej płyty w Howardzie. Odpowiedziałem, że nie wiem,
miałem jakieś inne plany, propozycje z innych miejsc. Ale w pewnym
momencie zdałem sobie sprawę z tego, że chyba nie chcę iść tą drogą.
Utartą ścieżką, którą każdy chodzi. Jest dosyć przewidywalna i bezpieczna.
RASP Lovers fot.
JF: Chyba lubisz swobodę – bałeś się,
że taka droga jakoś cię ograniczy w perspektywie czasu?
SW: Bardziej chodziło o kwestie
ideowe. Mając wszystkie możliwe narzędzia do stworzenia własnej platformy do
wydawania muzyki, nie robimy tego. Wydaje nam się to trudne i że to wymaga
dużo więcej pracy, i dużo więcej zaangażowania, niż kiedy ktoś to robi za
nas. Rozmawialiśmy dużo z Kamilem i mnie do tego przekonał. Trochę
trzeba być buntownikiem w tym wszystkim, postawić na swoje własne zasady
i warunki.
JF: Czy wydaje ci się, że przy
obecnym kształcie branży muzycznej, czy konkretnie jazzowej, pójście na własne,
również pod względem wydawniczym, jest dobrą drogą dla młodego muzyka?
SW: Nie chcę mówić, co jest dobre,
a co złe. Pytasz o to, co jest lepsze z perspektywy muzyka.
A mnie się wydaje, że jesteśmy po to, żeby coś zmieniać i budować.
Wydaje mi się, że to jest ważna sprawa. Moim zdaniem ta droga jest dużo dłuższa
i trudniejsza. Dużo więcej rzeczy trzeba ogarnąć samemu, w dużo
więcej rzeczy zaangażować i na dużo większej ilości rzeczy się znać. Ale
to ma taką wartość, że jednak tworzysz coś swojego, masz swoją platformę, na
której działasz na własnych warunkach. To jest bardzo duży plus.
Moje doświadczenie z wydawaniem płyt i muzyki w wytwórniach jest nienajlepsze. Bardzo często z powodu tego, że ludzie, którzy wydają twoją muzykę nie są nią zbyt zainteresowani. Po prostu ją wydają. Zastanawiam się czasem, jaki to ma sens, że ktoś ją wydaje i nie interesuje go promocja. Mówiłeś o scenie jazzowej. Chciałbym zaznaczyć, że Howard Records nie jest nastawiona na jakiś jeden kierunek, to jest dopiero początek i staramy się totalnie otworzyć to na różne gatunki, na różnorodność i się nie zamykać.
JF: Ta różnorodność jest dobrym punktem wyjścia do rozmowy o RASP Lovers.
Nagraliście bardzo nieoczywisty i miejscami mocno zaskakujący materiał.
Pracujecie jako kolektyw, czy ta wizja pochodzi z jednego miejsca?
SW: Koncepcja
i wszystkie kompozycje są mojego autorstwa, ale osobowości mają bardzo
duże znaczenie, ponieważ cała nasza piątka zna się od dawna. Dzięki temu każdy
też wie, jak ta druga osoba gra, w czym się czuje dobrze, w czym się
czuje gorzej i mamy też wiele wspólnych inspiracji, ale każdy ma też swoją
drogę. Gdzieś się te drogi przecinają, mamy dużo punktów wspólnych, które pozwalają
na głębsze zrozumienie się w tej muzyce. Różnorodność i wolność, ten
misz-masz wynika z tego, że staram się czerpać inspirację z różnych
stron. Napisałem utwory posiadające elementy muzyki, którą lubię, której
słucham. A ta jest bardzo różnorodna, dlatego materiał też jest
różnorodny.
Założyłem sobie, żeby ta muzyka była oparta na kontrastach i zestawianiu ze sobą elementów, które ciężko na pierwszy rzut oka ze sobą zestawić. Na tworzeniu muzycznych oksymoronów. To był pierwszy zamysł tego albumu. Wszystkie kompozycje skończyłem w lutym 2019 roku. Powstawały i ewoluowały przez ostatni rok i wciąż ewoluują, wciąż eksperymentuję, poszukuję.
JF: Relatywnie szybka droga od
pomysłu do wydania. To chyba też zaleta wydawania we własnej wytwórni, że muzyka
nie leżakuje? Łatwo się frustrować, kiedy coś się nagrało i czeka się
powiedzmy rok czy półtora.
SW: I tak trochę czekaliśmy.
A żeby wydanie miało sens, trzeba włożyć dużo pracy w sprawy
promocji. Tego, żeby była trasa, żeby grać koncerty itd. Jesteśmy zadowoleni
z wydania tego na własnych warunkach. Każdy z nas się też bardzo dużo
uczy, jak działa świat biznesu muzycznego.
Szymon Wójcik fot. Monika Orpik
JF: Uczyłeś się w Danii. Czy ten
kontekst zagranicznej edukacji daje ci inny ogląd na działalność muzyczną
w Polsce?
SW: Studia tam zmieniły spojrzenie na
muzykę. Uczelnie w Polsce były niestety bardzo zamknięte
i konserwatywne. To był jeden główny strumień, którym wszyscy podążali,
a kiedy wyjechałem do Danii nagle zobaczyłem, że każdy robi coś innego,
i że właśnie w tym jest największa siła muzyki. Każdy robi swoje
rzeczy. Nie było tego w Polsce. Pierwszy raz w swojej edukacji
muzycznej spotkałem się z zajęciami z kompozycji, które były bardzo
otwierające w tamtym momencie mojego rozwoju. Po prostu nagle ktoś ci
pokazuje, że kompozycja jest tak samo ważna, jak to, że ćwiczysz na
instrumencie i powinieneś poświęcać tyle samo czasu na ćwiczenie
kompozycji, jeżeli chcesz być tak samo dobrym kompozytorem, co muzykiem. Rzadko
się spotykałem z oceną, czy coś jest dobrze, czy źle. Nacisk był położony
na zadawanie pytań, czy wiesz, dlaczego coś robisz, albo na czym ci zależy
i jaki jest twój cel. W inny, mądrzejszy sposób ludzie, którzy uczyli,
podchodzili do edukacji.
Teraz jestem w Kolonii i mam styczność z zupełnie innym systemem edukacji. Studiuję tutaj kompozycję i mój program wygląda tak, że mam obowiązkowe zajęcia z kompozycji, resztę przedmiotów mogę wybrać sobie dowolnie. Cały cel tego programu jest taki, że to ty musisz wiedzieć i zastanowić się, na czym ci zależy i wybrać te rzeczy, które są przydatne do twojego rozwoju. Nikt ci nic nie narzuca, nikt cię do niczego nie zmusza, ale na każdym kroku są ci zadawane pytania: co, dlaczego, w jaki sposób ma ci się to przydać i wspomóc twój rozwój.
JF: Czy w czasie studiów otarłeś
się o duńską scenę?
SW: Niezbyt w tym
uczestniczyłem, ale zauważyłem kilka rzeczy. Np. różnica z Polską polega
na tym, że Dania jest dużo mniejszym krajem, ludzie grają głównie
w Kopenhadze i jeżdżą po Europie. Jednak w Polsce mamy rynek,
jest dużo miejsc do grania, dużo festiwali. Kolejną różnicą jest to, że
wspomaganie kultury przez państwo jest nieporównywalnie większe w Danii.
JF: Przy okazji tych miejsc do grania
– RASP Lovers rusza w trasę.
SW: Tak, zaczynamy na festiwalu Jazz
Jantar, który jest świetnym miejscem, poszukującym brzmień poza mainstreamem.
Gramy głównie w miejscach, które są kojarzone z muzyką improwizowaną,
awangardową, alternatywną, w Warszawie w DZiKu i Pogłosie,
w Berlinie w Kuhlspot, w Poznaniu w Dragonie,
w Krakowie w Alchemii, w Łodzi na festiwalu „Dwa Piętra”
i w Katowicach w Hipnozie w ramach festiwalu „Ars
Cameralis”.
JF: Granice tego, co jest jazzem,
a co nie, trochę się pozacierały. Publiczność łaknie nietuzinkowej muzyki.
SW: To prawda. Wydaje mi się, że jest
podatny grunt na tworzenie takiej muzyki i większe otwarcie odbiorców na
coś, co wychodzi poza utarte schematy. Ważnym elementem jest też to, że dużo
ludzi wyjechało za granicę – studiować czy pracować – teraz wracają
i grają tę muzykę w Polsce, zmieniając świadomość ludzi, muzyków
i odbiorców.
Kiedy przypomnę sobie swoich kolegów z czasów, kiedy jakiś czas temu uczyłem się na Bednarskiej w Warszawie i spojrzę na pokolenie młodych muzyków dzisiaj, to czuję ogromną różnicę. Ludzie robią dużo bardziej otwarte rzeczy i mniej się boją wychodzenia poza schemat. Bardzo ważne jest też podejście muzyków do odbiorców. Kiedy słucham tego bardziej mainstreamowego jazzu, to często mam wrażenie, że ludzie bardziej grają tę muzykę dla siebie, niż chcą ją komuś zakomunikować i przekazać. A wydaje mi się, że to jest ważna i wartościowa rzecz, żeby mówić do ludzi w komunikatywny sposób, i chcieć, żeby ciebie zrozumieli. To jest bardzo ważne, żeby ta muzyka była odbierana w dobry sposób.
JF: Chyba temu też służą koncerty,
które są dużo bardziej komunikatywne, niż słuchanie muzyki w domu.
SW: Zwłaszcza, że w dzisiejszych
czasach jest wydawane tyle muzyki, że ciężko to wszystko przetrawić i coś
z tego wyciągnąć. Na koncertach jest dużo większy przepływ emocjonalny.
JF: Czy ta punkowość z nazwy
RASP (Romantic Alternative Schizophrenic
Punk) jest tylko żartem, czy realnym
czynnikiem?
SW: Myślę, że
jest ważnym czynnikiem. Wszystkie składowe tej nazwy są ważne
i z perspektywy muzyki, i z perspektywy osobowości osób,
które grają w tym zespole. Słowo „punk” ma odniesienie w dużym
stopniu do stosunku do rzeczywistości, do rodzaju buntu przeciwko „starym”
wartościom. W każdym z nas tkwi element tego buntu. Buntu, który
zaczął się już na etapie naszej edukacji – robiliśmy różne rzeczy inaczej,
ciężko się nam było odnaleźć w systemie i jest to opis naszej drogi.
A w samej muzyce jest też sporo elementów z punkowej ekspresji.
JF: Jesteś na początku drogi, Howard
Records w zasadzie też. Co dalej?
SW: Wydaliśmy LP Lawaai, duet
Wojtczak/Piotrowicz, płytę sekstetu Kamila i RASP Lovers właśnie. Plany są
takie, że chcemy rozwijać ten label w stronę wielogatunkową i kłaść
duży nacisk na różnorodność tego, co będzie wydawane. Chcemy mieć wpływ
i zmieniać rzeczywistość, która nas otacza. Uświadamiać odbiorców
i muzyków. Krzyczeć jak najgłośniej się da o tym, co się nam nie
podoba. Ważne jest, że to dopiero początek.
RASP Lovers fot. Monika Orpik