1. Brigade
2. Before It’s Too Late
3. Revolution
4. Ballad About Kalina aka Nie jest źle
5. In Our Own Way
6. In Your Own Sweet Way

Muzycy: Sylwester Ostrowski, saksofon tenorowy; Freddie Hendrix, trąbka, flugelhorn; Miki Hayama, fortepian, Rhodes, organy (5); Essiet Okon Essiet, kontrabas; Eric Allen, perkusja, recytacja (5); Dorey Lin Lyles, śpiew (5); goście specjalni: Dorota Miśkiewicz (4), Deborah Brown (2), śpiew; Darius Brubeck, fortepian (2, 6)

Płyta załączona do Jazz Forum powstała dzięki uprzejmości: Szczecińskiej Agencji Artystycznej, Radia Szcze­cin,Yamaha Music Europe. Partnerem wydania jest Ambasada USA w Polsce.

This CD was produced to commemorate the 60thanniversary of the historic Dave Brubeck Quartet tour of Poland in 1958 and the 100th anniversary of diplomatic relations between Poland and the United States. The U.S. Embassy to Poland is a proud partner of this exchange program.


In Our Own Way

Sylwester Ostrowski And The Jazz Brigade feat. Freddie Hendrix

Sylwester Ostrowski – saksofonista jazzowy, szef artystyczny Szczecin Jazz, człowiek-instytucja o niespożytej energii, sile przebicia i pozytywnej aurze. W szczerym i niepozbawionym dystansu do siebie wywiadzie opowiada o najważniejszych etapach swojej kariery, punktach zwrotnych artystycznego rozwoju, sukcesach organizacyjnych, a przede wszystkim o najnowszej płycie „In Our Own Way”, którą otrzymają nasi prenumeratorzy.



In Their Own Way: Darius Brubeck, Łukasz Olejarczyk, Sylwester Ostrowski, Dorota Miśkiewicz, Eric Allen, Miki Hayama, Freddie Hendrix, Essiet Okon fot. Maciej Hładki


JAZZ FORUM: 20 lat temu zadebiutowałeś w Operze na Zamku w Szczecinie. To dobry moment na podsumowania. Kiedy dziś patrzysz wstecz, jakie widzisz najważniejsze, przełomowe wydarzenia w swojej karierze?

SYLWESTER OSTROWSKI: Ten rok jest dla mnie ważny z wielu względów, ale oczywiście debiut zawsze dla muzyka jest istotnym momentem. Kolejny to zwycięstwo w Konkursie Standardów Jazzowych w Siedlcach w 2002 r. To dało mi pewność, że mogę być profesjonalnym muzykiem, że jestem do tego przygotowany.

Następny przełomowy moment łączy się z moim przyjacielem Piotrem Wojtasikiem. Podarował mi ustnik do saksofonu Henri Selmer Paris typ Soloist. Na takim grał kiedyś Joe Henderson, obecnie używa go Kenny Garrett. Jest bardzo cenny, a dla mnie ma wartość szczególną – dostałem go w momencie, kiedy po wielu latach mojej pracy organizatora, działacza, animatora środowiska zaproponowano mi kilka bardzo intratnych stanowisk. Wiem, że byłaby to dla mnie szansa na godziwe życie i prowadzenie projektów na dużą skalę, być może związanych z muzyką, ale nie bezpośrednio. Jednocześnie wiem też, że oddaliłbym się od czynnego grania – być może na zawsze. To był jeden z takich momentów, które zdarzają się w życiu – kiedy jesteś na rozstaju dróg i wybierasz całą swoją przyszłość. Piotr o tym wiedział i dlatego dał mi ten ustnik. Przyjąłem go i wybrałem muzykę, powróciłem do grania.

JF: Grałeś też z muzykami z zespołu Piotra.

SO: Piotr Wojtasik jest znakomitym pedagogiem, wiele się od niego nauczyłem, znamy się i cenimy od wielu lat. Kiedyś, w połowie lat 90. usłyszałem go w klubie jazzowym Pinokio w Szczecinie i od razu jego styl gry zwrócił moją uwagę. Miał „to coś”, czego inni polscy muzycy nie mieli – feeling, swing, drive. Później zaczął przyjeżdżać na Zmagania Jazzowe – jako juror i dobry duch, z czasem nasza przyjaźń się scementowała.

Przez lata organizowania Zmagań Jazzowych udało mi się stworzyć rodzaj środowiska muzyków amerykańskich, europejskich i polskich, które tworzyło platformę wymiany doświadczeń. Należeli do nich tacy artyści jak Bill Harper, John Betsch, Wayne Dockery, Steve McCraven. Oni współpracowali z Piotrem, ale także uczyli mnie i wielu innych młodszych muzyków. Mieliśmy możliwość bezpośredniego kontaktu z nimi, która w tamtych czasach – a był to początek naszego wieku – wcale nie była w Polsce czymś oczywistym. To był dla mnie prawdziwy uniwersytet muzyczny. Dzisiaj młodzi muzycy mogą sobie wyjechać do USA i tam zdobywać doświadczenia, wtedy to było jeszcze bardzo trudne.

JF: W 2000 nie dostałeś się na Wydział Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, od tego momentu rzuciłeś się w wir działalności organizacyjnej. Czy to chęć kompensacji niepowodzeń na innym polu?

SO: Nie dostałem się też rok wcześniej. (śmiech) Ja właściwie nie miałem wyboru. Moja pasja do jazzu jest tak silna, że nie byłem w stanie z niego zrezygnować. Dzisiaj studenci mają do wyboru wiele uczelni, jest dużo miejsc. Wtedy były tylko Katowice, gdzie konkurencja na każde miejsce była ogromna. Ostatecznie studiowałem w Katowicach zaocznie. Ci studenci zaoczni byli – stosując modne dziś określenie – „gorszym sortem”. (śmiech) Teraz, z perspektywy lat, wiem, że to rozwiązanie było dla mnie dobre. Wcześnie zacząłem pracować, miałem bezpośredni kontakt z rynkiem muzycznym, z muzykami. Poznałem jak ten świat wygląda od środka. Zresztą na moim roku byli tacy studenci jak Tomasz Szukalski, Kuba Stankiewicz, Bogdan Hołownia, Fazi Mielczarek – niezłe towarzystwo, prawda?

Nie chciałem wyjeżdżać z Polski, ani ze Szczecina. W tamtych latach to miasto nie było zbyt szczęśliwe dla fanów jazzu. Było tam dość silne środowisko yassowe zorganizowane wokół klubu studenckiego Pinokio. Zaznaczam, że nie mam nic przeciwko yassowi czy muzyce improwizowanej. Chcę tylko powiedzieć, że środkowy nurt jazzu był dość słabo reprezentowany. Postanowiłem zmienić tę sytuację i zacząć budować rzeczywistość jazzową na nowo. Powstało Stowarzyszenie, festiwal jazzowy, doprowadziłem do utworzenia klasy o profilu jazzowym w średniej szkole muzycznej i Akademię Sztuki. Dzięki temu mamy teraz w Szczecinie środowisko – są słuchacze, muzycy, lokalni organizatorzy. Istnieje zapotrzebowanie na tę muzykę. Zajęło mi to dziesięć lat i skutecznie odciągało od grania.

JF: Twoim koronnym dziełem była Akademia Sztuki, dzięki niej dostałeś się też w kręgi wielkiej polityki.

SO: To prawda, w tamtym czasie poznałem wszystkich czołowych polityków reprezentujących różne partie i opcje polityczne. Wyższą uczelnię publiczną można powołać na podstawie ustawy sejmowej, uchwały Senatu i podpisu Prezydenta. Czyli decyzję podejmują najwyższe władze państwowe. Proces założenia Akademii Sztuki był bardzo trudny, bo wskutek zawiłości prawnych teoretycznie nie mogła ona powstać, czyli trzeba było za tym lobbować na poziomie miasta, regionu, województwa, a wreszcie pojechać do Warszawy i załatwić wszystko na najwyższym szczeblu. Zajęło to trzy lata. W tym czasie musiałem jeździć na posiedzenia komisji sejmowych, referować, namawiać itd. To był wielki sukces podchwycony przez media. Dostałem wtedy wiele propozycji, które przyjąłby prawie każdy racjonalnie myślący człowiek. No ale ustnik od Piotra przeważył… (śmiech)

JF: Jednak kiedy już wystartowałeś ponownie jako muzyk, to od razu z grubej rury, w towarzystwie takich tuzów jak Reggie Moore, Wayne Dockery, Newman Taylor Baker.

SO: Przyznaję, że było to z mojej strony mocno ryzykowne. Namawiał mnie do tego Piotr Wojtasik, ale pewnie dużo trudniej byłoby mi się na to zdecydować, gdybym ich nie znał od wielu lat. Wiedziałem, że darzą mnie sympatią, że wiedzą o moich brakach, przyjmują mnie takiego, jakim wtedy byłem. A trzeba powiedzieć, że nie mogłem być wówczas dla nich równorzędnym partnerem muzycznym. Potraktowali to jako okazję, żeby mi pomóc w rozwoju, czegoś mnie nauczyć. To było dla mnie nieocenione doświadczenie, nic nie może zastąpić kontaktu z mistrzami – a tak ich właśnie traktuję. To naturalna sztafeta pokoleń, Wayne Dockery uczył się od Freddie’ego Hubbarda czy od Arta Blakeya, Newman od Joe’ego Hendersona czy Billy’ego Harpera.

Kiedy teraz oceniam płyty, które wtedy nagraliśmy, słyszę, że były średnie. To znaczy oni grali świetnie, ale ja odstawałem poziomem. To był jednak konieczny etap, wiedza, którą wtedy uzyskałem, pomaga mi do dzisiaj się rozwijać. Dzięki temu mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że płyta The Jazz Brigade jest o wiele lepsza niż tamte.

JF: Gra z takimi muzykami, w tamtym momencie Twojego życia, musiała być ogromnym stresem?

SO: Oczywiście, że to był straszny stres. Trzeba jednak przez to przejść. Do bycia prawdziwym muzykiem nie da się dojść na skróty, trzeba to robić powoli, etapami. Dzisiaj młodzi muzycy myślą, że można to załatwić błyskawicznie. Ludzie są przyzwyczajeni do tego, że wszystko jest pod ręką, w Internecie, na Facebooku, w komórce. Tak, faktycznie – można pojechać do USA, jeśli masz trochę grosza, możesz wynająć w Nowym Jorku muzyków i nagrać co chcesz i z kim chcesz. Rzadko jednak powstaje w ten sposób prawdziwa, szczera muzyka.



Darius Brubeck i Sylwester Ostrowski. Na obrazie Paul Desmond, Dave i Lola Brubeck fot.Sławek ostrowski


JF: Miałeś w tym roku okazję zagrać z dwoma legendarnymi muzykami Wyntonem Marsalisem i Dariusem Brubeckiem – synem Dave’a.

SO: W ubiegłym roku Wynton gościł w Szczecinie na festiwalu ze swoim zespołem w programie symfonicznym. Na koncercie byli koledzy z Radia Szczecin. Później padł pomysł, żeby zaprosić Wyntona do Radia, na koncert z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości. Ustaliliśmy, że odbędzie się on 5 lutego, jako pierwszy ogólnopolski koncert otwierający obchody tej rocznicy. Miały się w nim znaleźć elementy polskiej muzyki i akcent upamiętniający przyjaźń polsko-amerykańską – programu Jazz Ambassadors i jazzowej Secret Weapon nie wyłączając.

Długo przekonywali mnie, żebym na tym koncercie wystąpił. Najlepiej z Wyntonem i kimś jeszcze. Wydawało mi się to wtedy kompletnie nierealne, ale sprawy potoczyły się tak, że rzeczywiście zagrałem z nim i z Dariusem słynny standard Take Five. Okazało się mianowicie, że Dave Brubeck tę legendarną trasę po Polsce 60 lat temu rozpoczynał w Szczecinie – to zresztą nie jest żadna sensacja.

Niewiele jednak osób wie o tym, że był z nim wówczas jego 11-letni syn Darius, który w dodatku podczas tego koncertu w moim mieście miał swój debiut sceniczny! Kiedy połączy się te wszystkie fakty, to łatwiej zrozumieć, że Marsalis zgodził się na wspólny koncert. Dzięki temu powstał też spójny program, zrozumiały zarówno dla amerykańskich muzyków, jak i dla strony polskiej. Take Five co prawda podczas tej trasy Brubecka w 1958 nie był grany, bo jeszcze nie powstał, ale jako symboliczny, łatwo rozpoznawalny temat spełnił swoją rolę.

W pierwszej części zagraliśmy program, który częściowo znalazł się na płycie The Jazz Brigade. Później zaprosiliśmy Dariusa Brubecka, który dołożył swoją część wykonując In Your Own Sweet WayDziękuję, który napisał jego ojciec po wizycie w Polsce, a także własne kompozycje. W drugiej części zagrał Wynton z Lincoln Center Orchestra program „Swing is the Thing”. W ramach tego programu wspólnie wykonaliśmy Take Five.

JF: Z Dariusem Brubeckiem planujecie odtworzyć tę legendarną trasę z 1958.

SO: Trasa jest już przygotowana. Odbędzie się w dniach 6-17 listopada. To będzie siedem koncertów – tak jak 60 lat temu – natomiast niezupełnie w tych samych miastach. Niektóre się powtórzą, jak Szczecin, Warszawa, Poznań i Kraków, nowe to Rzeszów, Lublin. W pierwszej części zagra nasza The Jazz Brigade, a w drugiej Darius Brubeck Quartet. Ta trasa z założenia ma być rodzajem dyskusji międzypokoleniowej o tym, jak było kiedyś i jak jest teraz. W części Dariusa program będzie się składał z utworów związanych z Dave’em Brubeckiem – specjalnie przy pomocy Pawła Brodowskiego Darius odtwarzał oryginalną setlistę tamtej trasy. Prawdopodobnie ta setlista zostanie uzupełniona kompozycjami Dariusa. A my zagramy nasze piękne polskie tematy, jak My Pierwsza Brygada, Revolution oparty o Etiudę rewolucyjną Chopina i jeszcze kilka innych. Partnerem tej trasy jest Ambasada USA reprezentowana przez Panią Ambasador Georgette Mosbacher, która specjalnie z tej okazji zorganizuje 8 listopada koncert w Ambasadzie dedykowany setnej rocznicy przyjaźni polsko-amerykańskiej, a także 60-leciu trasy Brubecka i programu Jazz Ambassadors w Polsce.

JF: Niedawno ukazała się Twoja płyta „When You Are Here” ze znakomitym amerykańskim trębaczem Keyonem Harroldem. Z tej okazji odbyłeś też sporą trasę koncertową.

SO: Muzyka na tej płycie przekracza granice gatunkowe i stylistyczne. To jest zresztą styl Keyona, on uwielbia takie multistylistyczne projekty, dobrze czuje się niemal w każdym gatunku czarnej muzyki. Znam się z nim od 14 lat, odkąd wygrał Zmagania Jazzowe w Szczecinie w 2004 r. Później wziął go do swojego zespołu Billy Harper.

Płytę nagraliśmy w studiu w Lubrzy. Muzycznie to projekt okołojazzowy, znajdziesz tam elementy hip-hopu, funky, rocka, soulu i oczywiście jazzu również. Myślę, że ta muzyka przemawia do młodego pokolenia. Podczas naszej polskiej trasy przychodziła na koncerty zupełnie inna publiczność, niż ta, którą zazwyczaj widuję na jazzowych występach. To byli młodzi ludzie, którzy podążali za tą muzyką i to jest świetne, bo muzycy powinni patrzeć w przyszłość. Nasz projekt nazywa się Culture Revolution i chodzi tu o dialog międzykulturowy. Elementem tego dialogu jest również prezentowanie naszej muzyki w Ameryce. Z Keyonem miałem okazję zagrać w czerwcu tego roku w nowojorskim klubie Blue Note. On w Ameryce jest autentyczną gwiazdą, po koncercie ze mną zagrał w Blue Note z takimi artystami jak Gregory Porter czy Pat Metheny.

JF: Z Keyonem zagrałeś też dwa utwory, które znajdą się na płycie „In Our Own Way”.

SO: Tak, graliśmy wspomnianą RevolutionBrigade, ale w zupełnie innych wersjach, niż te, które znajdują się na nowej płycie. Bardzo starannie dobierałem muzyków, którzy nagrali wraz ze mną „In Our Own Way”. Ten album jest moim skromnym hołdem dla naszej polskiej tradycji muzycznej. Oczywiście wiąże się on ze stuleciem odzyskania niepodległości i 60-leciem trasy Brubecka. Chciałem, żeby ta nasza tradycja brzmiała jak jazz. Dlatego miałem dość wyraźną wizję tego, jacy powinni być moi partnerzy muzyczni. Przede wszystkim szukałem sekcji rytmicznej, która będzie potrafiła zagrać jak rasowi jazzmani. Perkusista Eric Allen zaczynał karierę grając z Illinoisem Jacketem, a od wielu lat gra z Wallace’em Roneyem. Essiet Okon Essiet był ostatnim kontrabasistą The Jazz Messengers, a obecnie jest jednym z najbardziej zapracowanych sidemanów w Nowym Jorku.

Ważnym elementem brzmienia tej muzyki jest fortepian. To musiał być ktoś, kto potrafi grać na podobnie wysokim poziomie muzykę klasyczną i jazz. Szczęśliwym zrządzeniem losu na festiwal w Szczecinie przyjechała Miki Hayama – japońska pianistka, która skończyła szkołę klasyczną w Osace, a od kilkunastu lat mieszka w Nowym Jorku i gra jazz, a także w każdą niedzielę akompaniuje na mszach gospel. Oczywiście doskonale czuje Chopina, którego potrafi fantastycznie połączyć z jazzowym feelingiem – to muzyk idealny do mojego projektu! Freddie Hendrix znakomicie oddaje brzmienie really jazz trumpet. Rozpoczęliśmy naszą współpracę przy okazji show z Wyntonem Marsalisem – wówczas wyciął on swoje partie bez żadnych kompleksów. Dlatego teraz nie zastanawiałem się długo kogo zaprosić w roli trębacza.

W ten sposób złożyliśmy razem wszystkie klocki tej układanki, jaką jest The Jazz Brigade. Bo to jest naprawdę multikulturowy projekt – mamy tu Amerykanów, Europejczyka, Japonkę i Essieta, który reprezentuje oprócz jazzu również tradycję afrykańską. Jego rodzina pochodzi z Nigerii, a on sam nadal ma związki ze swoim krajem i szczepem Ibubu. Na płycie znaleźli się również goście specjalni. Dorota Miśkiewicz przepięknie zaśpiewała Balladę o Kalinie Komedy z tekstem Osieckiej. Deborah Brown użyczyła swojego głosu w utworze Before It’s Too Late Dariusa Brubecka. Wokalistka gospel Dorey Lin Lyles śpiewa w kompozycji tytułowej albumu.

JF: Spróbuj powiedzieć kilka słów o każdej z kompozycji, które znalazły się na tej płycie.

SO: Dążyłem do osiągnięcia brzmienia jazzu z lat 60., odwołującego się do tradycji firmy Blue Note, zabarwionego jednak kolorytem naszej polskiej muzyki. Brigade to adaptacja pieśni Legionów My Pierwsza Brygada, w której należało się uporać ze sferami rytmu, harmonii i formy. Myślę, że udało nam się to dość dobrze zrobić, a efekt może nawiązywać nieco do muzyki Horace’a Silvera czy Hanka Mobleya.

Before It’s Too Late to piękna kompozycja Dariusa, też lekko w Silverowskim stylu, trochę przypomina Tokyo Blues. Znakomicie zaśpiewała tu Deborah Brown. Jak mówi o tym utworze Eric Allen – masterpiece.

Revolution – kompozycja oparta na Etiudzie rewolucyjnej Chopina. Po charakterystycznym wstępie nawiązującym do oryginału podążamy nieco w kierunku Afro Blue. Nazywaliśmy go „afro-romantyzmem”, bo ściera się w nim afrykańska polirytmia z hard­-bopem The Jazz Messengers i oczywiście melodyką Chopina.

Ballad About Kalina (aka Nie jest źle)autorstwa Krzysztofa Komedy z tekstem Ag­nieszki Osieckiej pięknie i wzruszająco zaśpiewana przez Dorotę Miśkiewicz. Nasz zespół akompaniuje w nostalgiczno-liryczny sposób. Chcieliśmy tu wprowadzić nieco słowiańskiego sentymentalizmu.

In Our Own Way – to kolejny utwór oparty o muzykę Chopina, tym razem o Etiudę C-dur op. 10 nr 1. Odwróciliśmy tu nieco role – oryginalną linię basową instrumenty dęte grają jako temat. W backgroundzie sekcji jest szybki walking i cały czas improwizuje fortepian. Na tym wszystkim Eric Allen recytuje „Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych”. To w części pierwszej tej kompozycji, która ma charakter zbliżony do free jazzu. W części drugiej przenosimy akordy Chopina w stylistykę gospel. Miki Hayama gra w tej kompozycji również na Rhodesie i organach.

In Your Own Sweet Way – standard Dave’a Brubecka znany z wielu wykonań, a może najbardziej z wersji Milesa Davisa. Zagraliśmy go prosto, od serca. Freddie gra temat, ja obbligato, Darius nawiązuje do klasycznej wersji. Całość utrzymana jest w klimacie jazzu lat 60.

To są utwory, które znajdą się na płycie dołączonej do JAZZ FORUM. Jest to wybór kompozycji z wersji komercyjnej tego albumu dystrybuowanej w USA i Japonii, która ukaże się na początku przyszłego roku. Krążek, który otrzymają nasi prenumeratorzy, powstał dzięki uprzejmości Szczecińskiej Agencji Artystycznej, Radia Szczecin, Yamaha Music Europe, a partnerem wydania jest Ambasada USA w Polsce.

Rozmawiał: Marek Romański



Dave Brubeck Quartet JJ 1958 fot. Marek Karewicz


A TRAIN TO FREEDOM

My very first stage appearance at age 10 was in Poland, in Szczecin and it was very memorable and moving. The Dave Brubeck Quartet was already playing on stage and the Polish promoter thought it would be good for the audience to see that Dave was happy to bring his sons to Poland to experience a different culture.  My brother and I were told to go on stage and so we joined my father’s famous quartet, and everyone played Take the A Train, which was the theme song of Willis Conover’s famous radio program on Voice of America.

In celebration of that special tour 60 years ago and to celebrate Poland’s 100 years of independence, I will be playing Take the A Train again with my own quartet and with Sylwester Ostrowski’s jazz group.  In the USA the train traditionally was a symbol of freedom, a way to get to a better place.  I think this  song  still appeals today as part of our shared experience.

Darius Brubeck 


  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm