Wytwórnia: Firehouse 12 FH12-01-02-028


CD 1
:
Pillars I 

CD 2:
Pillars II 

CD 3
Pillars III


Muzycy:
Tyshawn Sorey, perkusja, instr. perkusyjne, puzon, dung-chen, dyrygent; Stephen Haynes, trąbka, flugelhorn, kornet, instr. perkusyjne; Ben Gerstein, puzon, melodika; Todd Neufeld, gitara; Joe Morris, gitara, kontrabas; Carl Tesla, kontrabas, electronics; Mark Helias, Zach Rowden, kontrabas


Recenzja opublikowana w Jazz Forum 3/2019


Pillars

Tyshawn Sorey

  • Ocena - 5

Dobiegający czterdziestki Tyshawn Sorey zyskał sławę wszechstronnego perkusisty. Z jego umiejętności korzystali tacy luminarze jak Wadada Leo Smith, John Zorn, Dave Douglas, Anthony Braxton, Steve Coleman czy Vijay Iyer. Już sama ta lista wskazuje, że odnajduje się on doskonale w różnych stylistykach, które łączy innowacyjność, kreatywność i wyobraźnia w kompilowaniu wielu, czasem odległych od siebie gatunków. Kiedy jednak sięgniemy po autorskie nagrania Soreya, publikowane przez takie firmy jak Pi Recordings czy Firehouse 12, okaże się, że jest kimś więcej niż tylko sprawnym i wrażliwym perkusistą.

Przede wszystkim, perkusja to tylko jeden z jego instrumentów. Gra on również na puzonie i tybetańskim rytualnym instrumencie dung-chen (przypominającym nieco karpacką trombitę). Jest przy tym arcyciekawym kompozytorem i twórcą nowych brzmień. W przypadku albumu „Pillars” określanie go kompozytorem jest zresztą mocno mylące – to potężne, trzypłytowe dzieło stanowi ambitną próbę stworzenia nowej formy muzycznej. Formy tyleż opartej na improwizacji, jak i gruntownie przemyślanej, wykoncypowanej, zaplanowanej w najdrobniejszych szczegółach.

„Pillars” to z jednej strony prawdziwe breviarium totius musicae, w którym w skrótowej postaci podsumowane są najważniejsze wątki współczesnej muzyki improwizowanej (celowo nie używam tu określenia „jazz”, bo jest on tylko jednym z elementów dźwiękowego krajobrazu). Z drugiej jednak – to próba przełamania ponowoczesnego impasu i stworzenia muzyki prawdziwie nowej.

Pierwszy rzut oka na listę towarzyszących Soreyowi muzyków może budzić skojarzenia z freejazzowymi formacjami z jaz­zowej historii. Z oktetem Ornette’a Colemana z płyty „Free Jazz” (zwielokrotniona obsada kontrabasu, dwóch muzyków używających instrumentów perkusyjnych!) czy oktetem Davida Murraya. To absolutnie fałszywy trop. Po pierwsze – rzadko słyszymy tu pełny, ośmioosobowy zespół, najczęściej mamy do czynienia z rozmaitymi mniejszymi konfiguracjami muzyków. Po drugie – dla Soreya i jego kolegów free jazz jest takim samym elementem muzycznej przeszłości, jak dodekafonia, bebop, modal jazz czy serializm.

Sam autor na pierwszym miejscu przedstawia się na okładce albumu jako dyrygent. I rzeczywiście, to jego myśl, kierunek wskazywany poszczególnym muzykom wydają się tu najważniejsze. Nie znaczy to, że nie słyszymy jego gry – choć wbrew jego dotychczasowemu zaszufladkowaniu przede wszystkim koncentruje się on na puzonie. „Pillars” to monumentalne dzieło, przed którym recenzent staje właściwie bezradny, brakuje mu bowiem narzędzi do oceny konceptu Soreya. Jeśli miałbym użyć tu jakiegoś porównania, to byłaby to wagnerowska koncepcja sztuki totalnej przeniesiona w realia muzyki XXI wieku, poszerzona o intuicyjność i sonorystyczną brawurę.

Pierwsza płyta, Pillars I, rozpoczyna się werblowym tremolem zawieszonym w elektronicznych szelestach. To sygnał otwarcia ceremonii, już na wstępie umieszczonej we współczesnym cyfrowo-elektronicznym świecie. Dalej mamy kolejne obrazy złożone z elementów muzyki improwizowanej, przez chwilę żywioł rozpasanej sonorystyki zdaje się dominować, ale wkrótce następuje uspokojenie. Końcowe fragmenty tej pierwszej płyty to niebiańska kontemplacja, jakby improwizowana inkarnacja mantry Om – dźwięku powstania wszechświata.

Pillars II to drugi rozdział tej opowieści, jego filarami (nomen-omen) od początku staje się dialog kontrabasów Marka Heliasa i Zacha Rowdena, później przejmowany przez gitary (Joe Morris, Todd Neufeld), a wreszcie perkusjonalia i instrumenty dęte przypominają nam, że to kolejna część większej całości, misterium postmodernistycznej cywilizacji.

Kulminacją tego misterium jest wypełniająca trzecią płytę albumu Pillars III. Tu potężnie brzmiące introdukcje dung-chen połączone z dźwięcznymi gongami wprowadzają mistyczną atmosferę przypominającą tybetański ceremoniał śmierci. W tym rejonie świata często zwłoki ćwiartuje się i oddaje sępom, dzięki temu ciała powracają do odwiecznego obiegu przyrody, której częścią jesteśmy w łańcuchu wcieleń. Ja te trzy filary dzieła Tyshawna Soreya interpretuję jako symboliczną rekapitulację i rozparcelowanie idiomu muzyki improwizowanej po to, by powstała z niego pożywka dla muzyki nowej, wybiegającej w przyszłość. 


Autor: Marek Romański

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm