Wytwórnia: Audio Cave ACD-008


Agnieszka z Malborka
Leje
Przyśpiewka 1
Sherwood 13
Gwda Mała
Nordic Walking
Sonata
Januszek
Dzika Owca
Przyśpiewka 2


Muzycy
: Grzegorz Tarwid, instr. klawiszowe; Tomasz Markanicz, saksofony; Hubert Zemler, perkusja


Recenzja opublikowana w Jazz Forum 7-8/2020


Przyśpiewki

Diomede feat. Hubert Zemler

  • Ocena - 4.5

Taką płytę, jak „Przyśpiewki” mogli nagrać tylko ludzie młodzi – może nawet niekoniecznie wiekiem, ale na pewno duchem. Diomede to właściwie duet stworzony przez pianistę Grzegorza Tarwida i saksofonistę Tomasza Markanicza. Obaj znają się od wielu lat, w 2017 r. wydali wspólnie „People From East” – album bardzo różnorodny, inspirowany Syberią, krainą kontrastów, a także Wyspami Diomedesa położonymi w cieśninie Beringa, przez które przebiega linia zmiany daty, a także granica amerykańsko-rosyjska. W ich muzyce mieszały się utwory kontemplacyjne, rozlewające się szeroko, jak syberyjskie rzeki, z fragmentami kolektywnej improwizacji, z których muzycy potrafili wychodzić zawsze z jakąś piękną melodią.

Tak było. Dopóki w tym duecie nie pojawił się perkusista Hubert Zemler. Zrealizowane w tym składzie „Przyśpiewki” odwołują się do ludycznych, celowo prostych i kierujących naszą wyobraźnię w stronę folkloru melodii. Czynią to jednak po to, by natychmiast potraktować je z sowizdrzalskim luzem. To świadomi, gruntownie wyedukowani artyści. Artyści, którzy wyrośli i obracają się w kulturze miejskiej. Dlatego rzewny temat Agnieszka z Malborka zmienia się w podniosły synkopowany rytm, który budzi skojarzenia ze słynnym tańcem z „Salta” Konwickiego, czujemy jednak, że to nie jest na poważnie, że trio puszcza do nas oko. W Przyśpiewce 1 „pasterski” temat saksofonu stylizowanego na fujarkę szybko tonie w elektronicznych dźwiękach, staje się echem samego siebie, jakimś powidokiem, który traci realność.

Przebojowy, skoczny Leje, na początku brzmi jak ludowy taniec, ale nieubłaganie przeradza się w swoją elektro-akustyczną autoironiczną wariację. Atrakcyjny temat sam się dekonstruuje, a elektroniczne podkreślenie rytmu wprowadza go do kultury klubowej. Gwda Mała rozpoczyna się głębokimi, pojedynczymi akordami fortepianu, miarowym rytmem i garbarkowskim saksofonem, by wzrastać ciągłym crescendo w stronę uduchowionego spiritual-jazzu w duchu Coltrane’a czy Pharoaha Sandersa. Słuchanie „Przyśpiewek” jest fascynującą, intelektualną grą z tradycją Polish Jazzu, rozumianego jako „grajcie swój folklor”, ale i zabawą w „pokaż mi, co zrobisz z aurą ludowości, a powiem ci kim jesteś”.

Debiutancki solowy album Grzegorza Tarwida „Plays” to zupełnie inna para kaloszy. Inna, ale na poziomie intelektualnym nieco podobna. Repertuar płyty to cztery, ponumerowane Etiudy. Każda z nich na swój sposób gra z tradycją etiudy – zarówno w jej rozumieniu jako utworu służącego ćwiczeniom, doskonaleniu się w sztuce, jak i pełnowartościowej formie muzycznej.

Etiuda I zdaje się nawiązywać do muzyki repetytywnej, ale ten motoryczny rytm co chwilę się załamuje, nakładają się na niego jakby falowe interferencje. Bezduszny minimalizm traci sens, staje się zaprzeczeniem samego siebie, ukazuje swoją karykaturalność. To pomiędzy rytmami pojawia się człowiek, ze swoją zmiennością, nieprzewidywalnością.

Etiuda II brzmi jak poklatkowy film z osiągania doskonałości przez pianistę. Od nieporadnych, koślawych pierwszych prób, po coraz gęstsze, bardziej skomplikowane faktury. Nie jest to jednak proces gładki i ciągły, mamy chwile zawieszeń, namysłu, zmian tempa, nastroju. W Etiudzie III znów wraca minimalizm, i to minimalizm szaleńczy z precyzyjnie i szybko powtarzanymi ostinatami, ale i równie precyzyjnymi mikroprzesunięciami. Wszystko to spuentowane jest ostatnim, długo wybrzmiewającym akordem, zupełnie jakby na końcu Tarwid postawił znak zapytania – czy warto było się tak spieszyć?

Ostatnia Etuda IV łączy w pewnym sensie wszystkie wątki, które pojawiają się we wcześniejszych etiudach. Najpierw stopniowo pianista dochodzi do krótkiego kilkuakordowego quasi-tematu, który następnie ostinatowo powtarza, oczywiście z nieodzownymi przesunięciami, zmianami akcentów. Później pojawia się kolejna, prosta fraza powtarzana celowo lekko nierówno, jakby niepewnie, jakby w trakcie procesu nauki, doświadczania muzyki. A że Tarwid pianistą jest doskonałym, również technicznie, udowadnia pod koniec utworu gdy – jakby w zniecierpliwieniu – wymiata obłędnie szybkie, precyzyjne biegniki.

W ten sposób przebiega gra Tarwida z tym co „szkolne”, „ćwiczeniowe”, a co jest „dziełem” czy „perfekcją wykonawczą”. Pianista pokazuje, że nic tu nie jest tak proste i jednoznaczne, jak się wydaje, a każda z tych artystycznych postaw ma swoje wady i zalety.


Autor: Marek Romański

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm