Wytwórnia: Blue Note/Decca 60254781444 (dystrybucja Universal)
Holding On;
Don’t Lose Your Steam;
Take Me to the Alley;
Day Dream;
Consequence of Love;
In Fashion;
More Than
a Woman;
In Heaven;
Insanity;
Don’t Be a Fool;
Fan the Flames;
French
African Queen
Muzycy: Gregory Porter, śpiew; Chip Crawford, fortepian; Yosuke Sato, saksofon altowy; Tivon Pennicott, saksofon tenorowy; Keyon Harrold, trąbka; Ondrej Pivec, organy; Alicia Olatuja, śpiew; Aaron James, kontrabas; Emanuel Harrold, perkusja
Recenzję opublikowano w numerze 6/2016 Jazz Forum.
Dwie świetne płyty, a potem trzecia – jeszcze lepsza. Album „Liquid Spirit” przyniósł wokaliście Grammy Award 2014 w kategorii Best Jazz Vocal Album. Czwarta pozycja w dorobku „faceta w zimowej czapce” już nie dorównuje poprzednim, co nie zmienia faktu, że jest to ciekawy album wokalny i słucha się go z dużą przyjemnością.
Różnica polega na tym, że artysta – kosztem swingujących popisów jazzowych, do których przyzwyczaił wielbicieli – poszedł w stronę muzyki soul, nastrojowej ballady R&B, nawet „przytulanki”. Na szczęście są to zgrabnie napisane utwory, eksponujące jeden z najciekawszych obecnie męskich głosów. Poza otwierającą album nową wersją przeboju Holding On (nagranego przed rokiem z brytyjską grupą Disclosure) znajdziemy tu niemal same autorskie utwory Portera. Przy okazji warto odnotować, że ta piosenka zyskała na dyskretnej nieobecności elektronicznego duetu i od razu wytwarza klimat dominujący na albumie.
Zadziorny numer Don’t Lose Your Steam to przestroga dedykowana synowi wokalisty. Następująca po nim piosenka tytułowa jest najciekawszym utworem na płycie i może się stać żelazną pozycja w kanonie artysty.
Reszta jest głosem. A tego reklamować nie trzeba. Wokalista debiutował w 2010 roku (w wieku prawie czterdziestu lat), lecz od tamtej pory dał się szeroko poznać. Poza urzekającą, ciemną barwą i matową emisją, olśniewa w niskich rejestrach. Lubi zaczynać frazę z „odbicia”, stało się to jego wizytówką. Na tej płycie, bardziej niż na poprzednich, operuje welwetową barwą (przypomina się wielki Luther Vandross) i frazowaniem, wywodzącym się wprost z balladowego nurtu muzyki soul.
Jedna
z ładniejszych ballad na płycie, Don’t Be a Fool, zamyka
sekwencję „liryczną” i w dwóch ostatnich utworach mamy znowu Portera,
jakiego pokochali miłośnicy jazzu. Jakby artysta chciał powiedzieć, że wcale
nie zapomniał z jakiego nurtu się wywodzi i w jakiej kategorii
otrzymał nagrodę Grammy. Fan the Flames to popis wokalny
o postrzępionej, bebopowej frazie z instrumentalnym solo scatem
w finale. Z kolei French African Queen nawiązuje do stylisty
ki Leona Thomasa z afrykańskimi akcentami i mocną pracą sekcji dętej.
Oto Gregory Porter the jazz singer!
W sumie jest to więc zróżnicowana płyta, z przewagą nocnych klimatów do słuchania we dwoje. Nie brakuje muzyki o podobnym charakterze, ale rzadko bywa zaśpiewana aż na takim poziomie. Bowiem to wokalista jazzowy śpiewa soul. Może jest to kaprys, a może to kierunek. Ale nawet gdyby Porter miał nadal iść w tę stronę, to z pewnością dostarczy nam wiele znakomitej muzyki. Nie do tańca i nie do różańca.
Autor: Daniel Wyszogrodzki