Wytwórnia: Concord Jazz CJA 00019 (dystrybucja Universal)
CD 1:
Captain
Marvel
Light As a Feather
I Hear a Rhapsody
Spirit Rides
Special Beings
I’ve Got the World on a String
Spain
CD 2:
Overture
Your Eyes Speak to Me
If I Were a Bell
Nefertiti
Zyryab
Mi Nina Lola
CD 3:
CC’s Birthday Blues
Caravan
Hot House
Dolphin Dance
Cantaloupe
Island
Ritual
Silver Temple
Muzycy: Chick Corea, fortepian, Fender Rhodes i rozmaite składy personalne
Recenzja opublikowana w Jazz Forum 7-8/2017
W ubiegłym roku w czerwcu Chick Corea obchodził 75. rocznicę urodzin. Z tej okazji odbył dziesiątki koncertów w różnych częściach świata, wskrzeszając przy okazji szereg swoich historycznych grup, jak Return to Forever, Elektric Band, duety (m.in. z Garym Burtonem i Bobbym McFerrinem), czy tria. Oczywiście w wielu wypadkach odtworzenie składów oryginalnych nie było możliwe, ale i tak udało się zebrać imponującą grupę muzyków, wzbogaconą o artystów, z którymi pianista, kompozytor i lider nigdy wcześniej nie grał.
Kulminacją tego zakrojonego na potężną skalę projektu była seria występów w nowojorskim klubie Blue Note, które były filmowane i zapewne zostaną opublikowane. Ale przy tej okazji, firma pianisty Stretch Records przy wsparciu Concord Music i Universalu wydała trzypłytowy album zatytułowany „The Musician”, zawierający relacje z trwających miesiąc koncertów (dwa dziennie!) w nowojorskim klubie Blue Note w roku 2011, a więc w rocznicę 70. urodzin twórcy Spain. Koncepcja była ta sama – zespoły Corei w przekroju, poczynając mniej więcej od chwili powstania albumu „Now He Sings Now He Sobs”.
Nasuwa mi się tu szersza refleksja związana ze stosunkiem muzyków jazzowych do własnych dokonań z przeszłości. Niektórzy z nich celebrują te dokonania i przy okazji wskazują na rolę wybitnych postaci, które odeszły. W Polsce na przykład taki stosunek do przeszłości prezentuje w wybitny sposób Jan Ptaszyn Wróblewski. Postawę przeciwną deklaruje Tomasz Stańko, który na ogół niechętnie albo w ogóle nie powraca do dawnych składów i nagrań. Ekstremalną postawę tego rodzaju, jak wiadomo, demonstrował Miles Davis, dla którego liczyło się tylko to co „dziś i jutro”, cała reszta była już zamkniętą i spełnioną artystycznie przeszłością.
Chick Corea temat traktuje jeszcze inaczej, bo chyba był jednym z pierwszych, który potrafił równolegle prowadzić kilka formacji i inicjować niekiedy krańcowo różne stylistycznie projekty poczynając od wykonań utworów kameralnych muzyki współczesnej po wokalno-instrumentalne dziełka z pogranicza muzyki pop (taką świadomie deklarowaną postawę w Polsce reprezentują obecnie m.in Leszek Możdżer i Krzysztof Herdzin). Album „The Musician” to potwierdza.
Płytę pierwszą rozpoczyna grupa Return to Forever Unplugged (Stanley Clarke, Lenny White, Frank Gambale) kultowymi dziś utworami Captain Marvell i Light as a Feather, brzmiącymi akustycznie jednak zupełnie inaczej niż kiedyś i na swój sposób bardzo współcześnie! Potem trio (Gary Peacock, Brian Blade), które w temacie I Hear a Rhapsody zapewne przypomina ECM-owski album „Live In Europe” (w oryginale z Miroslavem Vitousem i Royem Haynesem). Z kolei Five Peace Band (John McLaughlin, Kenny Garrett, John Pattitucci, Brian Blade) z liderem najpierw na Fenderze potem na fortepianie, niemający właściwie odpowiednika w dyskografii pianisty, ale przypominający kwintety, których w jego dyskografii było kilka. Mamy tu mocny, prowadzony bez taryfy ulgowej straight-ahead jazz z długimi energetycznymi solówkami McLaughlina, Garretta i samego lidera. Kończy pierwszą płytę duet Corei z Bobbym McFerrinem – I’ve Got the World on a String i Spain.
Krążek drugi otwiera także duet, tym razem z Garym
Burtonem, dodatkowo z towarzyszeniem The Harlem String Quartet,
przywodzący na myśl błyskotliwe kameralne kompozycje Corei. Rozpoczyna
bartokowska w stylu Overture, po której następuje piosenka Your
Eyes Speak to Me, chyba specjalnie napisana na tę okazję dla Gayle
Moran, której kłopoty z intonacją nie wpływają w najmniejszym stopniu
na gorącą reakcję publiczności.
I znów zmiana formacji, tym razem pod hasłem From Miles, oczywiście przypominająca współpracę Chicka z Davisem (na trąbce Wallace Roney, na saksofonie tenorowym Gary Bartz, na basie Eddie Gomez, na bębnach Jack DeJohnette). Ale ponad 22-minutowe wykonanie tematu If I Were a Bell bardziej przypomina kwintet (czy kwintety) Davisa bez Corei, choćby z Redem Garlandem bądź Billem Evansem na fortepianie. Podobnie Nefertiti, które kojarzymy bardziej z Shorterem i Kwintetem Davisa z Hancockiem na fortepianie niż z płytą „Song Of Singing” (Corea-Altschul-Holland), gdzie Nefertiti też jest.
Zupełnie nowy materiał przynosi kolejna formacja, nazwana Flamenco Heart. Obok lidera grają tu Carlos Benavent - b, Jorge Pardo - sax, fl, Jeff Ballard - dr i Nino Joselle - g, a śpiewa w utworze drugim Concha Buika. To efektowny finał drugiej płyty, bliższy oryginalnemu flamenco niż cała znana twórczość Corei w tym segmencie stylistycznym. Concha Buika porywa publiczność rzadko spotykaną ekspresją i jakąś niezwykłą wiarygodnością przekazu. Flamenco – przypomnijmy – to gitara, taniec i śpiew. Fortepian rzadko w takim zestawieniu bywa akceptowalnym dodatkiem. Corea jest tu przysłowiowym wyjątkiem potwierdzającym regułę.
I wreszcie płyta trzecia to duety na dwa fortepiany – najpierw z Marcusem Robertsem (chyba pierwsze wspólne spotkanie obu artystów), potem z Herbie’m Hancockiem. Rozpoczyna wyimprowizowany w wolnym tempie Birthday Blues z gościnnym udziałem Wyntona Marsalisa, potem Caravan, następnie, w duecie z Hancockiem Hot House, Dolphin Dance i Cantaloupe Island. W sumie ponad 40 minut totalnego fortepianu w wykonaniu muzyków, którzy zawsze słynęli z hojnego szafowania dźwiękiem. I to jest chwilami nużące, bo lata lecą i dziś chyba wyżej cenimy oszczędność środków wyrazu, precyzję w ich doborze i generalnie przestrzeń muzyczną, która nie musi być w każdym momencie gęsto wypełniona dźwiękami.
Dlatego z pewną ulgą i satysfakcją słucha się setu końcowego w wykonaniu grupy Elektric Band (Frank Gambale, Eric Marienthal, John Pattitucci, Dave Weckl), gdzie w utworze Ritual Corea gra na fortepianie akustycznym, a w Silver Temple przesiada się na elektryczny. W tej drugiej, kończącej album kompozycji gra świetne, długie solo, w charakterystycznym dla siebie stylu z najlepszych lat, ze zwrotami i modulacjami, które kojarzymy jednoznacznie z jego muzyką, z motoryką i timingiem, z których słynął.
Album „The Musician” to montaż nagrań dokonanych podczas różnych koncertów tej samej serii w Blue Note, stąd zmienna dyspozycja muzyków, w tym samego lidera, również z oczywistego powodu tak różnych opcji stylistycznych, które tu zostały przypomniane.
Autor: Tomasz Szachowski