Wytwórnia: L.A.S.

Introduction
Suite I part 1
Suite I part 2
Intelude
Suite II
Interlude
Suite III
Interlude
Suite IV
Coda


Muzycy:
Piotr Damasiewicz - trąbka, głos
Krzysztof Kasprzyk - saksofon
Thomas Stempkowski - kontrabas
Alex Yannilos - perkusja

Recenzja opublikowana w Jazz Forum 1-2/2021


Viennesse Connections

Piotr Damasiewicz

O późnych płytach przede wszystkim koncertowych Johna Coltrane’a i jego ewoluujących zespołów zwykło się mówić eufemistycznie, że „nie są muzyką dla każdego” i że „lepiej nie zaczynać od nich przygody z jazzem”. Niestety, nie każdy może sobie pozwolić na luksus grania wyłącznie tego, co mu się z duszy wydobywa, zwłaszcza gdy z jednej strony jest się stosunkowo znanym i docenionym w tzw. branży, a z drugiej trzeba się zmagać z życiem od gigu do gigu i od grantu do grantu. Piotr Damasiewicz, dla przyjaciół Damaś, zna te dylematy i… nic sobie z nich nie robi. Robi natomiast swoje, wzbudzając konsekwencją i odpornością na przeciwności losu/budżetu co najmniej szacunek. Czy wzbudza przy tym zachwyt swoją muzyką? Nie zawsze.

Wspomniałem Coltrane’a, by skrócić sobie udrękę szukania stylistycznych analogii, czytelnych dla osób mniej obeznanych z subtelnościami free jazzu. Nie, żebym uważał zdolności Damasiewicza za równe geniuszowi i charyzmie Trane’a – co to, to nie, bez przesady – ale jeśli ktoś lubi jazz, programowo stroniąc jednak od fryty, to, zakładam, stroni także dlatego, że nie przekonał go do niej nawet Święty John od Jazzu. A skoro On nie przekonał, to Damaś nie przekona tym bardziej, bo to jest fryta stuprocentowa i totalna, bez żadnych ustępstw na rzecz bardziej powszechnej estetyki, za to, z całym szacunkiem dla wykonawców, pozbawiona legendy, jaka pozwala przetrwać, by tak rzec, odbiorczy dyskomfort.

Owszem, Damasiewicz – występujący tu w roli wykonawcy, kompozytora, producenta i wydawcy – przyniósł na sesję nagraniową jakieś szkice, pewnie też udzielił zebranemu w trybie projektowo-stypendialnym międzynarodowemu zespołowi wskazówek dotyczących temp i nastrojów (zaskakująco tu dużo, jak na ten gatunek, temp wolnych i nastrojów podniosłych) oraz dyspozycji, kiedy kto ma grać samotniczą per se partię solową. Istotą tej muzyki jest jednak żywioł improwizacji, z rzadka tylko znajdujący równowagę w figurach (rytmicznych, harmonicznych czy melodycznych), o których z ręką na sercu można by powiedzieć, że zostały wcześniej gruntownie przemyślane.

Treść tego albumu jest z założenia hermetyczna i dla zaawansowanych (przynajmniej w warunkach domowego odsłuchu; mogę sobie wyobrazić, że wykonanie na żywo szło by w parze z większą komunikatywnością). Zresztą, nawet w blurbie przygotowanym z myślą o premierze ktoś (sam autor?) napisał, że chodziło o to, żeby było jak w latach 60. i 70., gdy – cytat – „komponowane i wspólnie improwizowane partie miały równe miejsce, a energia między muzykami i słuchaczami podczas koncertu była kluczową częścią procesu tworzenia”.

No i są tu jeszcze sporadyczne quasi-szamańskie wokalizy oraz recytacja wieloczłonowego motta wytwórni L.A.S. (listening and sounding, looking and seeing, learning and surviving, living and synchronising, liberty and synergy, love and stream), która, teoretycznie, powinna pomóc słuchaczowi wejść na wyższy poziom percepcji i uduchowienia. To może ja znowu odniosę się do klasyki, i też po angielsku: well, you needn’t.

Autor: Adam Domagała

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm