Aktualności




Umarł Król,  niech żyje Król

Krzysztof Kowal



16 sierpnia 2020 roku mija 43 rocznica śmierci Elvisa Presleya.

Zadzwońcie – wpadniemy, gdy będziemy w pobliżu.
„Szanowni Państwo,
Jesteście jedną z najwspanialszych publiczności. Mamy nadzieję, że był do dla was dobry występ.
Jeśli wam się podobał, zadzwońcie.
Chętnie do was wpadniemy, jak będziemy w pobliżu.”

Zespół nie potrzebuje znaku. Ten finał grają regularnie od siedmiu lat.

„Mądrzy ludzie mówią, że tylko głupcy ulegają biegowi wydarzeń. 
Ale ja nic nie mogę poradzić na to, że się w tobie zakochuje,”

„Can’t Help Falling in Love” – przebój z filmu Blue Hawaii z 1961 roku. W 1993 ta sama piosenka w wykonaniu grupy UB40 zdobędzie szczyty międzynarodowych list przebojów.

Dla kilku tysięcy ludzi uczestniczących w koncercie to sygnał o jego zakończeniu. Presley przejdzie jeszcze wzdłuż sceny. Ukłoni się publiczności z wszystkich możliwych stron estrady jak na prawdziwego dobrze wychowanego gentelmana z Południa przystało. Podniesie w górę ręce pozdrawiając szalejący tłum i zniknie. Spiker monotonnym głosem ogłosi „Elvis has left the building, thank you and good night”.
Jest czerwiec 1977 roku.

Od 1969 roku Elvis dał ponad 1000 koncertów. Nigdy nie bisował.

Ostatnia trasa koncertowa to 116 665 tysięcy ludzi wypełniających sale koncertowe w 10 miastach. Początek w Springfield, Missouri koniec w Indianapolis, stolicy stanu Indiana. Koncerty w Omaha i Rapid City były filmowane przez CBS na potrzeby nowego telewizyjnego programu „Elvis in Concert”. Dziś jest to najlepszy dokument pokazujący jak wyglądała końcówka kariery jednego z najsłynniejszych piosenkarzy świata.



16 sierpnia 1977 roku stacje radiowe ogłoszą, iż skończyła się pewna era w muzyce rozrywkowej. Umarł Król niech żyje Król.

Recenzje z trasy nie są zbyt pochlebne. Według dziennikarzy programy koncertów nie powalają na kolana. Oparte są na starych przebojach, które wyniosły Elvisa na szczyt list przebojów i zapewnił mu tytuł Króla. Tyle, że działo się to w latach 50-tych.

Dużo dialogów mało śpiewania. Wszyscy zawracają uwagę na problemy artysty z tekstami piosenek. Słynne ruchy bioder młodzieńca przezywanego „Elvis the Pelvis” to parodia samego siebie. Wygląda na zmęczonego i ma wyraźne problemy z nadwagą. Tyle dziennikarze. Niektórzy z nich w swoich recenzjach dają wyraz oburzeniu, że musieli kupić bilety na koncerty, zamiast dostać je od organizatorów w prezencie. Cóż, jak mawiał manager Presleya Tom Parker „Chcesz zobaczyć Elvisa, musisz płacić”.

You tube – decyduję się sam zobaczyć i odsłuchać koncerty z jego ostatnie tourne. Występy z Omaha, Rapid City i ten ostatni w Indianapolis można obejrzeć w całości. Kolejne występy to krótkie fragmenty kręcone amatorskimi 8 mm kamerami. Prawie wszystkie są dostępne na CD.

Kręcę z niedowierzaniem głową. Jeszcze 20 lat temu ściągaliśmy z Anglii kasety z jego pirackimi koncertami. Nie było tanio. Składaliśmy się w piątkę. Czekaliśmy długie tygodnie, a gdy doszły słuchaliśmy ich po kilkanaście razy i prowadziliśmy dyskusje na temat wykonania poszczególnych utworów. Stare czasy. Dziś dostęp do filmów i płyt z koncertów jest na kliknięcie myszki.

Ktoś z fanów w komentarzach pisze, że Elvis ma największy procent zapisów swoich występów na płytach CD. Pirackich oczywiście. 

Król muzyka mit i legenda 

Krytyczne recenzje dziennikarskie i wypełnione po brzegi sale koncertowe. Fani stojący po kilkanaście godzin w kolejkach za biletami. Czarny rynek biletów, na którym odpowiednik polskiego konika sprzedaje je z 100% przebitką. Fenomen, na który trudno znaleźć było odpowiedź recenzentom jego występów szczególnie w ostatnim roku jego życia.

Król jest tylko jeden

W 1977 roku mija 21 lat obecności Elvis na rynku muzyczny. Początek w małej wytwórni Sun Records. Kontrakt z RCA Victors, 24 złotych singli okupujących prawie nieustannie pierwszą dziesiątkę najpopularniejszej listy przebojów magazynu „Billboard”. Przerwa na służbę dla Wuja Sama bez taryfy ulgowej jak w przypadku wielu innych gwiazd przemysłu rozrywkowego.

Triumfalny powrót w nowym skomercjalizowanym stylu i 27 produkcji filmowych powoli spychających go na margines świata muzycznego w latach 60-tych. Gdy wszyscy uznali go za relikt przeszłości dynamicznie zmieniającej się sceny muzyki rozrywkowej zaskoczenie.

NBC TV Special i nowy wizerunek piosenkarza, który nie na próżno został nazwany Królem. Powrót do tras koncertowych i publiki na żywo jak sam wspominał dodał mu skrzydeł. Pofrunął na nich występując w transmitowanym przez satelitę koncercie „Aloha from Hawaii” w 1973 dla miliardowej publiczności na całym świecie. Potem koncerty też stały się monotonną rutyną.

Muzyka – dla każdego coś miłego

Zaczyna zawsze tak samo. „Aslo Sprach Zarathustra” to sygnał, że czas zająć miejsca. Po nużącej pierwszej części koncertu wypełnionej śpiewami gospel i nie zawsze dobrze przyjmowanymi żartami komika niecierpliwość fanów wzrastała. „CC Rider”... jest, jest to on. Biała postać wyłaniała się z ciemności. Któryś z dziennikarzy w swoim artykule porówna go do Anioła Gabriela przybywającego na Ziemię.

Człowiek, który przebył drogę od biedy do bogactwa. Mit sukcesu przeciętnego amerykańskiego obywatela, który ma talent, szczęście i wspiera to ciężką pracą. Pozdrawiał rozszalałe wrzeszczące tłumy fanów. Ubrany w specjalnie dla niego projektowany kostium o nazwie Mexican Sundial udekorowany złotymi ozdobami, wyglądał jak władca z średniowiecznej królewskiej dynastii.  „I Got a Woman”, piosenka Raya Charlesa przechodząca w końcówce w gospelowy klasyk „Amen”.

Seria starych przebojów: „Love Me”, „Teddy Bear”, „Don’t Be Cruel”, „Jailhause Rock” czasami „Blue Suede Shoes”, „Trying to Get to You” i „Love Me Tender”. Zarówno dla niego samego, jak i jego fanów to powrót do młodości. Piosenka Olivii Newton John „If You Love Me Let Me Know” to jedyna nowość. Jest w jego repertuarze już kilka lata, ale oficjalnie ukaże się na ścieżce longplaya „Moody Blue” wydanego w lipcu tego roku. Utwory takie jak „And I Love You So”, „You Gave Me a Mountain”, „I Really Don’t Want to Know”, czy też wspaniale śpiewane „Hurt” skłaniają do refleksji. Czy sukces jest wart takiej ceny? To historia mojego życia”– tak zapowiada „Fairytale”. Zaczynając klasyk Franka Sinatry „My Way” przeprasza, że nie pamięta słów. „It’s Now or Never” poprzedza włoski wstęp w wykonaniu towarzyszącego mu Sherilla Nielsena. W „Are You Lonesome Tonight” gubi dialog.

Jest jeszcze przydługawe przedstawienie zespołu i indywidualne wstawki The J.D Sumner and the Stamps Quartet. Czasami kolekcjonerska perełka jak „One Night”, „Bridge Over Troubled Water” czy „Blue Christmas”.

Trudno polemizować z dziennikarzami, którzy w swoich artykułach zwracają uwagę, że repertuar prezentowany przez Elvis pierwszej świeżości nie jest. 

Legenda – warta miliony dolarów 

Histeria to najczęstsze określenie reakcji jego fanów podczas koncertu. Jesteśmy świadkami wydarzenia przypominającego pogańskie obrzędy, a nie koncertu. Właściwie gdyby ten facet stał, uśmiechał się i od czasu do czasu trząsł nogami, nikt by nie zauważył, że nie śpiewał. Fani pytani, co w nim widzą, ograniczają się do odpowiedzi w stylu: „Mój Boże jest wspaniały”, „Czekałam na niego całe życie”. Tego typu wzmianki przewijają się prawie we wszystkich recenzjach koncertowych.

Patrzę w obraz monitora. Gdy rzuca apaszki, zakładane mu w maszynowym tempie przez przyjaciela Charlie’ego Hodge’a przed sceną dochodzi do dantejskich scen walki. Tylko o kawałek materiału, który miał kontakt z jego szyją. Kwiaty i pluszowe zabawki sprzątane są ze sceny kilka razy podczas tylko jednego występu. Od czasu do czasu schyla się do brzegu sceny i całuję, dyżurujące tam wielbicielki. Kobiety łapią się za głowę i półprzytomne ruszają w kierunku swoich miejsc. Pocałunek Elvisa Presleya. Czy po czymś takim można w ogólne pamiętać co śpiewał?

16 sierpnia 1977 świat obiegnie tragiczna wiadomość. Elvis Presley znany także jako król rock’n’rolla umarł dziś rano w swej posiadłości Graceland na atak serca. Na pogrzeb zmarłego artysty przybędzie ponad 100 tysięcy ludzi. Przez kilkanaście lat Presley będzie plasował się w czołówce najlepiej zarabiających artystów z dochodem ponad 10 milionów USD rocznie. Na koniec lat 80-tych ożyje za sprawą książki „Is Elvis Alive” autorstwa Gail Brewer Giorgo. Amerykanie stoczą prawdziwą batalię społeczną o wydanie znaczka z jego podobizną i nadanie mu Medalu Wolności. Graceland zmienione w muzeum przyciąga rocznie około 500 tys. ludzi.

Na koniec wróci w wirtualnej rzeczywistości. Pojawi się na wielkim telebimie śpiewając razem ze swoją ukochaną córką Lisą Marią znamienną w tytule piosenkę „Don’t Cry Daddy”. W duecie z Elvisem możemy usłyszeć tak znane gwiazdy jak Celin Dion („If I Can Dream”) czy Michael Buble („Fever”).

Jego zespół ruszy w światowe tourne pod hasłem „ Elvis Presley and the TCB Band”. Główny bohater towarzyszy im na ekranie. I to jest chyba najważniejsze. Jego obecność.

Szczególnie dla fanów wszystkich kontynentów poza Ameryką Północą, których krajów nigdy nie odwiedził. I takich jak ja, którzy zaczęli się nim interesować po jego śmierci. Lepiej późno niż wcale. 

Umarł Król, niech żyje Król.
16 sierpnia 2020 roku mija 43 rocznica śmierci Elvisa Presleya. 

Autor: Krzysztof Kowal – współautor książki „5 x dlaczego” i autor książki „Powrót do zagubionych marzeń”. Konsultant procesów produkcyjnych, prywatnie wielbiciel Elvisa Presleya.

Źródła: 
1. Elvis – Leszek Strzeszeski Kom Press ,Warszawa 1992
2. Elvis the final Years a biography by Jerry Hopkins Omibus Press 1981
3. Strona internetowa – www.elvisconcerts.com





  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm